Wilcza samotność czy młodzieńczy banał? Nowy polski serial "Wilk" od Canal+ wybrał swoją drogę
Młodzieżowe seriale dramatyczne takie jak "Euforia" czy "Tacy właśnie jesteśmy" cieszą się w ostatnich latach dużą popularnością, szczególnie wśród widzów HBO. Ambicję przyciągnięcia podobniej widowni ma nowy miniserial od Canal+ i debiutującego reżysera Jana Dybusa. Czy serial "Wilk" umiejętnie pokazuje doświadczenie młodych ludzi w Polsce?
Wyprodukowana w 2019 roku "Euforia" to prawdziwy serial-fenomen, dzięki któremu wystrzeliła nie tylko kariera Zendayi, ale też narodził się zupełnie nowy styl poważnych produkcji dla i o młodzieży. Kolejne próby powtórzenia magii produkcji Sama Levinsona przynosiły jednak bardzo mieszane rezultaty. Stworzone w następnych miesiącach przez HBO seriale "Tacy właśnie jesteśmy" i "Pokolenie" nie były w stanie nawet zbliżyć się do sukcesu "Euforii". Oba tytuły miały swoje mocne strony, ale nie były w stanie przezwyciężyć słabości związanych z samym gatunkiem. "Tacy właśnie jesteśmy" brakowało choć odrobiny dystansu do swoich bohaterów,
Z kolei "Pokolenie" nie do końca było w stanie spożytkować świeży start do wykreowania pasjonującej grupy bohaterów, których doświadczenia chciałoby się oglądać w dłużej perspektywie. Podobną próbę przedstawienia życia młodych ludzi (choć na dużo mniejszą skalę) w swoim miniserialu "Wilk" podjął też 24-letni Jan Dybus. Recenzowanie dzieł debiutantów zawsze jest skomplikowanym wyzwaniem, bo pewne uwagi trzeba umieć odpowiednio wypośrodkować. To oczywiste, że początkujący reżyser nie będzie znać wszystkich trików doświadczonego twórcy i będzie popełniać pewne błędy. Ktokolwiek wymaga czegoś innego, ten narzuca młodym artystom niemożliwe do pokonania standardy.
Jednocześnie trudno uciec od myśli, że "Wilk" od Canal+ nie jest udanym eksperymentem. I to z bardzo wielu powodów.
Nowy miniserial Canal+ składa się z pięciu odcinków liczących od siedmiu do dziesięciu minut. Głównym bohaterem produkcji jest nastolatek Tymon, który wpisuje się w stereotyp uwielbiającego imprezy i seks chłopaka z "dobrego domu". Jak łatwo się domyślić chłopak kryje w sobie wrażliwsze wnętrze i rodzinne problemy. Niestety, nijak nie sprawia to, by lepiej traktował swoją dziewczynę Adę. Pewnego wieczoru Tymon oszukuje partnerkę i udaje się na imprezę, gdzie dochodzi do zbliżenia między nim i jedną z ich koleżanek. Wydarzenie zbiega się z ogłoszeniem lockdownu, co tym mocniej utrudnia naprawę relacji z Adą.
Problemy "Wilka" są tak naprawdę dwojakie. Z jednej strony to mnogość poruszanych tematów, a z drugiej niezwykle częste sięganie po banały i stereotypy. Nie zrozumcie mnie źle, krótkometrażowa forma wymaga sięgania po pewne schematy. To oczywiste, że w godzinnym odcinku znacznie łatwiej zarysować głębie bohatera niż w ciągu kilku minut. Jednocześnie nie sposób udawać, by Janowi Dybusowi udało się wykreować tutaj coś więcej niż przypowiastkę o nastoletniej miłości, jakich widzieliśmy w kinie i telewizji dziesiątki.
Stało się tak przede wszystkim dlatego, że polski reżyser sam sobie utrudnia sprawę. Skacze z tematu na temat, przedstawia w pierwszym odcinku kilkoro drugoplanowych postaci, do których nigdy potem nie wraca. W pewnym momencie przedstawia rodziców Tymona i Ady, by następnie w dużej mierze przenieść główną oś historii na ich stronę. Dodatkowo gdzieś w tyle gra medialna historia o nadużyciach władzy, społecznej wściekłości, protestach i koronawirusie, ale malowana tak grubymi pociągnięciami pędzla, że zastępująca prawdę absurdem. W serialu dążącym do autentyzmu nie miało prawa znaleźć się ujęcie pokazujące grupę dopiero co imprezujących nastolatków wpatrzonych w ekran telewizora i z napięciem słuchających politycznego orędzia. A podobnych wrzutek jest tutaj więcej.
"Wilk" nie ma formalnej i estetycznej równowagi, która pozwoliłaby uwierzyć w świat młodych bohaterów.
"Wilk" często sprawia wrażenie jakby dążył do naturalizmu i brutalnej prawdy o dorastaniu. Nie brak tu scen, które mocno uderzają w takie estetyczne nuty. Obok nich Dybus wielokrotnie pozwala swoim bohaterom na łamanie czwartej ściany i bezpośrednie zwracanie się do widza. Miejscami lubi się też bawić formą, jak w sekwencji krótkiej konwersacji przez internetowy komunikator, która z racji na zmieniające się ubrania, pory dnia i okoliczności zamienia się w wielotygodniową dyskusję. Zarazem pędzącą wraz z upływem czasu i od dawna stojącą w miejscu.
Podobne eksperymenty w produkcji dobrze rozumiejącej swoją naturę i uciekającej od nadmiernego realizmu byłyby jak najbardziej na miejscu. Tutaj jednak dodatkowo potęgują chaos i ostatecznie wyrywają widza z oglądanej historii. Nie sądzę, by ktokolwiek był w stanie identyfikować się z Tymonem lub Adą. Są z jednej strony zbyt typowi i banalni, a z drugiej zbyt amerykańscy i wymuskani. Grającym im Sebastianowi Deli i Wiktorii Supryn nie pomaga też fakt, że uwagę zbyt często odciągają od nich starsi aktorzy. W przypadku Agaty Kuleszy i Grzegorza Małeckiego mowa o udanych epizodach (w przypadku Grzegorza Damięckiego i Magdaleny Boczarskiej zdecydowanie mniej). Wszystko to zaś prowadzi do konkluzji, że przy następnym projekcie Jan Dybus powinien nieco powściągnąć ambicje i opowiedzieć jednolitą, działającą na emocjach historię. W "Wilku" zdecydowanie widać jego talent, ale zagubiony pośród chaosu.
*Autorem zdjęcia głównego jest Igor Połaniewicz/Papaya Film/Canal+.