REKLAMA

Nowy serial Netfliksa jest jak pieniądze: rządzi. Jak go odpalicie, to przepadniecie

"Utalentowany pan Ripley" Patricii Highsmith to tak dobra książka, że twórcy jakiejkolwiek adaptacji musieliby się bardzo postarać, aby ją zepsuć. Wystarczy do niej podejść z odrobiną zdrowego rozsądku, aby stworzyć na jej podstawie dobry film lub serial. A w przypadku "Ripleya" Steven Zaillian zdrowego rozsądku wykazuje znacznie więcej.

ripley netflix co obejrzeć recenzja
REKLAMA

Nie da się oczywiście spoglądać na "Ripleya" bezkrytycznie. Jest tu trochę wypełniaczy czasu, bezzasadnych scen i motywów fabularnych. Być może dzieje się tak dlatego, że to nie jest produkcja Netfliksa. Platforma przejęła ją od Showtime dopiero na etapie postprodukcji. Serial nadaje się więc na Netflix&Chill tylko w jakichś 30 proc. Pozostała część wymaga od widza pełnego zaangażowania. W przeciwieństwie do najgłośniejszej dotychczas adaptacji powieści Patricii Highsmith, "Utalentowanego pana Ripleya" z 1999 r., produkcja wiernie podąża za fabułą oryginału. Steven Zaillian coś przesuwa, coś usuwa, coś dodaje, ale są to głównie zmiany kosmetyczne. Główny bohater nie jest już mordercą z przypadku, kochankiem odrzuconym tak przez obiekt swoich westchnień, jak i całą śmietankę towarzyską. To znowu typ spod ciemnej gwiazdy, wyrachowany manipulant.

W optyce Zailliana "Utalentowany pan Ripley" okazuje się pełnokrwistym czarnym kryminałem. Pokazywany w pierwszych scenach Nowy Jork staje się miejscem wyjętym z sennych koszmarów. To miasto duszne, nieprzyjazne, brudne. W serialu widzimy je w paru krótkich scenach, wśród których nie brakuje metafory zbyt obrazowej, żeby spać spokojnie. Tytułowy bohater brodzi po tym bagnie, dzieląc swój czas między staroszkolnym phishingiem a popijaniem drinków w tanich barach. W jednym z nich detektyw składa mu propozycję nie do odrzucenia. Herbert Greenleaf, właściciel stoczni chciałby bowiem, aby popłynął do Europy, żeby ściągnąć jego syna z powrotem do Stanów Zjednoczonych. Stary kontynent uwodzi go jednak bardziej, niż mógłby przypuszczać.

REKLAMA

Ripley - recenzja serialu Netfliksa

Monochromatyczne zdjęcia mogą się wydawać przejawem artystycznej pretensji, ale w rzeczywistości spełniają dwie funkcję. Estetyczną: nadają produkcji starohollywoodzkiego blichtru. Emocjonalną: wzmagają towarzyszący opowieści niepokój. Zillian już samym obrazem podbija tu specyficzny sposób myślenia Toma Ripleya. Jego fascynację nieswoim życiem, stopniowe przejmowanie tożsamości beztroskiego Richarda Greenleafa. Tytułowy bohater przymierza jego ciuchy, przedstawia się przed lustrem jego imieniem, podgląda go, wkłada mu w usta swoje słowa. Coraz bardziej się do niego upodabnia, ciesząc się wolnością, jaką niosą ze sobą pieniądze jego ojca.

Ripley - Netflix - co obejrzeć?

Po "Grze o tron" wiemy, że gdy twórcy próbują dopowiedzieć coś od siebie, nie wychodzi to za dobrze. W tym serialu wygląda to inaczej. Zaillian dopisuje Dickie'emu fascynację Caravaggiem, którą przejmuje tytułowy bohater. Twórca chętnie nawiązuje wizualnie do biografii i dzieł malarza. Z tych ostatnich szczególnym uwielbieniem darzy "Dawida z głową Goliata". Z tego względu Ripley staje się u niego jednocześnie katem i ofiarą. Katem w rozumieniu dosłownym jako mordercy, a ofiarą systemu klasowego. To przecież w dużej mierze opowieść o turystyce klasowej. Najpierw braku przywilejów, wyrywaniu ich siłą, a potem strachu przed ich utratą.

Produkcja traci nieco swój ciężar, kiedy z thrillera psychologicznego na dłuższą chwilę zmienia się w kryminał. I to raczej taki podrzędny. Nadrabia jednak gdy pewnie wchodzi w polemikę ze "Zbrodnią i karą" Fiodora Dostojewskiego. Zaillian nie boi się wprowadzać w ten sposób oniryzmu i groteski. Wykreowany przez niego świat nabiera wręcz cech kafkowskich. Przesiąknięty jest paranoją, którą raz po raz rozładowuje subtelna ironia i czarny humor. Same morderstwa są tu krótkie, szybkie. Próba pozbycia się kolejnych ciał wydłuża się natomiast w nieskończoność. Może zmienić się w próbę wytrwałości i cierpliwości, albo walkę o przetrwanie z motorówką. Ripley jawi się nam dzięki temu niczym zaszczute zwierzę.

Więcej o nowościach Netfliksa poczytasz na Spider's Web:

REKLAMA

Wielu twórców próbowało już mierzyć się z prozą Highsmith. Samą historię dobrze więc znamy. Przyjęty przez Zilliana język nie tylko nadaje jej jednak dodatkowych znaczeń, ale też wprawia widza w trans. Leniwe tempo pozwala nam wsiąknąć w tę opowieść, aby mogła nas uderzyć z nową mocą. Tym samym "Ripley" nie jest serialem, który ogląda się dla fabuły. O wiele ważniejsze jest tu, jak zostaje poprowadzona. Słowem: produkcja przyciąga scenariuszem, a uwodzi formą.

Serial "Ripley" obejrzycie na platformie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA