W dzisiejszym świecie, szarym świecie, zepsutym niemal od podszewki, jedyne czego trzeba przeciętnemu człowiekowi to impuls, który pozwoli mu myśleć, że może być inaczej; lepiej. Między innymi właśnie dlatego książka Carlosa Ruisa Zafona zatytułowana "Cień wiatru" odniosła tak ogromny sukces. Przedstawiała ona historię zupełnie zwyczajnego, normalnego młodego mężczyzny, którego życie zmieniło się za sprawą książki. Mnie osobiście jako jednemu z czytelników dało to pewną nadzieję, że być może i ja, pewnego zwykłego dnia, jakich wiele w moim dotychczasowym życiu, zrobię stumilowy krok, o czym dowiem się dopiero po jakimś czasie. Niestety nadal czekam, a może zwyczajnie jeszcze nie zauważyłem…
Tak naprawdę o sukcesie tej niezwykłej powieści zaważył też jeszcze jeden, ale bardzo ważny czynnik. Chodzi o język jakiego użył pisarz; niezwykle plastyczny i kolorowy, można by rzec, że nawet soczysty w swoich opisach. Miało to swoje plusy i minusy, jednak to, co bolało mnie wtedy najbardziej, to straszne narzucenie wizji wydarzeń ze strony autora. Opisanie każdego szczegółu w niezwykle malowniczy sposób wiąże się z pewnymi ograniczeniami dla czytelnika w kwestii imaginacji ledwo przeczytanych zdań. Osobiście uwielbiam wyobrażać sobie pewne sceny z książek na kilka sposobów, zachowując przy tym oczywiście wszystkie dane podane przez pisarza. Jednak co zrobić, gdy autor zadbał dosłownie o wszystko i nie ma czego sobie wyobrażać? Na całe szczęście "Cień wiatru" okazał się tak ciekawą i nietypową książką, że klimat stworzony przez autora to chyba jedyna możliwa opcja jaka pasowałaby do fabuły, więc i możliwości tworzenia własnych wersji zdarzeń nie byłoby wiele.
Ten przydługawy wstęp wbrew pozorom ma duże powiązanie z książką, którą mam zamiar zaraz opisać. Z tyłu okładki, delikatnie przechyloną i dość fikuśną czcionką, napisane jest "Miłośnicy Cienia wiatru Zafona przeżyją jeszcze wspanialszą ucztę". Cóż, dla każdego kto przeczytał przywołany w tym niejakim manifeście tytuł, takie oświadczenie można zrozumieć na dwa sposoby: a) jako chęć sprzedania niezłego gniota lub b) idealne naśladownictwo mistrza wizualizacji jakim Zafon niewątpliwie jest. Mimo okresu egzaminacyjnego, ogromnej ilości nauki i zaliczeń przed ukończeniem kolejnego roku nużącej nauki, natychmiast przystąpiłem do lektury - nie żałuję, ale… pisanie, że Trzynasta opowieść jest jeszcze lepsza niż Cień wiatru jest przesadą, tak jak się obawiałem.
To, co niewątpliwie łączy oba te tytuły to cudowne opisy, obfitujące w całą gamę "kolorowych" słów, które niczym dobry pędzel z zestawem farbek, malują nam na kartce wszystkie wydarzenia. Jednak tych barw wcale tak wiele nie potrzeba, książka utrzymana jest w dość mrocznym świecie. Świecie pełnym tajemnic i niewyjaśnionych spraw, czyli w świecie, który idealnie nadaje się na opowieść jak ta.
Szkielet fabuły w obu tych książkach kręci się i zahacza o pisarzy, jednego nikomu nieznanego geniusza a w drugiej książce mowa jest o pisarce światowej sławy, płodną i kochaną przez miliony. Nie ważne w ilu egzemplarzach ich dzieła się sprzedały i na ile języków je przetłumaczono. Dla obu tych postaci pisanie to pewna forma ucieczki i przekazywania własnych słabości, nawet nie zawsze o tym wiedząc.
Trzynasta opowieść przedstawia nam młodą dziewczyną o imieniu Margaret, pomaga ona ojcu w antykwariacie - kolejne podobieństwo od Cienia wiatru - a w wolnym czasie zajmuje się pisaniem biografii… ludzi już nieżyjących. Jak twierdzi, lepiej ich rozumie i nie musi patrzeć im prosto w oczy by dowiedzieć się o nich wszystkiego. Pewnego dnia staje przed najtrudniejszym zadaniem jej życia; musi napisać biografie niezwykle sławnej pisarki - Vidy Winter, osoby która wymyśliła już setki opowieści swojego życia i każda była zmyślona. Dlaczego teraz ma być inaczej? Stan jej zdrowia nie pozwala na ciągnięcie tych gierek w nieskończoność. Wreszcie nadszedł czas, aby napisać ostatnią historię, taką która urzeknie czytelników nie bujnymi historiami a prawdziwością bijącą od początku do końca. Margaret przystępuje do pracy z pewnymi wątpliwościami czy aby nie została bohaterem kolejnej zmyślnej opowieści, z czasem jednak zdała sobie sprawę z powagi sytuacji i przeszłość Vidy stała się powoli jej własną.
Nie będę podawał tutaj całej fabuły z jej wszystkimi szczegółami, ale powiedzieć mogę bez najmniejszego zawahania, że to jest zdecydowanie najmocniejsza strona tego tytułu. Pełna zwrotów akcji i ciekawych wydarzeń. Kuleje natomiast forma. W sposobie przedstawienia świata Trzynastej opowieści widać wyraźną inspirację prozą Zafona. Jednak Diane Setterfield przedobrzyła z opisami ich siłą. O ile w Cieniu wiatru było to do przyjęcia i idealnie komponowało się z resztą powieści, tak tutaj nijak mi to nie pasuje. Straszne nagromadzenie różnego rodzaju środków stylistycznych, połączonych z pewną formą malowniczego słownictwa nie wyszła tytułowi na dobre.
Książka jest niewątpliwie dobra i wciągająca. Każdego wielbiciela angielskiej prozy powinna zadowolić, oferuje nam cudowną barwność opisów i świetną fabułę. Potrafi jednak czasami nużyć i irytować. Nie można puścić wodzy fantazji, aby ten niezwykły świat wyobrazić sobie na własny sposób. Szkoda, bo wtedy informacja o uczcie jeszcze większej niż w przypadku Cienia wiatru Carlosa Ruisa Zafona nie była by tylko zlepkiem pustych słów i zdaniem marketingowym.