Zwycięzca FPFF w Gdyni trafił już na ekrany kin. Z naszej recenzji dowiecie się, czy warto obejrzeć "Wszystkie nasze strachy" inspirowane życiem i twórczością Daniela Rychalskiego.
OCENA
Nikt nie promuje polskiej sztuki współczesnej tak, jak Łukasz Ronduda. To on wraz z Maciejem Sobieszczańskim opowiedział o dokonaniach Oskara Dawickiego w "Performerze". Potem zainteresowany rozpadem relacji w nowoczesnym świecie zainspirował się twórczością Wojciecha Bąkowskiego w "Sercu miłości". Teraz we współpracy z Łukaszem Guttem ponownie sięga po wypracowaną już we wspomnianych filmach formułę. Posiłkując się życiem oraz dziełami Daniela Rychalskiego pokazuje nam tym razem Polskę w pigułce. Podkłada lustro naszemu społeczeństwu i nie każdemu spodoba się to, co w nim zobaczy. Ba, nawet nie powinno.
Na samym początku "Wszystkich naszych strachów" ta Polska jest jakby wyjęta z lewackich fantazji wszystkich kryptohomoseksualnych konserwatystów. Nie przypomina tej, znanej nam z doniesień medialnych (przynajmniej tych wiarygodnych). Facet w dresie z tęczą zamiast standardowych trzech pasków wychwala Pana Boga. Podróżuje samochodem z dwiema dziewczynami, razem śpiewają religijne piosenki, a one nagle zaczynają się całować. Za chwilę zobaczymy jak rówieśnicy obrzucają jedną z nich wyzwiskami. Jadą za nią do domu i krzyczą "lesba". Jagoda nie wytrzymuje nagonki i popełnia samobójstwo. I w tym momencie przyglądamy się niebezpiecznie prawdziwemu portretowi naszego kraju, który nie powinien cieszyć nawet osób głoszących chęć powrotu do średniowiecza, bo "to był normalny czas ludzkości".
Wszystkie nasze strachy - recenzja filmu
Te dwa obrazy Polski zderzają się ze sobą w pierwszych minutach "Wszystkich naszych strachów". Twórcy próbują tu połączyć ze sobą sprzeczności, które katalizuje osoba Rychalskiego. Inspirowany nim główny bohater Daniel jest głęboko wierzącym gejem. Mieszkańcy jego rodzinnej wioski akceptują go, ale spoglądają też na niego z ukosa. Nawet ojciec nie może spojrzeć mu prosto w oczy. Po samobójstwie Jagody, rodzina ofiary obarcza go winą za tę tragedię. Ludzie odwracają się od niego i nie godzą na drogę krzyżową ku pamięci zmarłej. Przedstawiona prowincja jest bowiem przesiąknięta homofobią wyrastającą z katolickich dogmatów.
"Wszystkie nasze strachy" stają się przez to "Bożym Ciałem" a rebours. U Jana Komasy religia była wyzwalająca, pozwalała na odnalezienie siebie i dawała poczucie przynależności do wspólnoty. Tutaj jest represyjna, stanowi narzędzie do tłamszenia indywidualizmu i prowadzi do wykluczenia. Twórcy skupiają się na zachodzących z jej powodu mechanizmach społecznych na prowincji. Ze względu na wpływ rówieśników kochanek Daniela postanawia zerwać z nim intymną relację krzycząc, że nie jest homoseksualistą. Jakby bał się własnej tożsamości.
W ostatnich scenach twórcy wprost wręcz mówią, że wielkomiejskie ośrodki muszą dźwigać krzyż homofobii prowincji.
Jest w tym może nieco pretensji, ale na pewno nie ma uprzedzeń. Ronduda i Gutt szukają bowiem pomostu między skrajnymi podejściami, który jest uosabiany postacią Daniela. To on walczy z wykluczeniem z powodu orientacji i sprzeciwia się represyjnym dogmatom. "Wszystkie nasze strachy" są więc bez wątpienia filmem zaangażowanym, ważnym, potrzebnym i aktualnym. Czuć to od początku do samego końca. Niestety kosztem fabuły.
Jak to już u Rondudy bywa, ważniejsze od historii są tu poszukiwania pewnych prawd, próba odkrycia tego, co kryje się pod zachowaniami odbiegającymi od powszechnie przyjętej normy. Dlatego najjaśniejszym punktem "Wszystkich naszych strachów" jest ich wyrazisty bohater. Niestety twórcom nie udaje się go umieścić w takich relacjach z otoczeniem, żeby nie stracić zainteresowania widza. Pojawiają się wtręty humorystyczne i sceny mocne, ale jest ich za mało, aby zaangażować nas na cały czas trwania seansu. Ta opowieść rozchodzi się we wszystkich możliwych kierunkach, jakby szukała własnej tożsamości i nie mogła jej znaleźć. To film zrealizowany pod tezę i jeśli miałby kogoś przekonać do zawartych w nim racji, to tylko osoby już do nich przekonane. Drugą stronę sporu co najwyżej wkurzy. A to już coś.
Zdj. główne: Stanisław Sośnicki/Kino Świat