Mam wielką słabość do kiepskich filmów. Gdy inni kwitują je ostrym słowem i wychodzą z kina, bądź zmieniają kanał, ja oglądam do końca. Często karmię się słabymi dialogami, tanimi efektami specjalnymi i niedociągnięciami produkcyjnymi. Uwielbiam odnajdywać dziury w fabule i niespójności.
Najczęściej filmy są słabe w wyniku niskiego budżetu. Brak funduszy nie pozwala na zatrudnienie lepszego specjalisty od makijażu lub produkcję lepszych efektów specjalnych. Napisanie dobrego scenariusza również kosztuje, bo nad skryptem pracuje często wiele osób przez kilka miesięcy. Mając mało pieniędzy, zazwyczaj jesteśmy skazani również na mniej rozpoznawalnych aktorów.
Są od tej reguły wyjątki: bywają niskobudżetowe filmy, które bronią się pod każdym względem. Takie kino, często tworzone z dala od wielkich wytwórni, czyli kino indie (od ang. independent), potrafi przyciągnąć również znanych twórców i aktorów.
The Room - słaby film, który każdy chce obejrzeć
Zupełnie wyjątkowym zjawiskiem na tym polu jest słynny film z 2003 The Room. Pod każdym względem jest to obraz tak słaby, że narósł wokół niego swoisty kult. Nie można tutaj mówić o niskim budżecie - kręcony był głównie we wnętrzach i pochłonął sporo pieniędzy. Pieniędzy, które pochodziły od jednego inwestora - tajemniczego Tommy'ego Wiseau.
The Room nie wygląda na niskobudżetowy film - przypomina raczej produkcję telewizyjną lub odcinek wysokobudżetowego serialu. Ale wszystko w nim jest nie tak. Fabuła jest jedną wielką dziurą: pojawiają się postacie, które potem znikają, wspominane są sytuacje, o których potem nie słyszymy, niejasne jest też znaczenie niektórych scen. Film jest kręcony w studiu, a sceny na zewnątrz są tworzone za pomocą zielonego ekranu. Wygląda to wyjątkowo nienaturalnie. Dialogi rażą sztucznością i ma się wrażenie, że pisał je ktoś, dla kogo angielski nie był ojczystym językiem. Motywacja poszczególnych postaci jest niejasna. Po obejrzeniu The Room (oprócz tego, że ma się go ochotę obejrzeć ponownie), odnosi się wrażenie iż film jest autoterapią dla twórcy - czymś, co miało mu pomóc zmierzyć się z problemami.
Wszystko wskazuje na to, że tak właśnie jest. Tommy Wiseau przeznaczył na niego swoje własne pieniądze, niektórzy mówią, że nawet 6 milionów dolarów - na realizację filmu, który musiał być zrobiony dokładnie według jego wskazówek. Nie pozwalał na najmniejsze odejście od swojego - niedopracowanego - scenariusza. Tommy nie miał doświadczenia w kręceniu filmów, stąd produkcja wygląda, jakby robił ją ktoś, kto kino i jego dorobek zna tylko ze słyszenia.
W tworzeniu uczestniczyła grupa ludzi, którzy przez cały ten czas czuli się jak zakładnicy. Tommy spóźniał się na plan, miewał napady złości i obrażał wszystkich. Do tego jego specyficzny sposób wyrażania się powodował, że trudno było zrozumieć, o co mu chodzi. Tommy był twórcą scenariusza, reżyserem oraz odtwórcą głównej roli. Ponieważ nie radził sobie praktycznie z żadną z tych ról, współpracownicy próbowali go wyręczyć. Przykładowo Sandy Schklair, zatrudniony jako script supervisor (osoba nadzorująca ciągłość zdjęć), przejął obowiązki reżyserskie. Do legendy przeszła scena, w której Tommy musiał powtarzać kilkanaście razy jedną ze swoich bardzo krótkich kwestii. Nie potrafił poprawnie jej powtórzyć, a przecież sam ją napisał.
Kim jest Tommy?
Tommy nie zbliżał się do swojej ekipy, pozostawał wciąż tajemniczy i czuło się, że kłamał na swój temat. Skąd pieniądze na film? Czasami mówił, że ze sprzedaży nieruchomości, czasem, że z biznesu modowego. Skąd pochodził? Odpowiadał, że z Nowego Orleanu lub Francji - mimo ciężkiego wschodnioeuropejskiego akcentu. Ile miał lat? Tyle co ty - odpowiadał, choć był wyraźnie starszy od całej ekipy.
Film pojawił się w kilku kinach w 2003 roku, zarabiając 1800 dolarów ze sprzedaży biletów. Wkrótce jednak stał się kultowym dziełem, a jego pokazy organizowane są regularnie do dziś - sam byłem na takim pokazie w Berlinie. Z wyświetleń filmu, spotkań z fanami i sprzedaży DVD prawdopodobnie zarobił na tyle, że Tommy wyszedł na swoje.
Drogi ekipy The Room się rozeszły tuż po premierze filmu. Wiseau do dziś próbuje swoich sił w show-biznesie, chętnie spotyka się na pokazach filmu z fanami - wciąż chyba nie do końca rozumiejąc, jak jest odbierany. Odtwórca jednej z głównych ról, Greg Sestero, spisał swoje wspomnienia z kręcenia filmu w książce pod tytułem The Disaster Artist: My Life Inside The Room, the Greatest Bad Movie Ever Made. W książce (którą jako fan The Room również przeczytałem), Greg opisuje Tommy'ego jako szukającego przychylności i akceptacji pasjonata, który kocha filmy: ale brak mu umiejętności i talentu. No i dobrego akcentu.
Książka ta stała się podstawą do nakręcenia filmu The Disaster Artist, który pojawi się na kinowych ekranach już 9 lutego.