Hej Netflix, najpierw obejrzyj "Euforię", a potem rób "Niebezpieczne związki". Nowego hitu platformy nie da się oglądać
"Niebezpieczne związki" szturmem podbiły serca użytkowników platformy Netflix. Od czasu swojej premiery film utrzymuje się na wysokim miejscu w topce najpopularniejszych produkcji dostępnych w serwisie. Czy zasłużenie? Nie. Bo adaptując skandalizującą powieść de Laclos, usługa poszła po linii najmniejszego oporu, serwując nam kolejną pozbawioną charakteru komedyjkę dla nastolatków.
Dołącz do Amazon Prime z tego linku, skorzystaj z promocji (30 dni za darmo) i kupuj taniej podczas pierwszego Amazon Prime Day w Polsce.
UWAGA! Tekst może zawierać spoilery z "Niebezpiecznych związków"
Dla Netfliksa nie ma różnicy czy tworzy nową serię filmów dla nastolatków, czy przeprowadza genderową rewolucję w remake'u najntisowej komedii dla młodzieży, czy adaptuje skandalizującą powieść z XVIII wieku. Wszystkie produkcje skierowane do dojrzewających widzów wydawane pod szyldem platformy wyglądają tak samo. Jakby scenariusze do nich pisał jeden algorytm. Dlatego "Niebezpieczne związki" ogląda się z identycznym zażenowaniem co "The Kissing Booth" czy "Cały on".
Formuła jest prosta i dobrze nam już znana. W "Niebezpiecznych związkach" wchodzimy do świata nastolatków, dla których wyznacznikiem statusu jest liczba followersów na Instagramie, a każdy brak tolerancji musi zostać ukarany. Tak, aby przypodobać się generacji Z, Netflix postanowił przerobić to, co napisał Pierre Choderlos de Laclos na manifest politycznej poprawności. Przesunięć względem oryginału jest więc tu całe mnóstwo. Nic w tym dziwnego. Tłumacząc język XVIII-wiecznej powieści na bardziej współczesny, należy korzystać z wolności artystycznej.
Netflix krzywdzi Niebezpieczne związki
Jak należy potraktować powieść de Laclos wiedział Roger Kumble, kiedy przenosił jej fabułę do lat 90. W jego "Szkole uwodzenia", która swoją drogą zasłużyła na większe uznanie niż dostała, nie brakuje klisz ówczesnego kina dla nastolatków, ale reżyser za ich pomocą próbuje oddać ducha oryginału. Rachel Suissa pierwowzór ma w głębokim poważaniu. Zmienia co tylko może. Dlatego Vicomte de Valmont ma tu twarz rapującego surfera Tristana, Madame de Tourvel to zafascynowana literaturą Celene, a Marquise de Merteuil jest zawziętą przebrzmiałą, gwiazdą filmową Vanessą.
Trudno stwierdzić, czy Suissa przeczytała "Niebezpieczne związki" de Laclos, czy tylko je przekartkowała. Wykorzystuje kilka motywów, ale wydaje się, jakby nie zauważała siły i potencjału pierwowzoru. Próbuje bowiem podbić wydźwięk swojej opowieści, odnosząc się do innych klasyków literatury francuskiej z "La princesse de Montpensier" na czele. Dlaczego? Bohaterowie decydują się wystawiać sztukę na podstawie noweli Madame de La Fayette, chyba tylko po to, aby twórcy zadośćuczynili przebrzmiałym kliszom, wedle których filmy dla nastolatków powinny kończyć się studniówką lub spektaklem.
"Niebezpieczne związki" to film, który w czasie swojej premiery w 2022 roku trąci myszką na kilometr. Ignoruje najważniejsze zjawiska w kinie młodzieżowym, jakie zaszły na przestrzeni ostatnich lat, będąc zapatrzonym w wyświechtane klisze i zgraną płytę evergreenów produkcji dla młodzieży od Netfliksa. Seans będzie smutnym doświadczeniem dla każdego, kto dostaje ciarek na samo wspomnienie Sebastiena de Valmont ustami Johna Malkovicha wypowiadającego sławetne "to jest poza moją kontrolą" w "Niebezpiecznych związkach" Stephena Frearsa. Ironicznie uśmiechną się oni, gdy Tristan nieudolnie naśladując to drżenie w głosie, będzie powtarzał "to nie moja wina".
Netflix, przestań nam ulubione książki prześladować
"Niebezpieczne związki" Netfliksa wcale nie musiały tak wyglądać. Przeniesienie akcji powieści de Laclos do świata generacji Z to świetny pomysł, tylko wymagałby wykorzystania poetyki "Euforii". Nietrudno sobie wyobrazić jakby to wszystko miało wyglądać w ujęciu Sama Levinsona, bo pierwowzór aż się prosi o adaptację w takim właśnie stylu. Niestety, wymaga to dostrzeżenia istoty oryginału i nieco odwagi. A tego w tym wypadku zabrakło. Dostaliśmy bowiem wykastrowaną z wszelkiego charakteru opowiastkę o nastoletnich miłostkach w dobie Instagrama okraszoną obowiązkowym happy endem.
Przekaz produkcji jest jasny. Nie można igrać z cudzymi uczuciami, bo czeka was drama w social mediach. Ale jak przeprosicie, to wszystko się ułoży i followersi w mediach społecznościowych sami przyjdą. To niesamowite jak bardzo Suissa skrzywdziła swoim podejściem powieść de Laclos. Już nigdy nie zaśmieję się pod nosem, patrząc na wpisy w mediach społecznościowych, wedle których nie ma dzisiaj gorszego przekleństwa niż powiedzenie komuś, aby Netflix zrobił adaptację jego ulubionej powieści. Po "Niebezpiecznych związkach" wiem, że nie życzyłbym tego najgorszemu wrogowi.
Disney+ zadebiutował w Polsce. Tutaj kupisz go najtaniej.
Publikacja zawiera linki afiliacyjne Grupy Spider’s Web.