REKLAMA

Rodzina, głupcze! Czego reszta Hollywood powinna się nauczyć od "Szybkich i wściekłych"?

Rodzinnej atmosfery - tak brzmiałaby krótka odpowiedź na pytanie postawione w tytule. "Szybcy i wściekli" to oczywiście wytwór wypracowanego na przestrzeni dekad systemu hollywoodzkiego, ale szukając własnej drogi, seria zdążyła już kilkukrotnie wyprzedzić obowiązujące w fabryce snów standardy. Szczególnie w kwestii promocji twórcy konkurencyjnych franczyz mogliby się od niej wiele nauczyć.

szybcy i wściekli hollywood marvel
REKLAMA

Hollywood to zbiór połączonych ze sobą naczyń. Oczywiście, każda wielka wytwórnia chciałaby być we wszystkim pierwsza, wyznaczać standardy, dyktować trendy. Tak się jednak nie da, dlatego studia uważnie podpatrują konkurencję, aby nie przegapić zmian w gustach widowni (czyt. zarabiać jak największą kasę). "Szybcy i wściekli" nie są tu wyjątkiem i odkąd MCU wybija rytm współczesnego kina akcji, twórcy serii nie tylko coraz śmielej skręcają w stronę ekscesu, nawet za cenę logiki i zasad grawitacji, ale też umieszczają w kolejnych filmach sceny po napisach.

Fenomen "Szybkich i wściekłych" nie wynika z opanowanego do perfekcji naśladowania aktualnych hollywoodzkich trendów. Seria jest jak kameleon przybierający kolory obowiązujących standardów, ale od swoich początków nagina je, jak tylko może, przez co funkcjonuje na własnych zasadach. Dzięki temu urosła do rangi ósmej najpopularniejszej franczyzy kinowej na świecie, pod paroma względami wyprzedzając nawet mocniejszą od siebie konkurencję.

Czytaj także:

W czym Szybcy i wściekli prześcignęli resztę Hollywood?

W samych swoich początkach "Szybcy i wściekli" z nikim się nie ścigają. Pierwsza część to średniobudżetowy film akcji, jeden z wielu, jakie na przełomie wieków goszczą w repertuarach kin gości. Chociaż nawet gwiazd w obsadzie nie znajdziemy (Vin Diesel dopiero miał zyskać międzynarodową sławę), jakimś cudem produkcja na całym świecie zarabia ponad 200 mln dolarów. Nieuniknione sequele wchodzą na wielkie ekrany i o ile dwójkę można jeszcze uznać za sukces, tak trójka przy najwyższym do tej pory budżecie 85 mln dolarów zarabia najmniej - niecałe 160 mln. Coś trzeba zmienić, ale… zaraz, zaraz! Twórcy zauważają jakąś anomalię, właśnie zdarzyło się coś niespodziewanego.

Szybcy i wściekli 10 - zwiastun - premiera

Chociaż "Tokio Drift" jest ulubioną częścią cyklu nikogo, na pewno okazuje się jedną z tych najważniejszych. Wyznacza bowiem nowy kierunek strategii promocyjnych, kiedy jako pierwsza odsłona serii zarabia na rynkach zewnętrznych więcej niż w USA. W ten sposób "Szybcy i wściekli" stają się globalnym fenomenem i twórcy dostają sygnał, że dobrze jest mieć oddaną widownię w Chinach. Dzięki temu siódemka pozostawia daleko w tyle "Gwiezdne wojny", kiedy przywozi z Państwa Środka 400 mln dolarów, a debiutujące tam niedługo potem "Przebudzenie mocy" zaledwie 124 mln.

Od czasu "Tokio Drift" gwiazdy cyklu jeżdżą do Chin spotykać się z rozentuzjazmowanymi tłumami fanów, odbywają się tam konwenty, cały kraj szaleje na punkcie filmów z przesadzonymi akrobacjami samochodowymi. Kiedy reszta Hollywood mizdrzy się do widzów w Państwie Środka i nawet pochodzenie Starożytnej (w komiksowym oryginale: Starożytnego) w "Doktorze Strange'u" zmienia z tybetańskiego na celtyckie, cały na biało wchodzi John Cena, który w "Szybkich i wściekłych" wciela się w Jakoba Toretto - brata głównego bohatera. W ramach promocji dziewiątej części cyklu na antenie tajwańskiej telewizji nazywa Tajwan krajem, z czego gęsto się później tłumaczy i przeprasza, bo Chiny są "so so so so so so important".

Szybcy i wściekli - John Cena

Przeprosiny na niewiele się zdają i gdyby nie "niefortunne" słowa Johna Ceny, "Szybcy i wściekli 9" pewnie zarobiliby w Chinach więcej niż niecałe 217 mln dolarów. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem, gdyż w światowym box office'ie dziewiątka zgarnia przyzwoite 726 mln. Chociaż dla twórców wynik ten może być nieco rozczarowujący, weźmy pod uwagę, że jej premiera przypada na 2021 rok, kiedy to cień koronawirusa wciąż jeszcze spowija dystrybucję kinową. Ba, produkcja przeciera szlaki dla konkurencji. Całe Hollywood z zapartym tchem obserwuje, jak sobie radzi w box office’ie, bo uznaje ją za papierek lakmusowy, który wskaże, czy już można wprowadzać na ekrany wysokobudżetowe widowiska i się na tym nie przejechać.

Szybka i wściekła promocja

Promocja kolejnych części "Szybkich i wściekłych" w dużej mierze opiera się na obietnicy, że tym razem dostaniemy coś, czego do tej pory nie widzieliśmy, że w kwestii odjechanych akcji twórcy przechodzą samych siebie. Kiedy premiera dziewiątki opóźniała się z powodu pandemii, wcielający się w Teja Ludacris, zapowiedział wyjazd bohaterów w kosmos. Grająca Letty Michelle Rodriguez udawała potem zdziwienie. "Niemożliwe, skąd o tym wiesz? Nie powinno się tego zdradzać" – mówi do dziennikarza, który ją o to spytał. Yhy, tu mi odpicowany Dodge Charger jedzie. Przecież to na kilometr pachnie przemyślaną strategią marketingową serii, bo żadna inna franczyza nie jest tak otwarta na widzów.

Oczywiście, twórcy "Szybkich i wściekłych" nie zdradzają nam wszystkiego przed premierą, żeby przyciągnąć nas do kin. Chociaż muszą jakieś asy trzymać w rękawie, lubią rzucić nam okruchy, aby budować rodzinną atmosferę. Tak, znowu – my możemy robić memy, jak to bohaterowie nie potrzebują grawitacji, gdyż chroni ich moc rodziny, ale spece od marketingu zamieniają to w sprytny zabieg promocyjny. Dlatego przy każdej możliwej okazji aktorzy i aktorki pokazują fanom, jak bardzo są ze sobą blisko. Jest w tym jakiś fałsz, zimna kalkulacja, bo przecież przyjaźń Vina Diesla i Paula Walkera na dobrą sprawę zaczęła się po śmierci tego drugiego. Wcześniej coś tam powiedzieli, że niby się lubią, etc. Ale dopiero po tragicznym wypadku wcielający się w Doma Toretto aktor, nazywa zmarłego "pięknym aniołem" i regularnie wypowiada się o nim z zażyłością. Teraz już nie dowiemy się, jak ich relacje wyglądały naprawdę.

View post on Instagram
 

Zauważyliście w ogóle tę poświatę wokół Briana w siódemce? Twórcy sprowadzają w ten sposób śmierć Paula Walkera do efektu specjalnego, kolejnej filmowej atrakcji. Cały ten – jakby nie było – cynizm schodzi jednak na drugi plan, bo dostajemy piękne kłamstwo, w które bardzo chcemy wierzyć. Nagle zacierają się granice między światem przedstawionym, a rzeczywistością, dlatego zyskuje to tak emocjonalny wydźwięk. Czy mamy w tym wypadku do czynienia z fanserwisem? Owszem, "Szybcy i wściekli" opierają swoją popularność na fanserwisie, bo jak w żadnym innym wypadku fenomen serii wyrasta z poczucia wspólnoty jej miłośników, nazywanych przez Diesla – a jakżeby inaczej – rodziną. Aktor kreuje w ten sposób bliskość, daje złudzenie dostępności i iluzję wpływu.

Czego Hollywood powinno się nauczyć od Szybkich i wściekłych?

Oczywiście, każda franczyza ma swoich fanów, którzy gromadzą się w mediach społecznościowych i prowadzą ożywione dyskusje, wymieniają się spostrzeżeniami i przemyśleniami, ale kto ich słucha? Kto do nich wychodzi? Kto wyciąga do nich rękę? Nikt, każdy robi swoje i mówi "będziecie mieć niespodziankę". Andrew Garfield naprawdę zasłużył na Oscara za swoje zapewnienia, że nie gra w "Spider-Manie: Bez drogi do domu". Słuchamy go, być może nawet mu wierzymy, a potem idziemy do kina i radość na jego widok miesza się z niesmakiem, bo czujemy się oszukani. To nie była forma promocji, tylko wierutne kłamstwo.

Tym, co wyróżnia promocję "Szybkich i wściekłość" na tle innych popularnych franczyz, jest szczerość. Na ile obliczona przez speców marketingu, to już inna sprawa. Mamy jednak Diesla, który zachowuje się jak jeden z nas, ekscytuje się serią, zdradza zakulisowe ciekawostki, wrzuca na media społecznościowe zdjęcia i filmiki, pokazując, jak świetnie bawi się z członkami rodziny. Naszej rodziny. On jako jej głowa przedstawia dołączających do obsady członków, robiąc wszystko, abyśmy ich zaakceptowali. Na tyle, na ile zdrowy rozsądek i chęć zarobku pozwalają, nie kisi niespodzianek, tylko z uśmiechem ojca wręczającego synowi prezent na gwiazdkę, uchyla rąbka tajemnicy. Ostatnio zdradził nawet, że być może cykl nie zakończy się na 11 odsłonie, tylko dostaniemy jeszcze jedną część. Skraca w ten sposób dystans, a nie zasłania się embargo, bojąc cokolwiek powiedzieć przed oficjalnym ogłoszeniem wydanym przez wytwórnię.

REKLAMA
View post on Instagram
 

Ostatnio możemy zauważyć, że coś się zmienia w podejściu wielkich wytwórni do fanów i na temat nowego kształtu Kinowego Uniwersum DC najbardziej rzetelnych informacji dostarcza odpowiadający za niego James Gunn w swoich mediach społecznościowych. Nie tylko stara się poważnie odpowiadać na pytania internautów, ale potrafi też rzucić dobrym żartem o twojej starej. Być może ta jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale na pewno można ją odczytywać jako dobry znak. Pozostaje więc czekać, aż reszta Hollywood pójdzie tym tropem, a gdy już to zrobi, przekona się na własnej skórze o tym, o czym "Szybcy i wściekli" wiedzą od dawna. Nie ma nic potężniejszego niż rodzina.

Nieocenionym źródłem informacji do tego tekstu była książka "Full-Throttle Franchise: The Culture, Business and Politics of Fast & Furious", pod red. Joshui Gulama, Frasera Elliotta i Sary Feinstein.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-16T19:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T18:16:28+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T16:34:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T13:45:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T11:19:53+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T11:52:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Gorath. Droga gniewu: pożeracze fantasy, po prostu przeczytajcie tę książkę

"Gorath. Droga gniewu" to kolejna powieść fantasy z cyklu Janusza Stankiewicza, która zadebiutowała jesienią minionego roku. Jeśli jesteście fanami tej serii, to lektura 3. tomu z pewnością jest już za wami. Jeżeli jednak z twórczością tego autora nie mieliście jeszcze okazji się zapoznać, to najwyższy czas nadrobić zaległości - niezależnie od tego, czy zaczytujecie się w fantastycznych książkach, czy raczej omijacie je szerokim łukiem.

gorath
REKLAMA

Od 2022 r. Janusz Stankiewicz co roku przedstawia czytelnikom nową powieść z tytułowym półorkiem Gorathem w roli głównej. Do książek "Gorath. Uderz pierwszy" i "Gorath. Krawędź Otchłani", które ukazały się nakładem wydawnictwa Alegoria (obecnie, po odkupieniu przez autora praw do książek, seria ukazuje się pod szyldem Sinister Project: inicjatywy autorskiej, którą tworzy wraz z Jarkiem Dobrowolskim i Kają Flagą-Andrzejewską), dołączył w minionym roku 3. tom cyklu, czyli "Gorath. Droga gniewu". Tym razem autor postanowił nieco rozszerzyć wykreowany przez siebie magiczny świat i skupił się nie tylko na przygodach Goratha, ale również dał więcej przestrzeni pozostałym bohaterom. I - jak zwykle - zrobił to doskonale.

REKLAMA

Gorath: Droga gniewu - opinia o powieści fantasy

Przypomnę, że w poprzednich częściach Gorath zostaje wysłany przez Kathanę Marr na Wybrzeże Szkutników, gdzie ma za zadanie przeniknąć w szeregi gildii zabójców - Nocnych Cieni. Gdy półork morduje niedoszłą ofiarę Cieni, celowo zwraca na siebie uwagę zabójców (aby dostać się w ich szeregi), co w konsekwencji powoduje, że nie może wykonać zleconej mu misji. W związku z bestialską działalnością gildii, Gorath pozbywa się piętna, siły Kathany Marr ostatecznie kładą kres Nocnym Cieniom, a sam półork decyduje się przenieść na Wyspy Południowe. Planuje tam zacząć uczciwe życie, jednak na dobrych chęciach niestety się kończy.

Po brutalnej wojnie z ostatnimi królestwami leśnych elfów, która odcisnęła ponure piętno na wyspiarskiej społeczności, Gorath trafia w szeregi rywalizujących ze sobą gangów przestępczych. Niedługo później półork przyjmuje zlecenie od jednej z dawnych klientek Nocnych Cieni, co prowadzi go na piracki statek dowodzony przez kapitana zwanego Czarnym Żniwiarzem. Zadaniem jego załogi jest zdobycie statku Theran, zamorskiego ludu z Natanbanu, i przejęcie znajdującego się na nim pewnego artefaktu, który pragnie posiąść jeden z Kathanów z Imperium.

"Gorath: Droga do gniewu" to kontynuacja przygód Goratha, który próbuje odzyskać kontrolę nad własnym losem - wciąż nie odpowiedział sobie na pytanie, czy podczas wojny z Dominium Natanbanu uda mu się odkupić swoje winy, a także przed czyim obliczem przyjdzie mu stanąć: Marr czy Bovis-Tora. Tymczasem Czarny Żniwiarz, który został przywódcą bandyckiej florty, wyrusza wraz ze swoją załogą w krwawy rejs, a elf Evelon udaje się w podróż do elfiej stolicy, aby przygotować swój naród do nadchodzącej wojny.

View post on Instagram
 

Jestem pełna podziwu, że Stankiewiczowi udało się stworzyć niesamowity świat, który sukcesywnie w każdej swojej kolejnej powieści rozwija. Ponownie możemy poczuć wiatr we włosach i morską bryzę na statku Czarnego Żniwiarza, zasmakować przepychu w zamczysku Bovis-Tora, a także przenieść się na ulice elfickiej dzielnicy, Dolnego Strumienia. Autor po raz kolejny dał mistrzowski popis, jeśli chodzi o pogłębione, bogate i szczegółowe opisy miejsc, które są tak skonstruowane, że, zamiast nudzić, jeszcze bardziej pozwalają zanurzyć się w świat przedstawiony.

To samo dotyczy różnorodnych przedstawicieli poszczególnych grup społecznych - w powieści natknąć się można nie tylko na orków, ale również na elfy, piratów czy krasnoludów, a każda z tych frakcji jest starannie opisana. Swoją drogą jest to spore ułatwienie dla czytelników, którzy w natłoku imion nowych bohaterów mogą wrócić na początek książki i zweryfikować, kto należy do Elity Władzy Imperium, Orków Siczowych, Frakcji Baronessy, Elfiej Opozycji, Piratów, Gangsterów czy Sił Natanbanu. A jest to istotna kwestia, ponieważ w najnowszym "Gorathcie" autor pochyla się nad pozostałymi bohaterami, poszerzając swoje uniwersum o historie opowiedziane z innej perspektywy.

"Gorath. Droga gniewu" to po prostu kolejna solidnie napisana książka fantasy, z którą powinien zapoznać się nie tylko każdy fan gatunku - myślę, że pożeracze innego typu powieści również mogą z "Gorathem" poeksperymentować. Ja, choć jestem miłośniczką kryminałów, do kolejnych tomów z cyklu Stankiewicza wracam z ekscytacją, bo wiem, że nie zawiodę się pod względem warsztatu autora. I mimo że w kwestii fantasy jestem raczej laikiem, to powieści Stankiewicza czytam z przyjemnością - stworzył on bowiem brutalny, krwawy i fantastyczny świat, w którym warto zostać na dłużej.

REKLAMA

O książkach czytaj w Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-17T10:17:40+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T08:57:31+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T19:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T18:16:28+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T16:34:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T13:45:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T11:19:53+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T11:52:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA