Po obejrzeniu nowego odcinka „The Last of Us”, trochę zaczynam rozumieć krytyków serialu
„The Last of Us” to wspaniałe, choć bardzo kameralne widowisko. Serial już po pierwszych kilku odcinkach został okrzyknięty mianem najlepszej adaptacji gry wideo w historii, choć tu poprzeczka nie była zawieszona bardzo wysoko. Najnowszy, 7. odcinek, pokazał jednak, że produkcja HBO Max ma pewne problemy, choć wcale nie chodzi o tempo akcji czy decyzje castingowe.
„The Last of Us” to wspaniała podróż po świecie, kraju, który zaczął urządzać się w brutalnej rzeczywistości po apokalipsie zombie. Kto jednak spodziewał się strzelania do żywych trupów, przedzierania się przez wygłodniałe hordy za pomocą kreatywnych przedmiotów masowego rażenia, może być trochę rozczarowany. Serial HBO Max to bowiem przede wszystkim dramat opowiadający o relacjach międzyludzkich i napięciu wywołanym życiem w ciągłym zagrożeniu.
Czytaj także: To nie była tylko jedna wpadka. Widzowie “The Last of Us” wyłapali więcej błędów w serialu
3. epizod, który tak poruszył niektórych internautów, w miłości Franka i Billa pokazywał próbę normalnego życia mimo tych przeciwności. Nie bez powodu w tym samym odcinku kochankowie niemal płaczą nad anemicznym krzaczkiem truskawek, a Ellie z wielkim zaskoczeniem i odrobiną zazdrości reaguje na wieść, że Joel wiele razy podróżował samolotem. „The Last of Us” to przede wszystkim historia utraconej normalności. Drobiazgi, które dla nas siadających przed telewizorami, są czymś tak normalnym, że niemal niezauważalnym, są oddechem świeżego powietrza dla bohaterów świata opanowanego przez zombie.
Z nowego odcinka „The Last of Us” nie dowiesz się, czy Joel przeżył.
Joel leży w agonii, Ellie próbuje mu pomóc, ale tę dwójkę widać tylko przez chwilę. Odcinek „Pozostawieni” pokazuje najlepszą noc z życia dziewczyny i najpewniej jedną z tych, które poprzedzały złapanie jej przez Świetliki. To podszyta mrokiem historia przyjaźni i miłości dwóch nastolatek, które mimo wspomnianego napięcia i trudnych wyborów moralnych próbują złapać choć odrobinę szczęścia.
Ich relacja podszyta jest młodzieńczym zakochaniem, bólem, jaki może wywoływać tylko nastoletnia miłość. Spod tej uroczej nastoletniej historii wybija jednak coś więcej, a konkretnie decyzja, którą podjęła przyjaciółka Ellie. Riley (grana przez Storm Reid) dołączyła do Świetlików, rewolucyjnej grupy, która sprzeciwia się autorytarnej władzy Federalnej Agencji Reakcji na Katastrofy – w skrócie FEDRA. Problem w tym, że my o tych organizacjach niemal nic nie wiemy.
Największy grzech „The Last of Us” to świat z dykty.
My w zasadzie nie wiemy o nim nic. I to w zasadzie nie przeszkadza, bo świat obserwujemy w dużej mierze oczami naszych bohaterów, przede wszystkim Ellie. Nie przeszkadza, bo przecież o chodzi o ludzi, a nie o organizację świata, prawda? Nie do końca. Najnowszy epizod wrzuca nas wprost w środek ideologicznej dyskusji kadetki opresyjnej organizacji i świeżo zrekrutowanej rewolucjonistki. Brzmi ona sztucznie nawet nie dlatego, że dziewczyny są młode i dopiero poznają świat idei i polityki, to jeszcze dałoby się wytłumaczyć. Problemem jest tu brak jakiegokolwiek punktu odniesienia. Wbrew zamierzeniom twórców pokazywanie wydarzeń politycznych i organizacji z różnych perspektyw, wcale ich nie relatywizuje, bo ogólne stwierdzenia nie zastąpią argumentów. Tych ogólników widz nie ma też jak zweryfikować, bo serial nie poświęcił zbyt wiele czasu na rozrysowanie relacji między organizacjami.
Świat zbudowany z hasełek.
Dostajemy więc generyczną organizację militarną trzymającą w garści kawał kraju, dla równowagi pojawiają się rebelianci. Ktoś tam założył sobie własną komunę, choć poza tym, że brat Joela trochę nie chce tego powiedzieć, nie otrzymujemy na ten temat żadnego komentarza. Świat sprawia wrażenie fasadowego, a nawet pozorowanego. Twórcy nie chcą go pokazywać, a jednocześnie próbują sprawić, aby on też grał w tym serialu jakąś rolę.
Dziewczyny, które definitywnie stoją na rozstaju, powinny zmagać się z choćby powierzchownym dylematem moralnym. Przecież „The Last of Us” ma wystarczająco dużo czasu, aby dać nam coś więcej. Pozwolić poznać ten świat, który w tym momencie sprawia wrażenie widoczków migających tylko zza szyby pędzącego samochodu.