REKLAMA

"Poroże" przypomina film Guillermo del Toro - recenzja

"Poroże" to mroczna baśń z elementami horroru, która pojawiła się na ekranach naszych kin. Z naszej recenzji dowiecie się czy warto obejrzeć film wyprodukowany przez Guillermo del Toro.

poroże premiera recenzja horror
REKLAMA

W przypadku "Poroża" bardziej kluczowym od reżysera, wydaje się nazwisko producenta. Przez cały seans łatwo ulec bowiem wrażeniu, że oglądamy film Guillermo del Toro. Tak jak w wielu innych tytułach w dorobku twórcy "Kształtu wody" mamy do czynienia z baśnią zabarwioną elementami horroru. To właściwie "Labirynt fauna" a rebours. Bo małoletni Lucas w przeciwieństwie do Ofelii nie ucieka w świat fantazji, aby móc zmierzyć się z koszmarną rzeczywistością. Żyje w koszmarnej rzeczywistości, która staje się jego fantazją.

Ojciec chłopca miał spotkanie z mityczną istotą i od tamtej pory siedzi zamknięty w jednym pokoju, a Lucas regularnie karmi go padliną. Główny bohater cały czas zaklina rzeczywistość mówiąc, że tata jest chory, ale wyzdrowieje. Nie dopuszcza do siebie myśli, żeby mogło być inaczej. W szkole opowiada brutalną historię o trzech misiach, będącą alegorią jego sytuacji. Problemy w domu rodzinnym ucznia zauważa nowa nauczycielka. Julia zrobi wszystko, aby mu pomóc, chociaż musi jednocześnie mierzyć się z własną traumą.

REKLAMA

Poroże - recenzja horroru

Świat przedstawiony przesiąknięty jest traumą. Każdy z bohaterów niesie potężny bagaż emocjonalny i musi zmagać się z osobistymi problemami. Julia po dłuższej nieobecności wróciła do rodzinnego miasteczka i mieszka z bratem w domu, w którym żyła wraz z ojcem alkoholikiem. Wydaje się to wszystko napisane ciężką ręką. Na szczęście reżyser ucieka od dosłowności. Scott Cooper o wiele bardziej woli sugestie, dlatego rozsmakowuje się w kolejnych niedomówieniach i metaforach, pozostawiając pole do popisu dla naszej wyobraźni. Sami musimy dopasować do siebie elementy zaprezentowanych psychologicznych układanek.

Poroże/horror/zwiastun

Nie jest to jednak trudne. Bo chociaż z każdą sceną zagłębiamy się w straumatyzowaną psychikę bohaterów coraz bardziej, to reżyser dba, aby nas to nie przytłoczyło. Rozmywa jednak fabułę w kolejnych alegoriach, szukając kolejnych kontekstów w jakie można by ją wpisać. Mamy tu więc horror walki o samoświadomość, zaangażowany społecznie dramat o ludziach pozbawionych pracy, czy nawet zarysowanie problemu uzależnienia od opioidów. Jest tu tego całkiem sporo, przez co nie wszystkie wątki i tematy są rozwinięte w satysfakcjonujący sposób.

Poroże - nie tak wyraziste, jakbyśmy sobie tego życzyli

REKLAMA

Trudno nie uznać "Poroża" za film, który ugina się pod ciężarem własnych ambicji. Nadmiar podjętych tematów i kolejnych kontekstów sprawił, że twórcy musieli uciec w skróty myślowe. Uproszczenia usprawiedliwione są jednak dziecięcą perspektywą. To dzięki niej baśniowy klimat jest tyleż urzekający, co hipnotyzujący. Chciałoby się jednak, żeby Cooper docisnął pedał gazu do dechy. Choć raz powiedział cokolwiek głośno i wyraźnie. Zamiast tego cień charakteru zauważymy jedynie w rzadkich scenach cielesnych transformacji, jakich nie powstydziłby się nawet David Cronnenberg.

Cooper korzysta z klimatu folkhorroru, ale nie potrafi pójść za ciosem. Znajdziemy tu tylko kilka z jego elementów, które wydają się wrzucone do opowieści na siłę. Reżyser ze wszystkich wykorzystywanych chwytów, motywów i zabiegów nie potrafi bowiem ułożyć spójnej historii. Fabuła rozpada się na każdym kroku, a w wątłej całości utrzymuje ją tylko surrealistyczna atmosfera. "Poroże" okazuje się przez to filmem miałkim - pozbawionym potencjalnego ładunku emocjonalnego. Dlatego bardzo szybko po seansie pozostają z niego co najwyżej mgliste wspomnienia.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA