REKLAMA

"Tokyo Vice": wrócił genialny serial HBO Max. Proszę, oglądajcie go, bo muszę dostać kontynuację

HBO Max ponownie zabiera nas do stylowego, hipnotyzującego i bezwzględnego Tokio, kontynuując brutalnie przerwaną przed dwoma laty opowieść. 2. sezon „Tokyo Vice” nareszcie zawitał do biblioteki serwisu Warnera - miłośnicy pierwszej wyprodukowanej przez Michaela Manna odsłony nie będą rozczarowani. 

tokyo vice sezon 2 recenzja opinie serial hbo max jake adelstein
REKLAMA

„Tokyo Vice” to kryminalny serial stworzony przez J. T. Rogersa na podstawie książki Jake'a Adelsteina z 2009 roku pod tym samym tytułem. Premiera 1. serii odbyła się w kwietniu 2022 r. w HBO Max - teraz, niecałe dwa lata później, doczekaliśmy się kontynuacji opartej na faktach opowieści, której głównym bohaterem jest właśnie wspomniany Adelstein, amerykański dziennikarz śledczy.

Adelstein przez blisko 12 lat opisywał ciemną stronę Japonii i tajemnice tamtejszego półświatka. Opowiadał o mordach, wyłudzeniach, handlu ludzi oszustwach podatkowych i yakuzie. Sam pracował dla jednej z najpopularniejszych japońskich gazet - to właśnie tam rozpoczął śledztwo w sprawie korupcji w tokijskiej policji, które doprowadziło do skandalu, który wstrząsnął całą wyspą. Serial HBO, podobnie jak materiał źródłowy, to portret kulisów japońskiej zorganizowanej przestępczości, ale i opowieść o długiej drodze, jaką przebył sam Jake, stopniowo przekształcając się z zagubionego pismaka-śnieżaka w doświadczonego reportera, który poskromił swój strach i ryzykował własnym życiem, by ujawnić prawdę. 1. sezon serialu nie zakończył się zamknięciem tej historii - sprawa yakuzy wciąż pozostaje otwarta.

Czytaj więcej o produkcjach HBO w Spider's Web:

REKLAMA

Tokyo Vice - sezon 2. Opinia o nowych odcinkach

Pierwsze odcinki nowej odsłony szybko podsumowują najważniejsze wydarzenia i elementy fabuły - robią to w sposób nienachalny, wręcz organiczny, ale i skuteczny. Twórcy ułatwiają odtworzenie w pamięci kluczowych faktów, pomagają widzowi uniknąć poczucia zagubienia. Po niedługim czasie jesteśmy wystarczająco zorientowani (podkreślę, że nie robiłem rewatchu 1. serii przed premierą kontynuacji, a zdążyłem sporo zapomnieć), a wówczas twórcy otwierają przed nami i swoimi bohaterami nowiutki komplet trosk, obaw i problemów. 

A te są coraz ciekawsze - podobnie jak kierunek, który obrał serial. Nowe wątki obejmują wschodzącego rywala obecnego syndykatu, opowieść o nastoletnich złodziejach motocykli, życiu rodzinnym Koreańczyka Zainichiego; podejmie się eksploracji nowych zakątków półlegalnych peryferii Tokio pokaże nam queerowe życie nocne. Co ważne, nie potrzebujemy już Jake’a-przewodnika; fabuła rozwinęła się na tyle, by nie musieć korzystać z amerykańskich imigrantów, by ci wprowadzali nas do tego, hermetycznego mrocznego świata - jesteśmy z nim już trochę obyci, możemy podążać za tubylcami. Jesteśmy już na głębokiej wodzie, więc nie będziemy przyglądać się wyłącznie przemocy czy typowo gangsterskim urokom życia członków yakuzy - twórcy wolą pokazać nam jej bardziej prozaiczne oblicze, przypominające bardziej standardową pracę i związane z nią obowiązki, strategię korporacyjną czy zarządzanie na średnim szczeblu.

Mocną stroną produkcji pozostaje też poziom szczegółowości w portretowaniu działań poszczególnych postaci - są to na przykład metody działania, rytuały przejścia czy inne zasady rządzące światem yakuzy, czy też japońskie praktyki dziennikarskie. Realizm ekranowego postępowania w światach legalnym i nielegalnym fascynuje i nadaje całości głębi, potęguje poczucie obcowania z prawdą. 

REKLAMA
Tokyo Vice

Nowe „Tokyo Vice” nie boi się też rozbijać duetów i relacji, by zbudować nowe - świeże interakcje to świeże możliwości rozwoju fabuły. Każda z ważniejszych postaci jest uniezależnione od Jake’a i  otrzymuje własną historię. Co ważne, sam Jake wciąż daleki jest od figury białego wybawiciela - przeciwnie, często okazuje się po prostu problematycznym, frustrującym (dla tubylców) intruzem.

„Tokyo Vice” wciąż prezentuje się świetnie, stylowo, atrakcyjnie i ponuro zarazem - i choć tym razem Michael Mann nie wyreżyserował żadnego z epizodów, jego ducha da się wyczuć w każdym z nich. Realizacyjnie całość wciąż stoi na najwyższym poziomie, zanurzając widza w tej ekspansywnej wizji Japonii u schyłku lat 90. Obsada doskonale odnajduje się w tej scenerii, jeszcze bardziej uczłowieczając te złożone, nieraz sprzeczne, ale pełnokrwiste charaktery.

„Tokyo Vice” to klejnot w koronie HBO Max - jeden z najambitniejszych i najciekawszych projektów firmy. Jest atrakcyjny, bezpośredni, zafascynowany kulturą, mechanizmami systemów władzy, różnymi formami przestępczości i moralnymi niejednoznacznościami. Miejmy nadzieję, że ta opowieść nie urwie się za kilka tygodni.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA