REKLAMA

Będziemy potrzebować większego popcornu. W tym filmie megaszczęki walczą z megamackami

"Meg 2" jest wszystkim tym, czym jedynka próbowała być, ale zatonęła w oceanie melodramatyzmu i sentymentalnego bełkotu. Sequel to bowiem nie tylko spełniona opowieść o starciu człowieka z naturą zabarwiona elementami ekothrillera, ale przede wszystkim odjechana rozrywka do popcornu. W sam raz na lato.

meg 2 premiera recenzja
REKLAMA

W tym roku dostaliśmy już kilka studyjnych filmów, próbując podszywać się pod kino klasy B, które w dostarczaniu rozrywki nie uznaje żadnych kompromisów. "Kokainowy miś" zatrzymał się jednak w pół kroku, a koncept "65" obiecywał o wiele więcej, niż dostaliśmy. "Meg 2: Głębia" przerywa tę złą passę. Przejmując schedę po Jonie Turteltaubie Ben Wheatley pełną parą zanurza się w blockbusterowej przesadzie. Puszcza wodze fantazji i rezygnuje z wszelkich środków bezpieczeństwa, przez co już na samym początku może przyprawić paleontologów o palpitacje serca. W końcu megalodony nie żyły w tym samym okresie co dinozaury, a tu w pierwszej scenie jeden pożera tyranozaura. Zapnijcie pasy, bo dalej będzie już tylko lepiej.

REKLAMA

Scenarzystów Deana Georgarisa i Ericha Hoebera interesuje tylko to, co da się tłumaczyć na gatunkowe atrakcje. Dlatego Jonas jest tutaj oldschoolowym twardzielem, hojnie obdarowywanym przez Jasona Stathama cockneyowskim urokiem. Jego hobby to nadeptywanie przestępcom ekologicznym na odcisk, po którym z wyciągniętymi środkowymi palcami rzuca się w morską otchłań, aby wraz z falą wpłynąć wprost na pokład samolotu z namalowanymi szczękami rekina. How cool is that? W "Meg 2" wszystko musi efektownie wyglądać, nawet za cenę realizmu i logiki. Dzięki temu ku naszej uciesze bohaterowie regularnie podejmują irracjonalne decyzje, co oczywiście zostaje skomentowane na ekranie standardowym "mam złe przeczucia".

Czytaj także: Olać "Barbie" i "Oppenheimera". To będzie najlepszy blockbuster tych wakacji

Meg 2: Głębia - recenzja filmu

"Meg 2" sprytnie omija pułapkę, w jaką regularnie wpadają blockbustery z wielkimi drapieżnikami - w tym również pierwsza część serii. Hollywood uważa bowiem, że prócz widowiskowej rozpierduchy potrzebujemy jeszcze jakichś głębszych emocji, dlatego zazwyczaj rozpływa się w melodramatycznych kliszach, przez co czynnik ludzki okazuje się najsłabszą częścią danego filmu. I tutaj twórcy ocieplają swoją opowieść wątkiem z osieroconą Meiying, którą opiekuje się wujek i - przede wszystkim - Jonas. To jest subtelnie wplecione w fabułę i po paru łzawszych momentach sprowadza się do niesubordynacji dziewczynki i nakładania na nią szlabanów. Nie ma czasu na nic więcej, bo przecież na bohaterów czyhają nie tylko prehistoryczne rekiny.

Meg 2: Głębia - premiera

Twórcy podnoszą tu stawkę, jak tylko mogą. Dlatego spuszczają bohaterów na dno oceanu, które jak dobrze wiadomo, jest gorzej zbadane niż kosmos. W filmie zamieszkują je megalodony i inne zapomniane drapieżniki. Uwalnia je wybuch, bo pod oddzielającą stworzenia od naszego świata termoklinę nie schodzimy z Jonasem i jego ekipą, żeby podziwiać tamtejszą faunę i florę, jak podczas podróży na Pandorę w "Avatarze 2". Wheatley wie, że musi opowiadać poprzez akcję. Z tego względu bohaterowie odkrywają, że tuż pod ich nosem ktoś kręci wałki i nielegalnie wydobywa złoża drogocennych surowców. Kiedy wynurzą się na powierzchnię, przyjdzie im przez to walczyć z całą hordą uzbrojonych po zęby żołnierzy - czyt. mięsem armatnim, wpadającym w szczęki rekinów lub rozrywanym przez zęby prehistorycznych jaszczurek i macki gigantycznej ośmiornicy.

"Meg 2" to film The Asylum na wysokobudżetowych sterydach. Twórcy stosują nawet podobne chwyty narracyjne, bo przecież ofiarą jednego z drapieżników pada okładkowy dupek, którego chcemy zobaczyć martwym, gdy tylko otwiera usta. Ta produkcja przesączona jest tanim, acz skutecznym humorem, przez co nie bierze siebie nazbyt poważnie. Jej celem jest nas rozbawić, a dzięki dopracowanym efektom specjalnym potrafi zaprzeć dech w piersiach, nie tylko wtedy, kiedy wreszcie dochodzi do starcia megalodona z ośmiornicą. Nawet "Megaszczęki kontra megamacki" od wspomnianej wytwórni nie potrafiły zapewnić takiej frajdy.

Czytaj także: Oglądamy złe filmy: rekin widmo to jeszcze nic. Przy tych tytułach "Szczęki" mogą się schować

Meg 2: Głębia cierpi jedynie przez kategorię wiekową PG-13

REKLAMA

Widać, że Wheatley (nawet jeśli w wywiadach twierdzi inaczej) chciałby momentami odpiąć wrotki - zalać nas krwią i obrzucić oderwanymi kończynami. Wszystko, co wyprawia się na ekranie w ostatnim akcie, aż się o to prosi. Reżyser nie może nam tego dostarczyć, ale znajduje odpowiedni substytut, zamieniając jakość na ilość. Cały czas szuka więc sposobu, aby postacie ginęły w coraz większych ilościach i w coraz bardziej wymyślnych okolicznościach, pozwalając nam nawet przyjąć perspektywę szczęk rekina. Przez to całe efekciarstwo poddaje widzów większej presji niż menadżerowie korporacji swoich pracowników.

Ciśnienie nigdy nie zwalnia swojego uścisku, bo, stawiając widowiskowość na pierwszym miejscu, "Meg 2" udowadnia, że rozmiar prezentowanych atrakcji ma znaczenie. Ta produkcja ciągle gryzie widza, aż w końcu pożera go w całości. Dzięki temu może przyprawić o zawroty głowy nawet najbardziej zaprawionych w boju zjadaczy popcornu. W barze kinowym bierzcie największy możliwy zestaw. Przyda wam się.

"Meg 2: Głębia" już w kinach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA