„Na wodach północy” - nowy serial, który możecie oglądać w HBO GO – to naturalistyczna produkcja, które pokaże wam trudne życie wielorybników. To nie te gigantyczne zwierzęta są największym problemem bohaterów.
OCENA
Wielorybów cielska groźne są/więc dostaniemy je – zawodzi znana szanta i to dość dobry punkt, od którego można zacząć rozmowę o serialu „Na wodach północy”, który kilka dni temu w całości pojawił się w HBO GO. W produkcji od BBC Two nie znajdziemy jednak za grosz romantycznego spojrzenia na żeglugę i wielorybników, które tak chętnie roztaczają przed nami pieśni. W serialowym świecie nie spotkacie tego klimatu, który kojarzy się z pełną niebezpieczeństw, złego morza, męską przygodą znaną z piosenek granych nad morzem, w marynistycznych barach i z jakiegoś powodu śpiewanych na imprezach studenckich.
Fabuła serialu „Na wodach północy” zabiera widza na wielorybniczą wyprawę.
Zaczyna się od scen w porcie, gdzie poznajemy Henry’ego Draxa, w którego wciela się Colin Farrell. Gość samą swoją obecnością generuje problemy - dużo pije, jest mściwy i awanturuje się bez powodu. Na drugim biegunie jest Patrick Sumner, chirurg grany przez Jacka O'Connella. Sumner jest intelektualistą, pisze dziennik, czyta poezję, przejmuje się losem maluczkich. Coś jak doktor Quinn, tyle że bohater „Na wodach północy” kryje pewną tajemnicę. Chirurg wcześniej służył jako lekarz w Indiach i tam spotkał go koszmar, który będzie prześladował go prawdopodobnie do końca życia.
Fabuła kręci się w pobliżu załogi, która choć od czasu do czasu schodzi na stały ląd, to najciekawsze w tym, co się u niej dzieje, przenosi się na zamkniętą przestrzeń okrętu. Będziemy więc mieli zdrady, morderstwa, napięcia wynikające z namiętności i niewytłumaczalnej przemocy złych ludzi. Zarówno fani "Terroru", jak i "Black Sails" znajdą tu bardzo znajome elementy, które towarzyszą produkcjom marynistycznym.
Tym, co wyróżnia „Na wodach północy” na tle starszych serialowych kolegów jest naturalizm i temat: polowanie na wieloryby.
Twórcy nie szczędzą widzowi obrzydliwych i krwawych scen. Choć nikt nie epatuje tutaj brutalnością – kamera odwraca głowę na przykład wtedy, gdy po polowaniu na foki ranne zwierzęta trzeba dobić ciosem tępym przedmiotem – to obrazy są nad wyraz sugestywne. Niemal każda ze scen wprowadza widza w kolejny krąg brudu, zła, ludzkiej bezwzględności i podsuwa kolejne przykłady tego, jak nie higieniczne były czasy, o których opowiada.
Jednocześnie otrzymujemy brawurowe i dość wierne obrazy tego, jak rzeczywiście wyglądał wielorybniczy fach. Jak wyglądały polowania na te zwierzęta, ile w nich brutalności i jak mało romantyczny jest strumień krwi, który obwieszcza myśliwym, że polowanie dobiegło końca i że bestia padła.
„Na wodach północy” to serial dziwny.
Z jednej strony ujmuje jego naprawdę wysoka jakość realizacyjna – kadry są piękne, sceneria i kostiumy bardzo wiarygodne. To chyba najlepiej zrealizowany serial marynistyczny w historii telewizji. Ujmująca jest też ta warstwa, powiedzmy, edukacyjna, bo zobaczenie tego, jak wyglądało polowanie na wieloryby, uczy empatii i wyciąga na wierzch te części naszych dziejów, o których nie chce się już pamiętać.
Z drugiej strony jest ta właściwa opowieść o ludziach, którzy muszą radzić sobie w ekstremalnych warunkach i to ona zawodzi najbardziej. Rozczarowała mnie już w momencie, gdy uświadomiłem sobie, że zamiast głęboko zajrzeć w charaktery swoich bohaterów, serial woli mnożyć brud, znój, pokazywać choroby i śmierć. Ta strategia jest o skuteczna, ale przeraźliwie nudna. Dawno nie trafiłem na serial, który tak zmęczyłby mnie i jednocześnie rozczarował marnowanym co rusz potencjałem.
Jestem pewien, że do końca tego pięcioodcinkowego miniserialu przetrwają tylko ci, których naprawdę zajmuje marynistyka i szukają mocnych kostiumowych produkcji.
Wszystkie 5 odcinków serialu obejrzycie w serwisie HBO GO.