Z "Moon Knight" się nie udało, a z "Doktorem Strange'em w multiwersum obłędu" mogło być nieco lepiej. Dlatego dopiero teraz fani horrorów znajdą w MCU produkcję skierowaną bezpośrednio do nich. Halloweenowy special Disney+ "Wilkołak nocą" jest bowiem niczym klasyczny film grozy.
OCENA
Dołącz do Disney+ z tego linku i zacznij oglądać głośne filmy i seriale.
MCU flirtowało już z horrorem kilkukrotnie. Na jakieś jego elementy natrafimy w serialu "Moon Knight", a "Doktora Strange'a w multiwersum obłędu" Sam Raimi naszpikował tropami kina grozy, jak tylko mógł. W obu przypadkach pierwsze skrzypce grała jednak konwencja opowieści superbohaterskiej. W "Wilkołaku nocą" jest już jednak na odwrót. I widać to od samego początku.
Wprowadzając widzów do przedstawionej rzeczywistości, narrator każe nam porzucić nadzieję na superbohaterską naparzankę. Jak się bowiem dowiemy, trafiamy właśnie do uniwersum, którego bohaterów i ich zasługi dobrze już znamy. "A co wiemy o świecie mroku?" - usłyszymy pytanie. Zamieszkany jest przez potwory i tropiących je łowców. Prym w rozprawianiu się z krwiożerczymi istotami wiedzie ród Bloodstone'ów. To do jego nestora należy potężny artefakt zwany klejnotem krwi. Teraz ta broń będzie musiała zmienić właściciela.
Wilkołak nocą - recenzja horroru od MCU
Klejnot krwi to taki sam MacGuffin, co kamienie nieskończoności w MCU do czasów "Wojny bez granic". On gdzieś tam sobie jest, ale dla samej fabuły nie ma to większego znaczenia. Twórców interesuje bowiem coś innego. W "Wilkołaku nocą" śledzimy losy Jacka Russella, który dołącza do grona śmiałków walczących o sukcesję po Ulyssesie Bloodstone'ie. Ma on jednak ukryte zamiary, które poznajemy w miarę upływu akcji. I gdybyśmy mieli szukać najbliższego krewnego "Wilkołaka nocą" w produkcjach Marvela, musielibyśmy wskazać "WandaVision". Bo to film kinofilski, tylko zamiast nawiązań do sitcomów, mamy odniesienia do klasycznych horrorów.
Już sama plansza tytułowa przywodzi na myśl produkcje RKO. Późniejsze motywy narracyjne na kilometr pachną horrorami Universalu. Ambiwalencja, subwersja fabularna, tematyka dwoistości ludzkiej natury - tego należy się spodziewać. A kiedy już zorientujecie się, że Elsa Bloodstone - wyklęta córka nestora rodu - ma w sobie cechy femme fatale z filmów Hammera, to pozostanie wam tylko czekać na krwawe atrakcje w stylu tytułów brytyjskiej wytwórni.
"Wilkołak nocą" to listy miłosny do klasycznego kina grozy, podszyty współczesną ironią. Michael Giacchino świadomie uwydatnia kamp znanej nam konwencji, ale nigdy nie robi tego w rozbijający narrację sposób, jak to się dzieje w innych produkcjach MCU (tak, Taika Waititi, piję do ciebie i twoich "Thorów"). Dlatego właśnie niczym Aligatora Lokiego pokochacie Teda - potwora (fanom znanego jako Man-Thing), który wygląda jak Cthulhu.
Wilkołak nocą - nowa energia w MCU?
W parze ze scenariuszem natchnionym energią klasycznych horrorów, idzie staroszkolna forma. Nie chodzi wyłącznie o monochromatyczne zdjęcia, w których tylko klejnot krwi oślepia swoim czerwonym blaskiem. Wszystko, co widzimy na ekranie jest jakby wyjęte z dawno minionej epoki. Dlatego podczas przemiany Jacka w wilkołaka, kamera skupia się na reakcji Elsy. Prócz tego sam potwór nie został w całości wygenerowany komputerowo. Twórcy gdzie tylko się dało, korzystali z praktycznych efektów specjalnych. Jest to miła odmiana po tych wszystkich fajerwerkach CGI, z jakimi mamy zwykle do czynienia w produkcjach z MCU.
"Wilkołak nocą" to reżyserski debiut Giacchino, który na co dzień jest kompozytorem i współpracował już z Disneyem chociażby przy "Spider-Manach". Do halloweenowego speciala również stworzył muzykę. I w tym wypadku wspiął się na szczyty swojego talentu. Chociaż utwory dobiegające nas z ekranu są opowieścią samą w sobie, to przy okazji cały czas zagęszczają atmosferę filmu. Współpracują z obrazem, aby klimat produkcji nas przytłoczył.
Niezależnie od tego czy jesteście fanami MCU, czy raczej niedzielnymi widzami produkcji superbohaterskich, "Wilkołak nocą" doskonale wprowadzi was w halloweenowy klimat. Jest to film przede wszystkim rozrywkowy, ale też ambitny i odważny. Giacchino napełnia nim marvelowskie uniwersum zupełnie nową energią. Pytanie co zrobi z nią Disney. Szkoda byłoby ją teraz zmarnować.