Epickie widowiska kostiumowe święciły swoje triumfy w latach 50. i 60. XX wieku. Dziś gatunek ten szlachetnie się zestarzał, choć w kinach raczej nie przychodzi nam za często oglądać nowych produkcji, które by go reprezentowały. Wyjątkiem jest nowa wersja filmu "Ben-Hur", którą właśnie teraz możemy oglądać na dużym ekranie. Z tej okazji postanowiłem przypomnieć sobie najlepsze tzw. filmy sandałowe.
Ben-Hur z 1959 roku
Skoro już mowa o "Ben-Hurze" i kostiumowych widowiskach, nie sposób nie zacząć od dzieła z 1959 roku, które bez wątpienia zalicza się do najlepszych filmów wszech czasów. Nie była to pierwsza kinowa inkarnacja opowieści o Judzie Ben-Hurze, ale z pewnością była tą najlepszą.
Ten film stanowi testament poziomu kinematografii jaki w latach 50. osiągnęło Hollywood. Formalnie "Ben-Hur" to swoista perfekcja – potężny rozmach, wspaniałe kostiumy, wartka akcja, wciągająca historia. Wszystko to sprawia, że po dziś dzień film ten ogląda się wyśmienicie
Lawrence z Arabii z 1962 roku
To niesamowite jak ten film wygląda! Ponad 50 lat od premiery, a od strony formalnej (bo fabularnie chwilami trąci myszką) spokojnie mógłby równać się z niejednym współczesnym widowiskiem. Pomimo faktu, że trwa prawie cztery godziny, ani na moment się nie dłuży i nie nudzi widza.
"Lawrence z Arabii" od momentu swojej premiery uznawany jest za arcydzieło i jeden z najlepszych filmów wszech czasów. Steven Spielberg, Martin Scorsese czy Stanley Kubrick uznawali go za "filmowy cud". Ja sam zresztą zachodzę w głowę jak już pół wieku temu udało się stworzyć tak perfekcyjny wizualnie obraz, wyprzedzający swoje czasy i zapierający dech w piersiach.
Spartakus z 1960 roku
Stanley Kubrick jest moim zdaniem najlepszym reżyserem w historii kina. Głównie dlatego, że w swojej karierze zrobił filmy z praktycznie każdego gatunku. Od komedii, przez horror, aż po science-fiction. I w dodatku za każdym razem tworzył dzieło wybitne w swoim gatunku. Tak też się stało w przypadku reżyserowanego przez niego "Spartakusa", który w swoich czasach był jednym z większych przebojów kinowych dekady.
Reżysersko to oczywiście mistrzowska robota, Kirk Douglas w roli tytułowej jest fantastyczny. Fabuła jest dość prosta, ale to tylko na plus, bo przez to jest przejrzysta, przy okazji świetnie napisana. No i bez wątpienia wizualnie również film ten wygląda wspaniale. Rozmach jest niesłychany, do tego tempo i montaż, jak na owe czasy, były bardzo nowoczesne, a sceny zbiorowych walk wojsk to definicja epickości.
Siedmiu samurajów z 1954 roku
Sandały zmieńmy na chwilę na "japonki". "Siedmiu samurajów" to pierwszy epicki film mistrza Akiry Kurosawy. Kurosawa był nie tylko jednym z najlepszych reżyserów w historii, ale też bez wątpienia jednym z największych innowatorów X muzy, na którym wychowywało się i wzorowało niezliczone grono pasjonatów kina i filmowców. Gdyby nie on, współczesne kino, ambitne i rozrywkowe widowiska, wyglądałoby zupełnie inaczej.
Wpływ jaki jego filmy miały na westerny, filmy akcji, dramaty, kino przygodowe, a nawet sci-fi (Kurosawa był jedną z inspiracji George’a Lucasa dla stworzenia "Gwiezdnych Wojen", zresztą fakt, że rycerze Jedi posługują się mieczami świetlnymi a wygląd szturmowców i Dartha Vadera przypomina zbroje samurajskie, nie jest przypadkiem) jest nie do przecenienia.
Niewielu było w historii reżyserów, którzy tak genialnie radzili sobie z pełnymi rozmachu scenami zbiorowych pojedynków. "Siedmiu samurajów" to jego wstęp do wielkich widowisk, i to wstęp będący arcydziełem. Już sama konstrukcja tego filmu jest mistrzowska. Fabuła jest prosta – opowiada o grupie wieśniaków, którzy chcąc bronić swojej wioski przed bandytami wynajmują tytułowych siedmiu samurajów, bo ci odparli ich ataki. Pierwsza część filmu skupia się więc na poszukiwaniach samurajów, następnie zaczynamy ich poznawać jak tworzą grupę, i dopiero w ostatnim akcie jesteśmy świadkami finałowych pojedynków ze zbirami.
Upadek Cesarstwa Rzymskiego z 1964 roku
Swego czasu był to najdroższy film w historii kina. Niestety był też on świadectwem końca ery filmów sandałowych, gdyż mało kto wybrał się do kina by go obejrzeć. Ludzie przez ponad dekadę znudzili się już wówczas kostiumowymi widowiskami, przez co "Upadek Cesarstwa Rzymskiego" stał się ogromną klapą. Tak wielką, że następny film sandałowy na jaki odważyło się Hollywood powstał dopiero w... 2000 roku (tak, chodzi mi o "Gladiatora").
Mimo wszystko szkoda, bo choć dziś fabularnie film ten wydaje się chwilami anachroniczny, to mimo wszystko jest wciągający, a od strony wizualnej to prawdziwy majstersztyk i, jeśli chodzi o rozmach, kostiumy i scenografię, stanowi najlepsze dokonanie ze wszystkich klasycznych epickich widowisk kostiumowych.
Ran z 1988 roku
"Ran", oparty na "Królu Learze" Szekspira, to ukoronowanie twórczości Kurosawy. Pod względem wizualnym jest to jego bez wątpienia najwspanialsze dzieło. Nigdzie nie zobaczycie takich epickich pojedynków, przepięknych krajobrazów, pełnych rozmachu bitew, mieniących się od barw kostiumów. Absolutnie szczytowe osiągnięcie kinematografii.
Hero z 2002 roku
"Hero" dość wyraźnie inspiruje się filmem "Ran". Widać to po ogromnej uwadze jaką twórcy poświęcili barwom i kostiumom. Fabularnie z kolei, film Zhanga Yimou nawiązuje do innego arcydzieła Kurosawy, czyli "Rashomona", bowiem i w tym przypadku historia opowiedziana jest z kilku punktów widzenia tych samych wydarzeń.
Także sama konstrukcja "Hero" jest ciekawa i wciągająca, ale oczywiście gwoździem programu są wspaniałe, poetyckie wręcz sceny pojedynków. Często przypominające bardziej przepiękny taniec czy balet niż walki
Kleopatra z 1963 roku
Ok, "Kleopatra" nie jest może fabularnie tak dobrym filmem jak powyższe, ale wizualnie ciągle zapiera dech. Mogę sobie jedynie wyobrażać jakie on musiał robić wrażenie na widowni w latach 60., kiedy to w kinach nie było co chwila wielkich widowisk, tak jak to ma miejsce dziś.
Wizualnie to absolutne arcydzieło, kostiumy i scenografie stanowią ucztę dla oka, a sceny bitew są po prostu imponujące. No i kapitalna rola Elizabeth Taylor.
Cesarzowa z 2006 roku
Kolejny na liście film Zhanga Yimou, który jeszcze bardziej niż "Hero" zachwyca spektaklem barw, do przesady wystawnych kostiumów i scenografii. Po tym filmie wasze oczy będą nasycone oglądaniem na dobry miesiąc. Wszystko tu wygląda tak pięknie, że prawie nierealnie. Sceny walk i bitew to istny majstersztyk, do tego "Cesarzowa" wyróżnia się dość zawiłą i wciągającą intrygą z niemalże szekspirowską tragedią w tle.
Wspaniały hołd dla "Ran" Kurosawy i przy okazji jeden z najbardziej olśniewających wizualnie filmów w historii.