"Oszuści z Tindera" są wśród nas. Prawnicy opowiadają nam o takich historiach z Polski
"Oszust z Tindera" to film dokumentalny Netfliksa, który ogląda się z opuszczoną koparą. Simon Leviev udawał milionera, syna "króla diamentów" i uwodził kobiety. Okazało się, że jest tylko zwykłym playboyem-naciągaczem, który mógł wyciągnąć od ludzi nawet 10 mln dol. Takie oszustwa, choć nie na taką skalę, zdarzają się też w Polsce. Rozmawiamy z prawnikami, którzy pomagają wyjść ofiarom z wielotysięcznych długów.
Historia z "Oszusta z Tindera" na papierze wydaje się mało prawdopodobna, ale jednak wydarzyła się naprawdę. Występujące w dokumencie true crime Netfliksa kobiety pokazują wiadomości, wyciągi bankowe i mówią, jak Simon Leviev (tak naprawdę nazywa się Shimon Hayut i dalej jest na wolności) zdołał je omamić. Początkowo nie rozumiemy, jak mógły dać się tak zrobić i zaciągać kredyty, ale po głębszym zastanowieniu rozumiemy, na czym polegał cały ten mechanizm i dlaczego wybrał akurat takie ofiary.
Przeglądając w sieci komentarze internautów, natknąłem się na ciekawy post Polskiej Grupy Doradczo-Restrukturyzacyjnej. Można w nim było przeczytać, że tylko w 2021 roku do tej jednej kancelarii zgłosiły się trzy kobiety, które padły ofiarą podobnych oszustów. Postanowiłem dowiedzieć się, jak takie przekręty wyglądają w Polsce.
Porozmawiałem o tym z Joanną Grabiec - partnerem zarządzającym PGDR oraz radcą prawnym, mecenasem Pawłem Kisielem. Oprócz poznania samych historii dowiecie się m.in. o tym, czy da się wyjść z tak beznadziejnej sytuacji oraz dlaczego tak mało słyszy się o kobietach-oszustkach.
Polacy "oszuści z Tindera" istnieją. Rozmawiamy z prawnikami o takich przypadkach
Bartosz Godziński: Historia "Oszusta z Tindera" nie jest wcale taka wyjątkowa. Również i państwo mieliście do czynienia z podobnymi sprawami. Proszę opisać modus operandi oszustów uwodzących i naciągających kobiety
Paweł Kisiel: W naszej kancelarii spotkaliśmy się z dwoma przypadkami, które zupełnie się od siebie różnią. Pierwszy dotyczył klientki, która nawiązała znajomość z "żołnierzem z USA" na portalu społecznościowym. Jej rozmówca opowiadał o sobie w samych superlatywach i zapewniał, że jest na misji wojskowej w Syrii. Przez pierwsze dwa miesiące wyglądało to jak normalna rozmowa o życiu i codziennych sprawach z osobą poznaną w internecie.
Po pewnym czasie zaczął mówić, że chętnie przerwałby tę misję i przeprowadził się do Europy, bo w Stanach nikt go nie trzyma. Wiązałoby się to jednak z jego problemami finansowymi i uregulowaniem kwestii finansowych w jednostce wojskowej czy wykupieniem zgromadzonych tam rzeczy. Rozpoczął więc namawiać kobietę na przelewania mu niewielkich kwot, od 200 do tysiąca dolarów. Co ciekawe, by wzbudzić zaufanie, osoba po drugiej stronie ekranu oddawała te pieniądze.
Następnie oszust przystępował do kolejnego etapu planu, w którym nagle pojawiły się problemy ze spadkiem po jego ojcu. Został z różnych względów zablokowany przez sąd federalny. "Żołnierz" mówił, że konieczne jest odblokowanie środków na rachunku depozytowym, ale musi wynająć prawnika i ponieść inne koszty, ale niestety z uwagi na przejściowy brak środków nie mógł sobie na to pozwolić. Jednak jeśli udałoby mu się to załatwić, to obiecywał, że kupi za pieniądze ze spadku dom w Polsce i zamieszka razem z naszą klientką.
Kobieta na tym etapie już mu tak ufała, że pewnie nie miała żadnych problemów z kolejnymi przelewami?
Paweł Kisiel: Wielokrotnie zapewniał, że wszystko zostanie zwrócone, kiedy środki ze spadku zostaną uruchomione. Kobieta początkowo wykorzystała wszystkie swoje oszczędności, ale to wciąż było dla niego za mało. Zaczęła więc zaciągać kredyty w bankach, a potem już w parabankach, czyli tzw. chwilówki. Kiedy zostały podjęte wobec niej szeroko zakrojone działania windykacyjne i egzekucyjne, znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Jej internetowy rozmówca jednak przez cały ten czas składał kolejne deklaracje i uspokajał ją, że to tylko stan przejściowy i wkrótce wszystko się ułoży.
Po kolejnych pozwach i wizytach windykatorów zgłosiła się do nas. Pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy, było zgłoszenie zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa z art. 286 Kodeksu karnego, czyli oszustwa, za które grozi nawet 8 lat więzienia. Szansa na znalezienie sprawcy w takich przypadkach jest niestety bardzo mała. Zwykle po drugiej stronie są zorganizowane grupy przestępcze ze wschodniej Europy, a także i innych kontynentów.
Nawet jeśli organy ścigania odmówią wszczęcia takiego postępowania i nie znajdą żadnych podstaw do jego prowadzenia, to i tak przydaje się to w procedurze wnioskowania o ogłoszenie upadłości konsumenckiej. Pokazując zawiadomienie przed sądem upadłościowym, dowodzimy, że wykonaliśmy odpowiednie czynności, a nie opieramy się tylko na zwykłym oświadczeniu, które nie jest poparte żadnymi dowodami.
Ile łącznie ta kobieta przelała pieniędzy?
Paweł Kisiel: Z samych zaciągniętych zobowiązań było to 150 tys. zł. Do tego musimy doliczyć 30 tys. zł z jej oszczędności. Mamy więc łącznie 180 tys. zł.
W drugim przypadku sprawa wyglądała zupełnie inaczej, ponieważ rozgrywała się w prawdziwym, a nie wirtualnym świecie, a nasza klientka znała osobiście oszusta. Również ze sobą pisali, snuli plan, ale i spotykali się na randkach. Dalszy scenariusz był jednak podobny. Po miesiącu mężczyzna zaczął żalić się, że potrzebuje pieniędzy, jednak później wszystko spłaci co do grosza. Nikogo nie udawał, nie koloryzował obrazu siebie, ale jego problemy finansowe miały mieć tylko charakter przejściowy i za góra kilka tygodni już będzie mógł oddać przekazane mu pieniądze. Mężczyzna zapewniał, że ma pomysł na rozpoczęcie działalności gospodarczej, jednak jego tarapaty finansowe i brak środków uniemożliwiają mu „rozkręcenie” tego biznesu.
Kobieta zaczęła się zadłużać w wielu instytucjach finansowych. W nieco ponad miesiąc przekazała mu ponad 170 tys. zł. Stale rosnące odsetki i ogromny dług sprawiły, że w normalnych warunkach taka osoba nie jest w stanie tego spłacić. Kiedy już nie dawała rady, przyszła do nas. Jedynym ratunkiem w takiej sytuacji może być właśnie ogłoszenie upadłości konsumenckiej. Prawo daje możliwość znacznej redukcji zobowiązań po uprzednim wykonaniu planu spłaty ustalonego przez sąd lub nawet całkowitego umorzenia długu. Koniec końców taka osoba zaczyna wszystko z czystą kartą. Spirala finansowa mogłaby się z kolei ciągnąć za nią do końca życia.
Najlepszym rozwiązaniem takiej sytuacji byłoby jednak nie dawać pieniędzy nowopoznanym osobom. Na ofiary "Oszusta z Tindera" dużo osób mówiło "durne baby" i wyśmiewało ich naiwność, ale podejrzewam, że i w wymienionych przypadkach, można mieć podobne przemyślenia. Dlaczego takie oszustwa mają miejsce?
Joanna Grabiec: W przypadku tej drugiej sprawy, działania naciągacza były bardzo zbliżone do "Oszusta z Tindera". Podobnie grał na emocjach: też obiecywał wspólne mieszkanie, a także mówił, że "mam tylko ciebie, tylko na tobie mogę polegać, tylko na ciebie mogę liczyć". Kiedy ofiara dawała do zrozumienia, że "chyba jestem naiwna, że ci tak ufam", to odpowiadał: "jak tak możesz myśleć, przecież planujemy wspólne życie". Dodatkowo była w czasie długiej separacji z mężem i potrzebowała relacji. On to wyczuł i perfidnie wykorzystał. Czy była naiwna? Pewnie tak.
Całą tę sytuację odwróciłabym w drugą stronę. Co jeżeli ten oszust nie byłby oszustem, tylko naprawdę znajdowałby się w tarapatach finansowych? Jeżeli odmówiłaby pomocy, zostałaby skrytykowana, że go jednak chyba nie kocha i dlaczego nie może mu pomóc w potrzebie? Pożyczając pieniądze, zachowałaby się w takiej sytuacji słusznie. Niestety okazało się inaczej.
W mojej ocenie to są socjopaci, którzy wykorzystują czuły punkt drugiej osoby i nieważne czy mówimy o oszuście, czy oszustce, bo kobiety też potrafią działać w podobny sposób. Robią to z premedytacją i burzą podwaliny zaufania społecznego. Jeżeli zaczniemy wszędzie węszyć oszustwo, np. w zbiórkach charytatywnych, to w końcu przestaniemy sobie pomagać, bo wszędzie będziemy widzieć naciągaczy, złodziei i oszustów.
A na jakie "czerwone flagi" powinniśmy zwracać uwagę?
Joanna Grabiec: Czytając korespondencję naszej klientki z oszustem, od razu zwracałam uwagę na niepokojące sygnały. Kiedy jednak człowiek jest zakochany, to ma klapki na oczach i nie chce wierzyć, że coś może pójść nie tak. W filmie "Oszust z Tindera" mogliśmy się przekonać, że nawet sprawdzenie danej osoby w internecie nie zawsze jest skuteczne. Zresztą wykreowanie zupełnie nowej tożsamości w mediach społecznościowych wcale nie jest takie trudne. Opisywany przez mecenasa drugi przypadek udowadnia, że takie oszustwa nie są tylko ograniczone do relacji internetowych.
W mojej ocenie nie powinniśmy zaciągać zobowiązań kredytowych. To pewne. Jeżeli chcemy komuś pomóc to na tyle, by to nie powodowało dla nas negatywnych konsekwencji. One rzecz jasna pojawią się, jeżeli stracimy nasze oszczędności, ale jest to sytuacja, którą możemy przełknąć. Kredyt to już podkopywanie pod sobą dołka. W przypadku realnych relacji możemy też zabezpieczyć się przez podpisanie umowy pożyczki, ale wiadomo, że w praktyce nie zawsze tak się da.
Mamy też i trzeci przypadek, ale nasza klientka nie zdecydowała się jeszcze na złożenie wniosku o ogłoszenie upadłości. Nadal wierzy, że mężczyzna te pieniądze jej zwróci. Na marginesie dodam, że to pani po sześćdziesiątce i do tego radna. Poznała kogoś przez internet, ale nie był to "żołnierz", ale "polski lekarz", który wyjechał do Pakistanu w ramach akcji "Lekarze bez granic". Zamknęli go tam niesłusznie w więzieniu i potrzebował pieniędzy, by mógł wyjść na wolność. Także go nie widziała na oczy i również złożyła zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, ale potem się z tego wycofała. I nadal nie ma z nim kontaktu. Wysłała mu łącznie 65 tysięcy złotych.
W takich przypadkach trudno jest odzyskać pieniądze, bo oszust nas teoretycznie nie okrada, tylko sami mu dajemy pieniądze. Jak często kończy się to happy endem dla ofiary?
Paweł Kisiel: Możemy się odnieść tylko do tych spraw, z którymi mieliśmy styczność. W pierwszym przypadku klientka wykonuje orzeczony plan spłaty na okres 36 miesięcy. W każdym miesiącu musi spłacać swoich wierzycieli łączną kwotą w wysokości 400 zł. Tak więc łącznie z zaciągniętych 180 tysięcy złotych spłaci 14,4 tysiąca złotych. Kiedy wykona plan spłaty, wszystkie zobowiązania zostają umorzone i nikt do końca życia nie może się ich domagać. Natomiast w drugim przypadku procedura upadłościowa jest dopiero na początkowym etapie.
Jak to jest możliwe, że banki i inni pożyczkodawcy na to przystają? Przecież na upadłości konsumenckiej dużo tracą.
Paweł Kisiel: To jest nic innego jak ich ryzyko gospodarcze. Instytucje finansowe mają w swojej działalności tzw. portfel złych długów. Po prostu ci dobrzy klienci, którzy spłacają swoje zobowiązania, pokrywają właśnie tego rodzaju straty. Krótko mówiąc: "inni za to płacą".
Dlaczego często słyszymy o oszukanych kobietach, a nie o mężczyznach? Nie ma takich uwodzicielek-naciągaczek?
Joanna Grabiec: Oj są (śmiech). Mężczyźni się po prostu tym nie chwalą, ale myślę, że to bardzo częsty proceder. Kobiety podchodzą do sprawy bardziej emocjonalnie i dzielą się tym z innymi, szukając przy tym wsparcia psychologicznego czy koleżeńskiego. Panowie wstydzą się sami przed sobą i nie ujawniają tego w obawie przed komentarzami w stylu: "Jak mógł tak dać się oszukać kobiecie?".
W tym momencie mamy już przeprowadzonych ponad 500 postępowań upadłościowych i bardzo często przyczyną niewypłacalności jest właśnie partner lub partnerka. Kobiety i mężczyźni są oszukiwani w równym stopniu.
Film "Oszust z Tindera" możemy obejrzeć online tylko na Netfliksie.
* Zdjęcie główne: kadr z filmu "Oszust z Tindera" / Netflix