„Matka do wynajęcia” to nowy meksykański serial Netfliksa, który nawiązuje do tematu wywołującego tam ogromne kontrowersje: surogacji. Ten 24-odcinkowy dramat momentami ociera się o solidne kino, jednak w ostatecznym rozrachunku rozczarowuje podejściem do tak interesującego i złożonego tematu.
OCENA
„Matka do wynajęcia” - meksykański serial dramatyczny, który w ostatnim tygodniu podbija ranking TOP 10 najpopularniejszych produkcji odcinkowych na Netfliksie - skupia się na Yeni (w tej roli Shani Lozano). Młoda kobieta, chcąc uratować życie ojca, wchodzi w układ z pewną potężną meksykańską rodziną przedsiębiorców - i zostaje ich surogatką. Przez całą ciążę jest traktowana z miłością i czułością, ale kiedy rodzi, ich nastawienie gwałtownie się zmienia. Po porodzie Yeni budzi się na ławce w parku - obok niej leży jasnoskóre niemowlę z fizyczną niepełnosprawnością. Miną lata, zanim bohaterka pozna ponurą prawdę i odkryje sekret, który skrywa wspomniana rodzina.
Macierzyństwo zastępcze w Meksyku jest możliwe oczywiście tylko wówczas, gdy przynajmniej jeden genetyczny rodzic jest jednocześnie obywatelem kraju zamieszkania dziecka. Co ważne, kwestia surogacji w Meksyku uległa zmianie pod koniec 2021 roku - wtedy Sąd Najwyższy uznał ją za chronioną procedurę medyczną. W niektórych stanach przyszli rodzice mogą zostać wymienieni w akcie urodzenia dziecka natychmiast po urodzeniu - a jednak nie wszystkie jurysdykcje przyjęły dyrektywy Trybunału. W związku z tym proces jest obsługiwany w niektórych regionach, ale część z nich nie jest mu przyjazna i opracowuje własne przepisy. Docelowi rodzice to najczęściej europejskie pary homoseksualne, a matkami zastępczymi zazwyczaj zostają meksykańskie kobiety o niskich dochodach. Temat, jak widać, urodzajny - niestety, twórcy dramatu nie wykorzystali jego potencjału.
Matka do wynajęcia: opinia o serialu Netfliksa
„Matka do wynajęcia” próbuje dotknąć problematyki społecznych konfliktów, klasowości oraz - rzecz jasna - zastępczego macierzyństwa uwikłanego w moralne dylematy. To historia o poszukiwaniu prawdy, rodzicielstwie, próbująca też zapewnić widzowi wgląd we wciąż mętny, niejasny i złożony aspekt surogacji w Meksyku. Produkcja, w przeciwieństwie do większości hiszpańskojęzycznych thrillerów i seriali Netfliksa, nie skupia się na nieustannym atakowaniu widza kolejnymi fabularnymi woltami, które z czasem zaczynają męczyć, stają się coraz bardziej niedorzeczne i rujnują resztki wiarygodności. To dość zaskakująca i miła odmiana.
Czytaj też:
Niestety: niewystarczająca. Próby utkania sensownego komentarza grzęzną w fabularnym mule. Aspekty rozrywkowe bledną w obliczu skali, czyli dwudziestu czterech epizodów. Idąc dalej: bohaterowie „Matki do wynajęcia” to nieciekawe, jednowymiarowe postacie; wszystko jest tu bardzo archetypowe, skrajnie wręcz stereotypowe, na czele z naiwną i lekkomyślną główną bohaterką, przebiegłym przystojniakiem i jego złowroga matką. Twórcy nie pozwalają, by wiarygodne charaktery stanęły na drodze leniwie napisanym wątkom, w związku z czym - przykładowo - „ofiary” rzadko kiedy próbują się bronić czy stawiać opór manipulacji, pozytywne postacie są bierne i nierozgarnięte, a „złym” na sucho ujdzie niemal wszystko.
Z czasem postępowania części z nich stają się coraz bardziej irracjonalne, chyba tylko po to, by mocniej powikłać fabułę - a ta mniej więcej w połowie staje się nieznośnie chaotyczna. Podobnie jak nieustanne krzyki, oskarżenia i ucieczki, minimum naturalnej międzyludzkiej komunikacji. Co więcej, ostatecznie historia okazuje się bardzo prosta - wycinając ogrom zbędnych wątków, dialogów i sekwencji, otrzymalibyśmy bardziej klarowną i łatwiejszą do zaangażowania się opowieść na dziesięć, może dwanaście półgodzinnych epizodów. A dwadzieścia cztery? Szkoda waszego czasu.