Koniec "Stranger Things" niczego nie zmieni. Netflix zawsze ma w rękawie nowy hit, to jego największa siła
W najbliższy piątek do użytkowników z całego świata trafi z dawna wyczekiwany 4. sezon "Stranger Things". Największy hit platformy Netflix wyraźnie zbliża się do końca i nie ma wątpliwości, że po finale pozostawi po sobie jakąś wyrwę. Nie będzie ona jednak wcale tak duża, jak mogłoby się wydawać. Netflix wyspecjalizował się w zastępowaniu hitów i jest w tym znacznie mocniejszy od konkurencji.
Nadchodzącej wielkimi krokami premierze "Stranger Things 4" towarzyszą zrozumiałe emocje i nerwowe oczekiwanie fanów, którzy śledzą produkcję od sześciu lat. Na popularnej platformie VOD nie znajdziemy żadnego starszego tytułu, a ledwie garstkę trwających podobnie długo. Netflix wypuszczał kolejne filmy i seriale, ale "Stranger Things" zawsze było jego opoką. W takiej sytuacji rodzi się zasadne pytanie, co stanie się po zakończeniu dzieła braci Dufferów. Czy Netfliksa czeka zapaść i problemy ze znalezieniem porównywalnego hitu takie jak te, z którymi do dzisiaj HBO boryka się po zakończeniu "Gry o tron"?
W ostatnim czasie dużo mówi się o kryzysie największego serwisu VOD. Spadająca ogólna jakość produkcji, odpływ wieloletnich użytkowników, zbyt prędkie kasowanie popularnych produkcji pod wymogi algorytmu - to tylko niektóre z kłopotów toczących Netfliksa. Podobnie jak wielu innych odbiorców nie mam wątpliwości, że gigant rynku streamingowego musi się zmienić. Regularność, z jaką Netflix wypuszcza nowe hity, zdecydowanie powinna jednak zostać na swoim miejscu.
"Stranger Things" to najważniejszy serial ze "starej gwardii". Netflix wie jednak, jak zastępować hity.
Można się oczywiście kłócić z tym stwierdzeniem, ale moim zdaniem Netflix tylko raz w swojej dotychczasowej historii był kojarzony stricte z jedną produkcją. Na samym początku, gdy dopiero wchodził w biznes produkcji oryginalnych treści i wypuścił "House of Cards". Wtedy faktycznie tytuł serialu z Kevinem Spacey stosowano wymiennie z nazwą platformy. Od tej pory dużo wody upłynęło w rzekach tego świata i Netflix miał w międzyczasie wysyp globalnie popularnych produkcji.
Po drodze oczywiście zdarzały się wpadki. Jeszcze w 2013 roku firma wypuściła "Orange Is the New Black", ale kolejny przyniósł chyba największą katastrofę w historii serwisu. Serial "Marco Polo" miał stać się globalnym fenomenem, ale nikt nie był zainteresowany oglądaniem. Znacznie ważniejszą produkcją okazał się "BoJack Horseman", który otworzył szefów platformy na większe zainteresowanie animacjami. Kolejne dwa lata przyniosły jednak początek współpracy z Marvelem (czego efektem byli m.in. "Daredevil" i "Jessica Jones"), a także takie hity jak "Narcos", "Trzynaście powodów" i "Ozark".
Wszystkie te nowości zostały przygotowane w oczekiwaniu na mniej lub bardziej rychłe zamknięcie starszych serii. To zaczęło się w 2018 roku, gdy kurtyna zapadła na takie hity jak "House of Cards", "Daredevil" czy "Sense8". Netflix zawsze miał jednak w zanadrzu coś nowego. Wyprzedzał narzekania fanów, że "nie ma co oglądać" i za każdym razem dostarczał zawczasu kolejny serialowy fenomen. Na miejsce "House of Cards" czy "Narcos" od razu miał "Altered Carbon", "Chilling Adventures of Sabrina" i "Narcos: Meksyk". Czasem przestrzeliwał, ale nigdy nie stawiał wszystkich swoich pieniędzy na pojedynczą produkcję, więc nie groziła mu żadna poważna zapaść.
Zanim obejrzymy wszystkie odcinki "Stranger Things 4" i "Stranger Things 5" na platformę trafią kolejni potencjalni zastępcy.
Nie można też oczywiście zapomnieć o tytułach, które już zdążyły zadebiutować na Netfliksie i przyciągają na ekrany miliony widzów. "Wiedźmin", "Emily w Paryżu" czy "Bridgertonowie" w jakimś sensie "zastąpiły" starsze hity, zanim takie "Stranger Things" czy "The Crown" w ogóle opuściły platformę. Nie oceniam w tym miejscu jakości wymienionych seriali, bo patrzę jedynie na ich ogólnoświatową popularność. A ta jest po prostu niepodważalna.
Czy to oznacza, że Netflix może spać spokojnie i niczego się nie obawiać? Nie poszedłbym tak dalej. Wynajdywanie kolejnych produkcji o hitowym potencjalne (w dodatku w takiej liczbie i tempie) to bardzo ciężka i żmudna praca. Nie można jej odpuścić. Co więcej, w ostatnich latach da się dostrzec pewne zgrzyty, jeśli chodzi o szukanie nowych "Stranger Things" i "House of Cards". Netflix częściej niż dawniej nie trafia w "dziesiątkę". Ba, kilkukrotnie w ogóle nie trafił w cel.
Przy okazji ma też znacznie mniej cierpliwości i mnóstwo nowości z ostatnich dwóch lat skasował już po jednym sezonie. Seriale takie jak "Ferajna z Baker Street", "Dziedzictwo Jowisza", "Cowboy Bebop" czy "Archiwum 81" stały na różnych poziomach, ale w większości notowały naprawdę dobrą oglądalność i ich przedwczesne wyrzucenie świadczy o pewnym braku wizji. Im częściej Netflix będzie tak robić, tym mniejsza szanse na pojawienie się nowego "Stranger Things". Po prostu nie będzie komu zastąpić popularnej serii.