„The Kissing Booth 3” to świetny koniec serii Netfliksa, który wkurzy fanów
Dwóch ukochanych facetów, dwie świetne szkoły i zero możliwości na rozdwojenie się, żeby zadowolić wszystkich. „The Kissing Booth 3” to ostania część uwielbianej serii i zaskakujące zakończenie, które wkurzy fanów.
OCENA
Dobra, przyznam się – bałam się „The Kissing Booth”. Niepokoiła mnie perspektywa ciągnącej się przez dwie godziny rozkminki na temat tego, którą szkołę (a w domyśle, którego z braci Flynn) główna bohaterka ma wybrać, bałam się, że pomysły na gapowatą acz uroczą Elle się wyczerpały i że twórcy powpadają we wszystkie wykopane przez siebie w poprzednich częściach dołki (a tych trochę było). Film jednak obejrzałam i nie żałuję.
„The Kissing Booth 3” nie wstydzi się nastoletnich dram, ale nie zapomina, że siłą serii była radosna (i naiwna) opowieść o czasie niewinności.
Bohaterką serii „The Kissing Booth” jest Elle Evans (w tej roli Joey King) trochę nerdka, trochę klawa dziewczyna, a trochę niezła laska, która potrzebuje jedynie odpowiednio krótkiej spódniczki, żeby chłopcy z liceum zaczęli wodzić za nią szczenięcym wzrokiem. Jej życiowe dylematy w pierwszych dwóch częściach serii sprowadzają się do, nazwijmy to dość oględnie, problemów z facetami. A ci potrafią namieszać – za skórę zachodzą jej zarówno najlepszy przyjaciel Lee, jak i jego brata Noah (seksownym sportowiec ze skłonnością do dawania komuś w mordę) a, od części drugiej, także piękny Marco, który jest atrakcją szkoły zarówno ze względu na swój potężny biceps, jak i talent muzyczny. W najnowszej części nie uwolnimy się od tej trójki przyjemniaczków, choć mam wrażenie, że to akurat miłośników serii nie zmartwi.
„The Kissing Booth 3” rozpoczyna się w momencie, gdy Elle kończy liceum i musi podjąć szalenie ważną decyzją – którą uczelnię wybrać. Jeśli myślicie, że bierze przy tym pod uwagę oferowane zajęcia, opinię o college'u czy kadrę akademicką, to chyba dawno nie oglądaliście filmu dla nastolatków. Głównym argumentem, przemawiającymi za Berkley, jest obecność tam jej najlepszego przyjaciela (i złożona za dzieciaka obietnica), za Harvardem zaś, no zgadliście, obecność seksownego Noah. Zanim jednak Elle wybierze się na uczelnię, czeka ją jeszcze ostatnie lato frywolnej młodzieńczości, które jest zdeterminowana uczynić najbardziej epickim w historii.
Na szczęście drama z wyborem uniwersytetu rozwiązuje się szybko. Już w pierwszym kwadransie filmu Elle, zmuszona okolicznościami, decyduje, gdzie chce się wybrać, ma jednak z tego powodu nieliche wyrzuty sumienia w stosunku do pana Nie Wybranego i przez całe lato próbuje mu swoją decyzję wynagrodzić. I tu moje serce zadrżało ze strachu, że czeka nas powtórka też z najgorszych kawałków Kissing Booth ale niepotrzebnie. Ktoś w pokoju scenarzystów najwyraźniej połapał się, że ciągle spełnianie oczekiwań innych nie jest najlepszym pomysłem na życie i postanowił się do tego odnieść. O ile obaj bracia Flynnowie nadal zachowują się, jakby Elle była ich własnością, a ona sama utwierdza ich w tym przekonaniu, to film wreszcie coś z tym robi i pokazuje, że być może nie jest to jednak takie fajne.
„The Kissing Booth 3” to film o zakończeniach. Dla bohaterów to pożegnanie z młodością, dla fanów z serią.
W trzeciej części serii udało się połączyć młodzieńczą energię pierwszych dwóch odsłon z odrobiną refleksji. Nadal dużo tu motywów typowych dla komediowego teen drama – wygłupów, obciachowych szkolnych wpadek i problemów wynikających głównie z tego, że szczere rozmowy na temat dwóch chłopców swojego życia bohaterka prowadzi nie z nimi, ale z trzecim chłopakiem (którego zresztą z premedytacją friendzone'uje). To wszystko elementy, bez których „The Kissing Booth” nie byłoby tym „The Kissing Booth”, jakie fani pokochali.
Przyjemne zanurzyć się znów w tym świecie, szczególnie że postaci drugo- i trzecioplanowe są w gruncie rzeczy w porządku, nawet jeśli czasami zachowują się jak kretyni (klepanie dziewczyny w tyłek, jeśli sobie tego nie życzy, nie jest nigdy okej). Nawet trzy szkolne królowe, może nieprzesadnie mądre i wyraźnie karykaturalne, są gruncie rzeczy nieszkodliwe i budzą pomieszaną ze śmiesznością sympatię. Jasne, to obraz szalenie naiwnej i przerysowanej fantazji o wspaniałych czasach liceum, ale kurcze, naiwność jest tu obowiązkowym punktem programu.
To, co wyróżnia trzecią część „The Kissing Booth” na tle poprzedników, to pojawienie się (wreszcie!) u bohaterki szczypty autorefleksji. Dzięki temu dostajemy końcówkę świetną, choć chyba nie taką, jakiej oczekiwali widzowie. Cóż, mi się takie wyjście z sytuacji podoba, a czy wam przypadnie do gustu – to musicie już ocenić sami.