"Pamfir" nie daje się sprowadzić do prostych i utartych kategorii. Dmytro Sukholytkyy-Sobchuk prowadzi swój pełnometrażowy debiut pewną ręką, mieszając ze sobą gatunki, style i poetyki. Zapnijcie pasy, bo czeka was podróż do ukraińskiego jądra ciemności, gdzie zacierają się granice między oniryzmem, a realizmem.
OCENA
Już na samym początku "Pamfira" czujemy, że sielskość i spokój ukraińskiej prowincji są tylko pozorne. Leonid wraca z pracy w Polsce do rodzinnej wsi, aby spędzić czas z najbliższymi i wziąć udział w nadchodzącym karnawale. Zakładanie ludowych strojów nadaje opowieści mrocznej, folklorowej aury, która kontrastuje z samą istotą przedstawianych wydarzeń. Bo to czas powitania głównego bohatera w domu, spotkania z dawno niewidzianym bratem, matką, żoną i synem - rozdawanie prezentów, wymiana czułości, śmiechy. Nastoletni Nazar zaraz jednak wpadnie w poważne kłopoty, a ojciec będzie musiał odnowić stare znajomości, aby go z nich wyciągnąć.
Tytułowa ksywka nie przylgnęła do Leonida bez powodu. Pamfir oznacza bowiem skałę, a główny bohater to twardziel jakich mało. Legendarny przemytnik, który nigdy nie dał się złapać i nie okazywał nikomu - nawet własnemu ojcu - litości i wygrywał każdą bójkę, w jakiej brał udział. Drugiego takiego twardziela można ze świecą szukać. I chociaż przestępcze życie dawno już porzucił, jego legenda pozwala mu szybko do niego wrócić, aby zarobić pieniądze na spłatę długów syna. Zasady gry się zmieniły i jego zachowanie nie podoba się miejscowemu mafiozowi.
Czytaj także:
Pamfir - recenzja ukraińsko-polskiej koprodukcji
Dmytro Sukholytkyy-Sobchuk umiejętnie nakręca spiralę przemocy, wpuszczając nas do świata skorumpowanych gliniarzy i bezlitosnych gangsterów. Pamfir musi więc walczyć o życie swoje i przyszłość Nazara twardymi pięściami, ale mierzy się z o wiele groźniejszym przeciwnikiem niż mafiozi - fatum. Fabuła przypomina bowiem tragedię o grzechach przechodzących z ojca na syna. Jakby nie było szans na ucieczkę z tego zaklętego kręgu, co reżyser na każdym kroku podkreśla surrealistycznym klimatem. Ukraińska wioska zmienia się w coś na kształt miasteczka Twin Peaks - nie tylko zamieszkują ją różnorakie osobliwości, ale swoją obecność zaznaczają też dawne demony.
Świat przedstawiony w "Pamfirze" jest dziwny i odległy, a jednak znajomy i bliski. Zanurzenie opowieści w ukraińskim folklorze pozwala go odczytywać w kontekście lokalnym, bo to przecież opowieść o próbie wyzwolenia, która w dobie wojny w Ukrainie nabiera nowych znaczeń. Reżyser stawia jednak na uniwersalność, nadając jej znamion okrutnej baśni. Archetypiczni bohaterowie poruszają się po dobrze wydeptanych już ścieżkach, przez co odniesienia i symbole atakują nas z każdej strony. Idzie się w tej narracji zatracić, bo Sobchuk kąpie fabułę w przesaturyzowanych barwach, osaczających nas z każdej strony. Jarmarczność ludowych obrzędów nabiera w ten sposób horrorowego wymiaru, staje się groteskowa, przerażająca.
"Pamfir" to film targający emocjonalnie widzem po podłodze. Chociaż Sobchuk do gatunkowości swojej opowieści podchodzi z artystycznym zacięciem, nie ma tu ani krzty pretensji. Jest za to pewność i twórcza dyscyplina, jakich mogliby mu pozazdrościć o wiele bardziej doświadczeni koledzy po fachu. Przekłada się to na intensywne kinowe doznania - koszmar, z którego budzić się nie chce, a potem trudno się z niego otrząsnąć.
Premiera filmu "Pamfir" 23 czerwca w kinach.