Wywiad w Vivie i materiał w Dzień Dobry TVN to kolejne dowody na to, że media mają zaległości z empatii
To raczej przypadek, ale niemalże w tym samym czasie możemy obserwować dwa karygodne przykłady tego, jak nie powinny zachowywać się dostępne publicznie media. Mowa tu oczywiście o materiale Dzień Dobry TVN oraz wywiadzie promującym film "365 dni" w piśmie VIVA.
Nie będę tutaj prawił morałów, że jakiekolwiek media (no może poza tymi finansowanymi z kieszeni podatnika) mają jakąkolwiek misję (bo nie mają), natomiast nie zwalnia ich to z odpowiedzialności za materiały, jakie publikują. Praca dziennikarza, wydawcy, dziś także i blogera czy nawet youtubera, nie funkcjonuje w próżni. Dostęp do niej ma praktycznie każdy, a dziś w erze informacji i social mediów rozchodzą się one szerzej i szybciej niż kiedykolwiek. Wiem, że piszę tu pewnie banały, ale co jakiś czas wydaje mi się, że trzeba to niektórym przypominać.
Polskie „stare media”, czyli prasa i telewizja (z naciskiem na programy śniadaniowe) ewidentnie nie nadążają za postępującym światem i tkwią w jakiejś przedziwnej bańce, w której nadal mamy rok, mniej więcej, 2005.
Wydaje się, jakby dla nich globalizacja nadal była odległym, utopijnym konceptem, a walka z seksizmem i dyskryminacją kobiet tematem tabu. Oglądając materiał Dzień Dobry TVN, w którym to prowadzący z niemal dziecięcym zdziwieniem komentowali wygląd koreańskiej gwiazdy popu, miałem poczucie, jakbym widział prezenterów z jakiejś lokalnej, małomiasteczkowej telewizji z początku lat 90. A późniejszy materiał „reporterski” w wykonaniu Adama Federa to już czysty Bareja pomieszany z Koterskim.
Dodałam angielskie napisy, proszę dajcie rt i rozgłaśniajcie to!! Może napiszcie do większych kont czy coś:[#dziendobrytvnisoverparty pic.twitter.com/qJsWKdFz6v
— ً (@lilmeawmeaw) January 28, 2020
Autorzy wykazali się, delikatnie rzecz ujmując, bardzo małą wrażliwością społeczną i wyczuciem, ocierając się przy okazji o ksenofobię. Żartobliwe komentowanie czyjegoś wyglądu, zarówno tego wynikającego z jego rasy jak i stylu bycia, to nie jest coś, co powinniśmy widzieć w mainstreamowej telewizji. Tym bardziej dziś, gdy tak bardzo zwracamy uwagę na hejt, a media same namawiają nas do akceptacji siebie i innych ludzi wokół. Jak widać „szkoła dziennikarska” imienia Filipa Chajzera ma pojętnych uczniów.
Estetyka K-Popu - czy nawet samego stylu ubioru pochodząca z kompletnie innej kultury - może się oczywiście komuś nie podobać, można jej nie rozumieć i tak dalej, ale może warto się zastanowić, czy wypada publicznie się w ten sposób o niej wypowiadać. Po pierwsze, pewnie nie bylibyśmy zadowoleni, gdyby ludzie z innej od naszej kultury zaczęli wyśmiewać się np. z naszej „mody więziennej” prosto z blokowisk („szykowne” dresy, głowa na zapałkę i perspektywa piwnego brzucha w bonusie) albo gwiazd muzyki disco-polo. Po drugie, wystarczyłby niewielki research, by uświadomić sobie, że Jungkook i jego grupa BTS, to w tej chwili jedne z najpopularniejszych gwiazd popu na planecie. To, że redaktorzy po raz pierwszy o nim słyszeli, nie oznacza, że można w ten sposób komentować jego wygląd i nikt tego nie zauważy.
Chociaż materiał w DDTVN to i tak pikuś w porównaniu z jednym z najbardziej wulgarnych tekstów, na jakie się natknąłem w moim życiu.
Mowa tu o feralnym wywiadzie Romana Praszyńskiego z aktorką Anną Marią Sieklucką na łamach dwutygodnika Viva (do niedawna dostępny był także w wersji online, ale dobrze, że chociaż papieru nie jest tak łatwo się pozbyć).
Tak obrzydliwego, obleśnego i pozbawionego elementarnych zasad przyzwoitości i taktu wywiadu jeszcze nie czytałem. Chwilami miałem wrażenie, że to jakiś sen, że w 2020 roku, po tych wszystkich głośnych medialnie aferach dotyczących molestowania seksualnego, podnoszenia tematów dyskryminacji kobiet (i w ogóle przyzwoitego traktowania kobiet w przestrzeni publicznej i prywatnej), po #MeToo i tym podobnych, taki tekst musi być jakąś przedziwną prowokacją.
Do pewnego stopnia próbuję zrozumieć motywację autora – wpadł na, marny, pomysł zabawienia się z konwencją, nawiązując do tematyki filmu „365 dni” (jaki kraj taki Grey), no, ale zabrakło warsztatu, wyobraźni, empatii, zdrowego rozsądku i elementarnego wyczucia przyzwoitości i wyszło, jak wyszło.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że oba wspomniane wyżej materiały przed publikacją przeszły, przynajmniej tak być powinno, sito redakcyjne. Ktoś to wcześniej widział, zaopiniował i zatwierdził do publikacji.
To mnie niepokoi najbardziej. Że na żadnym z etapów nikt nie stwierdził, że to nie jest w porządku. Że to żenujące, słabe, niedopuszczalne. Co istotne, redakcję VIVY tworzą w większości kobiety. Redaktorem naczelnym, wicenaczelnym, wydawcą działu lifestyle itd. są kobiety. Wydawcami DDTVN są same kobiety. To niesamowite, że żadna z pań w redakcji VIVY nie miała problemu z opublikowaniem wywiadu z Anną Marią Sieklucką, który wręcz ocieka obleśnym seksizmem, jeśli nawet niezamierzonym i nieświadomym, to chyba nawet gorzej. Tak samo jak panie z DDTVN nie miały problemu z kwestionowaniem „niemęskiej” urody Jungkooka.
Z jednej strony to dobrze, że media potrafią się uderzyć w pierś, przyznać do błędu, przeprosić, a nawet zwolnić osoby współodpowiedzialne za te „wpadki”, ale problem jest w czym innym. W polskich mediach nadal brakuje elementarnego wyczucia tego, co jest właściwe, a co nie. Istnieje przyzwolenie na lekceważenie inności, klasycznie polskie, prowincjonalne dziwy nad tym, czego nie rozumiemy.
W zawadiacki sposób media rozmawiają z czarnoskórymi o tym, czy kobiety lubią brąz, robią sobie jaja z ataków paniki. A kobiety? Kobiety to można pocałować bez pytania na środku ulicy, albo prowadzić z nimi seksistowskie rozmowy.
Taki trochę patostream w wersji light. Ciekawe, jak to ewoluuje, kiedy już cała telewizja prędzej czy później przeniesie się do internetu... Aż boję się pomyśleć.
Poza tym tu nie chodzi o to, by zrobić głupotę, a potem przepraszać i stwierdzać: „Nie mieliśmy świadomości”, „nie chcieliśmy urazić” itd. Media mają ogromną siłę wpływu, a przez to ogromną odpowiedzialność (parafrazując legendarne słowa wujka Bena z komiksów o Spider-Manie), więc wygłaszanie kontrowersyjnych kwestii, jak te wymienione powyżej, jest absolutnie niedopuszczalne.
Ale problem nie w tym, by te tematy omijać, nie dopuszczać do publikacji, czy przepraszać za nie – problem jest w tym, że tego typu myślenie i podejście nadal istnieje w ludziach pracujących w mediach. Może polskie media publiczne powinny przechodzić jakieś obowiązkowe szkolenia z przyzwoitości? Kursy z empatii. Treningi z otwartości i boot campy z anty-dyskryminajcji oraz trywializowania przemocy wobec kobiet?
Pozornie powyższe przypadki mogą się co niektórym wydawać „gównoburzami”.
W końcu to tylko „niewinne” materiały wideo w programie śniadaniowym albo wywiad mający na celu promowanie popłuczyn po Greyu, para-erotyku klasy C czyli filmu „365 dni”. Zostawiają jednak one po sobie ślad i stają się wzorami zachowań i etyki, nie tylko w mediach, ale też i dając przyzwolenie na podobne zachowania w codziennym życiu. Skoro zewsząd ludzie grzmią o negatywnym wpływie przemocy i seksu w telewizji, to oznacza, że tego typu przypadki też powinny znaleźć się na cenzurowanym.
Wiem jedno, przed nami jeszcze długa droga. Dowodem na to niech będzie fakt, że naczelny pranker polskiej telewizji: Filip Chajzer, nadal ma się dobrze jako dziennikarz telewizyjny, a wręcz, pomimo skarg widzów, stacja TVN rozważa go jako następcę Szymona Hołowni w programie „Mam Talent”. A to zonk!