REKLAMA

Creed II już w kinach. Przypominamy wszystkie filmy ze świata Rocky’ego

Z okazji premiery filmu "Creed II" przyjrzałem się ponownie serii produkcji z uniwersum Rocky’ego, które doczekało się już aż 7 odsłon. Rocky jest z nami już ponad 40 lat. Przez ten czas dostarczył widzom wielkich emocji i zapierających dech pojedynków na ringu. Przypomnijmy je sobie.

rocky IV
REKLAMA
REKLAMA

Rocky V

"Rocky V" próbował odtworzyć atmosferę surowego dramatu społecznego pamiętanego z pierwszej odsłony serii, ale niestety przepadł w odmętach kiepsko napisanego scenariusza, drętwych dialogów i niepotrzebnie już ciągniętej opowieści. W tej odsłonie Rocky traci swój majątek, a z powodu obaw o uszkodzenie mózgu rezygnuje z boksu. Postanawia jednak trenować młodego i dobrze rokującego boksera, który jednak szybko obraca się przeciwko swojemu mistrzowi.

Rocky IV

Dla wielu widzów "Rocky IV" był filmem, który ostatecznie obalił komunizm. Symboliczna walka amerykańskiego snu z radzieckim młotem to podręcznikowy przykład filmowego guilty pleasure, który ogląda się dobrze, pomimo bijącej po oczach kiczowatości i nadmiernego patosu. "Rocky IV" zaprezentował fanom serię wydarzeń, które przeszły do historii franczyzy (dramatyczną śmierć Apollo Creeda i postać Ivana Drago), ale trudno nazwać go dobrym filmem. Choć trzeba przyznać, że wydarzenia z "czwórki" stały się później podstawą dla fabuły pierwszego i drugiego "Creeda", więc w sumie dobrze, że ten film powstał.

Rocky III

"Rocky III" to z kolei na dobrą sprawę kompilacja jedynki i dwójki w jednym filmie. Jego osią jest rodząca się przyjaźń pomiędzy tytułowym bohaterem i jego niedawnym wrogiem Apollo Creedem. I choć podczas seansu miałem poczucie, że znowu oglądam tę samą historię i powoli zaczyna mnie to nużyć, "Rocky III" był w stanie porwać mnie kilkoma niezłymi dramatycznymi zwrotami akcji oraz kultowym utworem Eye of the Tiger, który miał swoją premierę właśnie w tym filmie.

Creed II

"Creed II" to mimo wszystko rozczarowanie. Wprawdzie nie duże, bo nie spodziewałem się, że powtórzy on artystyczny sukces "jedynki", ale jednak. To na dobrą sprawę ubogi krewny pierwszego "Creeda" i średnio udany luźny remake "Rocky’ego IV". Pomimo tego, że ma kilka niezłych scen, a Michael B. Jordan wykonuje znakomitą robotę, nie byłem w stanie w pełni wejść emocjonalnie w tę historię. Niby było wiadomym, że prędzej czy później twórcy zabiorą się za motyw śmierci ojca Adonisa z rąk Ivana Drago. Jednak wątek kontynuowany w "Creed II" został zagrany na trochę fałszywych nutach.

Cała seria bazuje dość mocno na powtórzeniach i wtórności, ale tym razem powracanie ciągle do tych samych rozwiązań (Creed zostaje ojcem, tak jak Rocky w "dwójce", pierwszy pojedynek z Drago jest w Stanach, a drugi już na ziemi rosyjskiej, tak samo jak w "czwórce") zwyczajnie męczy. Twórcy wprowadzają parę ciekawych rozwiązań, ratujących "Creeda II" przed absolutną porażką, ale mimo wszystko, to już nie to samo co pierwsza odsłona. Do tego sceny walk na ringu wypadły zadziwiająco przeciętnie.

Rocky II

Choć "Rocky" nie był z początku planowany jako wielka filmowa franczyza (mało kto wierzył w jego sukces), to jego sequel całkiem zręcznie poradził sobie z zakończeniem "jedynki", które z jednej strony działało jako zamknięta całość, a z drugiej jako otworzenie furtki do kontynuacji. Choć w dużej mierze "Rocky II" powtarza schematy jedynki, to nadal potrafi wciągnąć widza i zręcznie grać na jego emocjach. To też reżyserski debiut Stallone’a, który poradził sobie zadziwiająco dobrze w tej roli.

Rocky Balboa

Ten film był dla mnie nie lada zaskoczeniem. Po fatalnej piątej odsłonie serii Sylvester Stallone zrobił sobie długą przerwę od tej postaci. I nagle, aż po 16 latach postanowił powrócić do Rocky’ego. O dziwo, "Rocky Balboa" okazał się naprawdę udanym filmem. To w sumie trochę analogiczny przypadek do pierwszego filmu. Z początku nikt nie wierzył w obraz o podstarzałym bokserze i odgrzebywanie tej postaci po tylu latach. A jednak, formalnie (Stallone naprawdę solidnie go wyreżyserował) i emocjonalnie jest to udane kino.

Creed

Sam byłem w niemałym szoku po seansie filmu "Creed", że twórcom udało się tak wspaniale nawiązać do magii i siły przekazu pierwszego "Rocky’ego". "Creed", pomimo tego, że na dobrą sprawę powtarza historię z pierwszego filmu ze Stallone’em, powstał ze szczerej pasji. I tę pasję czuć od pierwszego kadru. "Creed" ma bowiem wielkie serce, porusza emocje, angażuje, nawet jeśli fabuła to zbieranina klisz i znanych z poprzednich części schematów.

Reżyser Ryan Coogler osobiście przekonał Stallone’a do tego, by nie tylko pobłogosławił jego wizję, ale też by raz jeszcze zagrał postać, która uczyniła z niego gwiazdę. "Creed" nadzwyczaj udanie przekazał pałeczkę Balboy nowemu pokoleniu. Przy tym opowiedział wciągającą historię walki, jaką musi stoczyć zarówno syn Apollo Creeda, Adonis, jak i podstarzały i mierzący się z chorobą Rocky. Naprawdę mocny filmowy cios.

Rocky

REKLAMA

O pierwszym filmie  powiedziano i napisano już wszystko. Skromna i oszczędna w środkach opowieść o wywodzącym się z biedy bokserze, któremu dane było zmierzyć się na ringu z mistrzem świata, Apollo Creedem, przeszła do historii kina. To uniwersalna i jednocześnie surowa współczesna baśń o kopciuszku w wersji bokserskiej rozgrywająca się w Ameryce lat 70. To jedna wielka metafora amerykańskiego snu. Jak i również pracy u podstaw oraz tego, że jeśli czegoś naprawdę chcemy i włożymy w to odpowiednio dużo pracy i talentu, to możemy osiągnąć wszystko. I stąd też wzięła się ta siła "Rocky’ego", która uczyniła z niego kasowy przebój i popkulturowy fenomen.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA