REKLAMA

W Polsce prawda brzmi jak fake newsy. I dlatego nienawidzę prima aprilis

Prima aprilis to chyba najbardziej znienawidzone przeze mnie święto. Co roku, jak największy frajer, zapominam, że to właśnie dziś jest 1 kwietnia i to właśnie dziś zostanę zaatakowana stekiem głupawych żartów oraz kłamstw, które podobno mają mi poprawić humor. Dzięki, nie trzeba, trzymam się całkiem nieźle, nawet jak na to, że mieszkam w Polsce, gdzie prawda brzmi jak fejki.

prima aprilis polska fake newsy
REKLAMA

Możecie mnie nazywać Grinchem. Możecie nawet pisać, że nie mam poczucia humoru, co jest jawną nieprawdą, gdyż poczucie humoru mam znakomite. Nie piszcie mi tylko, bo i tak wam nie uwierzę, że znaleźliście choć jeden dobry żart w mediach z okazji prima aprilis.

Internet zrujnował 1 kwietnia i sprowadził go do jarmarcznej imprezy pod egidą polskich kabaretów z Mariolką-krejzolką na czele. Każdy durny dowcip 1 kwietnia jest jak chłop przebrany za babę, więc w sumie nie dziwi, że Polacy, wielbiciele współczesnej polskiej sceny kabaretowej zakrapianej gorzałką i keczupem do kiełbaski z rusztu, uwielbiają takie zabawy.

REKLAMA

Prima aprilis to najgorsze święto, a w Polsce jeszcze gorsze niż najgorsze

Skoro już wylałam trochę jadu, nie kiełbasianego, bo boję się strzykawek, to mogę szczerze przyznać, że nie zawsze tak było. Nie zawsze nienawidziłam prima aprilis i nie zawsze w skrytości ducha marzyłam, by ktoś to święto wykreślił z kalendarzy. Kiedy byłam mała i mniej zgorzkniała, robiliśmy sobie z sąsiadami żarty z okazji 1 kwietnia. Kiedyś np. zamontowaliśmy nad drzwiami wiaderko, żeby pan Marek, wychodząc z domu, został oblany wodą. Pan Marek też nam trochę dokuczał, ale to zawsze były nieszkodliwe dowcipy, a potem przyszli youtuberzy i wymyślili pranki. Pewnie brzmi to trochę boomersko, ale kiedyś, przed erą internetu, prima aprilis był dobrym dniem, kiedy po prostu płatało się figle innym i razem z nimi z nich śmiało. Może nie zawsze do rozpuku, ale była to przyjazna i jednocząca ludzi tradycja.

Wszystko zmieniło się, kiedy media i internauci odkryli, że na prima aprilis trzeba w sieci pożartować.

Pomijając już to, że te dowcipaski są tak suche, że w końcu przez cały dzień jestem dobrze nawodniona, wprowadzają po prostu zamęt. Dzisiaj dowiedziałam się na przykład, że - po pierwsze - powstaje serial o Aryi Stark, który będzie robił David Benioff, po drugie, że prezydent mojego miasta zagra w polskiej wersji "Aladyna" (!), która zostanie wyemitowana na Disney+, a ten wystąpi tam w roli Jafara. Po trzecie... nie, nie, dość. Kiedy na moim telefonie, po zamówieniu ubera, widniała informacja, że samochód podjedzie za 4 minuty, byłam już bliska uwierzenia, że to też jakiś żarcik-kosmonaucik. Tym bardziej że mieszkam w Sosnowcu, więc wiecie jak jest - trudno uwierzyć, że ktoś tak szybko podjedzie na wysuniętą najdalej na południe dzielnicę Warszawy. No, udało mi się dorównać poziomem, niżej już nie upadnę.

Polska to taki dziwny kraj, w którym nigdy nie możesz być pewien, czy trafiłeś na prawdziwą informację, czy to tylko w AszDzienniku ktoś odpalił wrotki. Po 30 latach ktoś się orientuje, że konstytucja przeczy sama sobie, dzieciaki mają cierpieć za miliony w szkole, bo trzeba wychować kolejne pokolenia Gustawów i Konradów, wciska się jakieś bullshity o tym, że ktoś nie jest człowiekiem z krwi i kości, bo chce móc kochać tego, kogo kocha, a jest ideologią, zamiast o tym, jak zapobiegać kryzysowi bezdomności czy samobójstwom wśród młodzieży LGBTQ, bredzi się o cnotach niewieścich, przepala się 70 mln zł na wybory, które się nie odbyły i tak dalej, i tak dalej. Nie potrzebujemy głupich primaaprilisowych newsów i robienia ludziom sieczki z mózgu, mamy to na co dzień. Żyjemy w kraju absurdów, gdzie - jak powiedziała Zamilska, rezygnując wczoraj z prowadzenia audycji w Czwórce Polskiego Radia - mówienie prawdy jest objawem dziennikarskiej odwagi.

Z rosnącym rozbawieniem i jednocześnie przerażeniem spoglądam na rzeczywistość, która robi za mem i której nie sposób dowierzyć, bo wydaje się ustawką, żartem, gagiem. A to tylko real-life version dowcipu z serii "Wchodzi dwóch Polaków do baru...". W świecie, gdzie fake newsy mieszają się z prawdami i półprawdami, a każde słowo trzeba sprawdzać, filtrować i przesiewać, bo i ruskie trolle nie śpią, 1 kwietnia trzeba schować do lamusa. O ileż przyjemniej byłoby się umówić na jeden dzień w roku, kiedy wszyscy mówią prawdę albo milczą. Na Wiejskiej by było cicho, ktoś by czegoś nie napisał i nie opublikował, ale może nawet włączyłabym telewizję i przeczyściła konto na Facebooku.

REKLAMA
Prima aprilis

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA