REKLAMA

Cudowny koncept, gorzej z całą resztą. Serial "Zmasakrowani" zmasakrował mi gałki oczne

Na Netfliksie nie brakuje udanych nowych seriali, ale "Zmasakrowani" niestety do nich nie należą. Wielka to szkoda, bo pomysł wyjściowy był świetny, a i kilka elementów boleśnie przypomina o olbrzymim potencjale, który tu pogrzebano. Nie jest to, wbrew pogłoskom, najgorszy serial serwisu, ale niepokojąco zbliżył się do tego tytułu.

zmasakrowani serial netflix recenzja opinie
REKLAMA

„Zmasakrowani” cieszą się na Netfliksie sporą popularnością, choć - niestety - zdecydowanie na nią nie zasługują. Nie dziwię się jednak zainteresowaniu widzów: koncept fabularny, który zdaniem niektórych brzmi „żenująco niedorzecznie”, w moim (i zapewne nie tylko moim) przekonaniu jawi się jako bardzo unikalny punkt wyjściowy do kompletnie odjechanej, jadącej po bandzie opowieści. 

Dalej: uznani twórcy. Nawet najbardziej brawurowe czy wręcz odklejone pomysły w rękach zdolnej ekipy potrafią dać bazę historii, która kradnie serca widowni. A w tym wypadku mówimy przecież o Jonie Hurwitzu, Haydenie Schlossbergu i Joshu Healdzie - trio odpowiedzialnym za uwielbiane (słusznie!) „Cobra Kai”. Niestety, chłopakom w międzyczasie coś ewidentnie zaszkodziło. 

No dobra: o co tu chodzi? „Zmasakrowani” opowiadają historię potężnie skacowanej, elitarnej ekipy, sił specjalnych która musi naprawić swój błąd i... przejąć potężną bombę. Stało się bowiem tak, że zespołowi udało się pozornie udaremnić olbrzymie zagrożenie, co wynagrodzili sobie uroczystą imprezą na grubasie. Gdy okazuje się, że pierwszy materiał wybuchowy był fałszywy, zostają zmuszeni do wznowienia działań - tym razem w stanie nietrzeźwości.

Czytaj więcej o nowościach na Netfliksie:

REKLAMA

Zmasakrowani: recenzja serialu Netfliksa

To niesamowite, że ci sami ludzie, którzy tak doskonale operują nostalgią w „Cobra Kai”, teraz posilają się jej najgorszą wersją. Sięgając do klasycznych tropów kina akcji, nie robią z nimi absolutnie nic ciekawego. Zamiast połączyć hołd z satyrą, sprzedają nam najgłupsze, najtańsze, najbardziej żenujące formy parodii. 

To jeden z tych pastiszów, który po prostu hiperbolizuje przestarzałe motywy w karygodnie banalny, pozbawiony krzty kreatywności sposób (przykładowo: żeńskie bohaterki wyruszają do akcji w bikini). Nie dość, że nie dodają od siebie zupełnie nic, to jeszcze szydzą z tego, co zostało wyszydzone już dziesiątki razy. Lepiej

REKLAMA
Zmasakrowani

Opierający się w dziewięćdziesięciu procentach na genitaliach, a w dziesięciu na piciu i ćpaniu humor sprawia, że całość jest najzwyczajniej w świecie nużąca. Nie zrozumcie mnie źle: nie neguję stwierdzenia, że dowcipy o penisach mogą być zabawne, ale te są najzwyczajniej w świecie wtórne, żenujące i męczące, jak gdyby pisane na tyłach sali matematycznej przez nudzących się wyrostków. O ewidentnym braku pojęcia scenarzystów na temat działania różnych substancji nie wspominam - choć podejrzewam, że przeciętne wyrostki miałyby na ten temat więcej do powiedzenia.

„Zmasakrowani” to poradnik, jak nie robić parodii - widz, zamiast rozbawionym, poczuje się co najwyżej obrażony. Dawno nie oglądałem komedii, która wywołałaby tak wiele niezamierzonych ciarek żenady i dłużyła się w nieskończoność (sześciogodzinna akcja rozwleczona na osiem godzinnych epizodów próbujących obśmiewać w kółko te same konwencje - serio?). A można było oszlifować ten pomysł-diamencik. 

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA