REKLAMA

Oceniamy film „Żeby nie było śladów”. Polski kandydat do Oscara to ostrzeżenie dla obywateli

Sprawy Grzegorza Przemyka nie możemy zapomnieć. W „Żeby nie było śladów” Jan P. Matuszyński znalazł nowe konteksty dla, jak nazywała ją matka ofiary przemocy milicji, tego „książkowego przykładu niesprawiedliwości” i „haniebnego znaku” ówczesnej rzeczywistości.

żeby nie było śladów recenzja opinie oscary
REKLAMA

Żeby nie było śladów” to film bardzo szybki i intensywny. Jan P. Matuszyński wykazuje się iście reporterskim podejściem. Ani razu nie traci podejmowanego tematu z oczu. Bez przerwy rzuca nowymi faktami. Każda scena musi posuwać akcję do przodu. Nie ma tu zbędnych ujęć, bo reżyser z uporem maniaka trzyma się swojej historii, nawet jeśli chciałoby się, aby nieco poszerzył świat przedstawiony, pozwolił nam go lepiej poznać i dokładniej przyjrzeć się portretom bohaterów. Nie mamy na to szans. W końcu tyle jest tu do pokazania, że szkoda i tak już długiego, bo niemal trzygodzinnego czasu trwania produkcji. Sprawa Grzegorza Przemyka składa się z wielu istotnych wątków i o wszystkie trzeba się przynajmniej otrzeć, nawet kosztem przytłoczenia widza.

REKLAMA

Żeby nie było śladów – recenzja

Zaczynamy w domu Barbary Sadowskiej. Jej syn Grzegorz jest w trakcie świętowania zdanej matury pisemnej. Jeszcze egzaminy ustne, wyjazd na wakacje i studia. Przemyk pała młodzieńczym optymizmem, do momentu, gdy jeden wygłup na Warszawskiej Starówce kończy się zatrzymaniem przez milicję. 19-latek wraz z przyjacielem Jurkiem Popielem trafia na komisariat, gdzie zostaje dotkliwie pobity. „Ktoś przejechał po nim Jelczem, a potem wrzucił wsteczny i przejechał jeszcze raz” – powie potem patolog odpowiadający za sekcję zwłok. Chłopak umarł i ktoś musi ponieść konsekwencje. Władza wprawia w ruch machinę propagandową, aby nie były to służby porządkowe.

Śmierć Przemyka szybko urasta do rangi sprawy politycznej.

Mówią o niej zagraniczne media, a na pogrzeb młodego chłopaka przychodzą dziesiątki tysięcy działaczy Solidarności. W grę wchodzi dobre imię milicji, więc władza zrobi wszystko, aby przerzucić winę na kogoś innego, a Popiel – jedyny świadek tego co zdarzyło się w komisariacie na Jezuickiej – stanie się najbardziej poszukiwanym człowiekiem w PRL-u. Razem z Sadowską idzie na wojnę z władzą, aby wywalczyć sprawiedliwość dla swojego przyjaciela. Bo „Żeby nie było śladów” to film przeciwko zamordyzmowi, za obywatelskim buntem. Matuszyński robi wszystko, aby nie był odczytywany w kategoriach opowieści historycznej. Jego historia jest swoistym ostrzeżeniem przed społeczną apatią.

Kiedy dziennikarz BBC przepędza milicjantów sprzed mieszkania Sadowskiej, reżyser zdaje się krzyczeć: dlatego potrzebujemy wolności mediów, nie oddajcie jej. Gdy generał Kiszczak wraz z sekretarzem Milewskim postanawiają znaleźć przychylnego władzy prokuratora, niczym protestujący w 2017 roku woła „wolne sądy”. W pewnym momencie ojciec zwraca się przeciwko swojemu synowi, jakby Matuszyński pytał: do tego chcecie doprowadzić? Z tego względu „Żeby nie było śladów” jest o wiele bardziej aktualne niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Twórcy podkreślają to na każdym kroku, opowiadając swoją historię nowoczesnym językiem kina i uciekając w poetykę przesady.

Zwiastun filmu „Żeby nie było śladów”

Swoim zamiłowaniem do stylizacyjnych ekstrawagancji, Matuszyński wykazywał się już w „Ostatniej rodzinie”. W tym wypadku idzie jeszcze o krok dalej. Niemal każdy element „Żeby nie było śladów” krzyczy, że mamy do czynienia ze swoistym teatrzykiem. Dlatego wszystko tu jest na wyrost. Tak, przepiękna skądinąd, scenografia, jak i gra aktorów. W kluczu realistycznym utrzymana jest tu jedynie kreacja Popiela w interpretacji Tomasza Ziętka. Odtwórcy ról historycznych, jak Robert Więckiewicz wcielający się w generała Kiszczaka, czy Tomasz Dedek jako Wojciech Jaruzelski, wybrali najbardziej rzucające się w oczy cechy charakterystyczne pierwowzoru swoich postaci i uwydatnili je, pewnym krokiem przekraczając granice groteski.

„Żeby nie było śladów” rozegrane jest na twardych opozycjach.

Nie ma tu miejsca na nic pomiędzy, dlatego aparatczyki państwowe są wyjęte z jednej rzeczywistości, ofiary systemu z drugiej, a matka Przemyka – Barbara Sadowska – jest od nich wszystkich oderwana. Większość z aktorów tworzy kreacje, które w innych warunkach należałoby uznać za wybitne. Jednakże działając w obrębie narzuconej konwencji opowieści rozsadzają ją od środka, zakłócając jej spójność i rażąc sztucznością. Dramatyczne pauzy ocierają się więc o komizm, a sposób wygłaszania kolejnych kwestii o szkolną deklamację. To ciągłe uciekanie w ekstremizmy, pozbawienie opowieści jakichkolwiek niuansów, ujmuje filmowi powagi, przez co emocjonalny wpływ na widza często sprowadza się do obojętności. Nie ma wątpliwości, że jest to produkcja tyleż ważna, co całkiem udana, jednak część jej potencjału gdzieś się zagubiła.

Matuszyński pędzi z akcją na złamanie karku. Na ołtarzu kolejnych skrótów, poświęca rozbudowanie świata przedstawionego. Bo przecież z reportażu Cezarego Łazarewicza pod tym samym tytułem, wiemy, że w tej opowieści kryją się historie, które pomogłyby nam ją lepiej zrozumieć. Reżyser całkowicie je pomija, kosztem zagubienia widza w przedstawianych wydarzeniach. Wszystko dzieje się tu szybko, nieraz bez odpowiedniego wyjaśnienia. Dziury w zaprezentowanych powidokach minionej rzeczywistości musimy załatać sami. Korzystając ze swobody artystycznej i uciekania w uproszczenia, twórcy wcale nam tego nie ułatwiają.

Chociaż nieraz natrafimy tu na sceny mocne i niedające się wyrzucić z pamięci, to jednak energia i intensywność pierwszego aktu stopniowo zanika. Zasada Alfreda Hitchcocka, wedle której film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma nieprzerwanie rosnąć, nie zostaje w tym wypadku zastosowana. Ze względu na mnogość wątków podejmowanych w reportażu Łazarewicza wydaje się to uzasadnione. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że „Żeby nie było śladów” o wiele lepiej sprawdziłoby się jako serial. Twórcy zrobili co mogli, aby zmieścić swoją opowieść w ramach pełnego metrażu, ale zamiast dzieła wybitnego, otrzymaliśmy produkcję co najwyżej dobrą.

REKLAMA

Premiera „Żeby nie było śladów” 24 września 2021 roku.

* Zdjęcie główne: Łukasz Bąk

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA