"Oszust z Tindera" pokazuje przekręt, w który trudno uwierzyć. True crime Netfliksa jest jak "365 dni" bez happy endu
"Oszust z Tindera" to nowy dokument Netfliksa o facecie, który zawstydziłby Jerzego "Tulipana" Kalibabkę. Jego bohaterkami są kobiety, które dały się uwieść przez niby-milionera, ale potem postanowiły się na nim zemścić. Historia opowiedziana w tym filmie true crime rozkłada na łopatki - to połączenie "365 dni" z thrillerem szpiegowskim, który wydarzył się naprawdę.
OCENA
"Oszust z Tindera" jest dokumentem true crime w reżyserii Felicity Morris. Wcześniej była producentką serialu "Odwal się od kotów". Ten przedstawiał jeszcze bardziej niewiarygodną historię mordercy, który dla atencji zabijał zwierzęta, a potem przerzucił się na ludzi. Tym razem kaliber zbrodni jest mniejszy, ale punktem wspólnym jest znów internet i przebiegły przestępca, którego osobowości nie wymyśliłby nawet duet Stephen King-David Fincher.
"Oszust z Tindera" zaczyna się jak bajka w stylu "365 dni". Nie daj się zwieść pozorom.
Cecilie to weteranka Tindera z ponad tysiącem matchy na koncie. Zna więc zasady tej gry jak mało kto. Wie, że zanim z kimś się umówi, musi sprawdzić jego profile w mediach społecznościowych i wszelkie informacje w Google. W ten sposób obczaiła nowo poznanego przystojniaka: 28-letniego Simona Levieva, który na zdjęciach na Instagramie opływał bogactwem. Wszystko przez to, że rzekomo jego ojciec to znany "król diamentów", który pojawił się na okładce "Forbesa". Nazwisko się zgadza, wszystko wygląda legitnie.
Po kilku wiadomościach okazało się, że playboy wybiera się w podróż biznesową i pyta, czy nie zabrałaby się z nim. Kobieta myśli sobie: czemu nie? Przyjeżdża po nią rolls-royce'em i zawozi ją na pokład prywatnego odrzutowca, na którym serwowany jest kawior. Wszystko jest idealnie jak w jej ulubionych bajkach Disneya (choć w wersji dla dorosłych w stylu "365 dni"). Ona może nie do końca szara myszka, bo pracuje w branży IT, a on "książę", szarmancki i oddany. Ich znajomość przeradza się w poważny związek, są nawet plany wspólnego mieszkania i dzieci.
No i gdzie ten thriller? Spokojnie, najlepsze dopiero przed wami. Nie będę więc zdradzał plot twistów, by uszanować konstrukcję dokumentu, która powoli odsłania karty. Ja też na początku zastanawiałem się, gdzie tu jakiś szwindel? Cecilie przecież zaczęła żyć na bogato, bo Simon fundował jej noclegi w 5-gwiazdkowym hotelu i inne rzeczy. Jak taki układ może przerodzić się w coś patologicznego, a ofiarą wyłudzenia kasy będzie kobieta? Oj, można się zdziwić.
"Oszust z Tindera" to dokument, który nie mieści się w głowie.
Cecilie nie jest jedyną bohaterką dokumentu. Słyszymy też relacje dwóch innych kobiet - wszystkie to ogarnięte, dobrze zarabiające singielki w okolicach 30-stki, a nie naiwne nastki, które dopiero założy konto na Tinderze. Pozwoliły się jednak tak boleśnie naciągnąć, że serio nie dziwię się tym wszystkim metodom na wnuczka czy nigeryjskiego księcia. Każdego z nas da się zrobić w konia - trzeba tylko znaleźć sprytny sposób.
Dokument "Oszust z Tindera" pokazuje mechanizm, przy którym nikt nie pomyśli "ale głupie baby", bo przestępca jest na tyle przebiegły i zna słabości ludzkiej psychiki, że nawet Freud przy nim by wymiękł. Wręcz przeciwnie: współczucie szybko zamienia się w ekscytację, gdy próbują się odegrać na cwaniaku. Trudno mi się jednak postawić w sytuacji tych kobiet, bo przedstawiony scam nie zadziałałaby na facetów. Chyba.
Nie wyobrażam sobie, by w analogicznej sytuacji piękna milionerka zainteresowałaby się raczej przeciętnym gościem i nie byłoby w tym jakiegoś podstępu. Jestem jednak w stanie uwierzyć, że pewne psychologiczne triki zastosowane przez Simona były stuprocentowo skuteczne. Wszak wyłudził szacunkowo 10 mln dol. od kobiet na całym świecie. Ba! Nawet okradł mężczyznę, ale w zupełnie inny sposób.
Simon Leviev i jego patent na scam to przestroga dla kobiet randkujących w internecie.
Nastrój dokumentu z ckliwej historyjki szybko się zmienia w thriller szpiegowski z dziennikarskim śledztwem, prowokacjami i pieczołowicie zaplanowanymi próbami schwytania oszusta. Opowieść nie jest tylko oparta na wspomnieniach i inscenizacjach, ale prawdziwych materiałach z ukrytych kamer i nie tylko. To półtoragodzinny film, a nie serial, więc napięcie praktycznie nie spada ani przez chwilę i nie ma niepotrzebnego przeciągania tematu. Porządne dokumentalne dzieło.
Niezwykle ciekawym aspektem całej sprawy jest to, że w zasadzie dzieje się na naszych oczach i wszystko możemy w łatwy sposób znaleźć w internecie - łącznie z profilami na Instagramie. Nie jest to zamknięta historia, nie ma jako takiego happy endu, ale nie też znamy drugiej strony medalu - wiemy tylko, że "książę diamentów" groził twórcom filmu. Pokazanie go z imienia i nazwiska może się wydawać kontrowersyjne, ale jest w słusznym celu. Z kolei ujawniony materiały dowodowy, który w rzeczywistości jest przecież o wiele większy, pozwala jednak ustalić, kto jest prawdziwym oszustem.
Dokuemnt true crime "Oszust z Tindera" można już obejrzeć na Netfliksie.