Film "365 dni: Ten dzień" jest jak koleś, który podbija do ciebie w klubie i pyta: hej, mała, co pijesz?
"365 dni: Ten dzień" to film, na którym nie można zostawić suchej nitki. Część widzów pewnie się uśmiechnie, bo być może oznacza to też więcej gołych torsów (któż chciałby chodzić w przemoczonych ubraniach, nawet na Sycylii?) albo chociaż jakieś zawody na mistera mokrej koszuli. Nie tak prędko. Nawet jeśliby zwiększyć w nowości Netfliksa liczbę nagich i umięśnionych ciał, te nie przysłonią nam faktu, że "365 dni: Ten dzień" bezczelnie kpi z widza. To jeszcze głupota czy już cynizm?
OCENA
Jestem przekonana, że "365 dni: Ten dzień" stanie się przebojem Netfliksa. Poprzednia część trylogii, powstałej na bazie książek Blanki Lipińskiej, "365 dni", ponownie trafiła na listę najpopularniejszych filmów serwisu. Widzowie chcą zapewne odświeżyć sobie pamięć, bo od jej premiery minęły dwa lata. Przypomnę ją szybko, bo nie ma co odświeżać i szkoda waszego czasu.
W skrócie: film opowiada historię młodej, atrakcyjnej kobiety, która zostaje porwana przez umięśnionego i przystojnego typa, bo tak. Potem się w nim zakochuje, on ma jeden wyraz twarzy, niezależnie od tego, czy się złości, czy uprawiają seks. Ach, zapomniałabym: przy tym wszystkim film promuje kulturę gwałtu i robi zabawę z syndromu sztokholmskiego, bo przemoc nie istnieje, jeśli ludzie są wystarczająco ładni. "365 dni: Ten dzień" do tej opowieści dodaje trochę nowości i tutaj pora na garść pozytywnych informacji: są tak złe, że aż dobre. Wiem, że na to czekaliście.
365 dni: Ten dzień - recenzja Netflix Original
Żeby dobrze nakreślić, z czym mamy do czynienia: cliffhanger z finału "365 dni", który miał zasiać ziarnko niepewności, czy Laura żyje, czy nie, wyjaśnia się w "365 dni: Ten dzień" od razu, a potem jeszcze w ciągu paru chwil w trakcie topornej rozmowy głównej bohaterki z jej przyjaciółką. Po co bawić się w jakiekolwiek budowanie narracji, kiedy można po prostu, tropem telenoweli, ogłosić, że jest się stryjem ciotecznym czyjejś babki, który wrócił po 30 latach do rodzinnej wioski. Proste? Proste. Ten zabieg, wynikający z nieumiejętności prowadzenia fabuły, zostanie wykorzystany jeszcze wielokrotnie.
Problem z mówieniem i pisaniem o "365 dni: Ten dzień" jest taki, że ta produkcja jest tak zła, iż nie wiadomo od czego zacząć.
Spróbuję jednak uporządkować swoje wrażenia po seansie, skoro już zmarnowałam blisko dwie godziny życia. To swoją drogą niesłychane, że film, którego fabułę można by streścić w trzech zdaniach i który zbudowany jest niczym teledysk do jakiegoś wyjątkowo wyjącego kawałka, trwa prawie 120 minut. Wiecie, co można robić przez 120 minut? Na przykład nie oglądać "365 dni" na Netfliksie. Poleciłabym wam ten styl życia, ale niestety już obejrzałam.
To, co uderza w ciągu kilkunastu pierwszych minut od startu "365 dni: Ten dzień", to liczba scen seksu i intymnych momentów pomiędzy Laurą a jej nowo poślubionym mężem, Massimo. Chciałam je nawet policzyć, ale po piątym razie się zmęczyłam, patrząc na ich wygibasy. Śmiało można stwierdzić, że gdyby dodać tu i ówdzie parę penisów i wagin, mielibyśmy na Netfliksie pełnoprawnego pornosa. Na razie "365 dni: Ten dzień" to takie soft porno przeciągnięte do granic możliwości. Laura i Massimo na stole, Massimo i Laura na polu golfowym, Laura i Massimo w pokoju wyciągniętym z "Pięćdziesięciu twarzy Greya" i tak dalej, i tak dalej. Ale chemię między nimi, czyli Anną-Marią Sieklucką i Michele Morrone, widzę bardziej na zdjęciach z Pudelka niż w tym filmie.
"365 dni: Ten dzień" wygląda jak zrobiony z making offów.
Fabuły w "365 dni 2" prawie nie ma. Intryga jest pisana patykiem po wodzie, ale o tym za chwilę. Czystej akcji, takiej wiecie, że coś się dzieje, bohaterowie stawiani są przed dylematami, czy że czekamy w napięciu na rozwój wydarzeń, tu właściwie nie ma albo dałoby się ją zamknąć w jakichś 45 minutach, w sam raz na epizod serialu, który miałby tylko jeden odcinek. Jeśli coś tu się posuwa do przodu, to tylko Massimo na Laurze. I to oczywiście może zyskać grono wiernych fanów, ale pretekstowa fabuła, żeby pokazać pośladki, piersi i gołe męskie klaty, jest dostępna od wielu lat na Pornhubie. Tam za darmo zobaczycie nawet znacznie więcej.
Pozostała godzina jest jak making offy albo "taka piękna i długa reklama Apartu". Laura i Massimo na plaży, Laura, Massimo i reszta obchodzą święta, Laura i jej przyjaciółka wybierają ciuchy na przyjęcie. Dostajemy po prostu różne ujęcia, które sztucznie przedłużają tę dwugodzinną katorgę. Aż można by pomyśleć, że montażysta pomylił pliki, ale chyba nie, chyba jednak tak miało być, w końcu co najmniej kilkadziesiąt osób pracowało przy tym filmie (aż trzech scenarzystów!), to raczej ktoś by się zorientował, prawda?
"365 dni 2" robi z widzów idiotów.
Szukanie ciagu przyczynowo-skutkowego w "365 dni: Ten dzień" nie ma najmniejszego sensu. Przykład: Laura wybiega z przyjęcia, na którym była z Massimo. Czuje się oszukana. Nagle ni z gruchy, ni z pietruchy na teren posiadłości podjeżdża Nacho, nowy super męski bohater. Ona ładuje się z nim do auta. Jest noc. Kiedy widzimy ich ponownie, jest już rano, a oni dalej są w tym aucie. Może zrobił jej wycieczkę objazdową po Sycylii? Tego nie wiemy. Jak się tam znalazł? Czemu, w świetle poprzedniego porwania, ta dziewucha wsiadła z nim do samochodu? Tyle pytań bez odpowiedzi. Dodam, że widziała go tylko raz, kiedy przedstawił się jej jako ogrodnik, a ich rozmowa sprowadzała się do wypowiadania losowych słów, pomrukiwania i seksownych spojrzeń, żebyśmy na pewno zrozumieli, że wiecie, będzie się działo w różnych konfiguracjach.
Ale to jest jeszcze nic! Hitem jest to, iż okazuje się, że Massimo ma złego brata bliźniaka! Tak, czytajcie z ruchu moich warg: złego brata bliźniaka. Jeśli ktoś tu chciał zainspirować się "Prestiżem", to zabrakło Christiana Bale'a, Scarlett Johansson, Christophera Nolana i - co najważniejsze - polotu. Nie wiem, jak bardzo trzeba być pewnym siebie albo niemądrym, żeby zdecydować się na taki chwyt (nie czytałam książki, ale rozgrzeszam się sama), ale to przechodzi ludzkie pojęcie.
Nie tylko fabuła w "365 dni: Ten dzień" leży jak Laura na Massimo. Bohaterów strugał chyba Gepetto.
Tak drewnianej gry aktorskiej nie widziałam od dawna. Jednym jest to, że cały film jest po angielsku, a u wielu aktorów słychać obcojęzyczny akcent. Jest to mankament, ale już nie będę się czepiać, bo co prawda widać, że odbiera im to jakąś swobodę, ale niech już będzie, da się to znieść. Niestety poza słowami są też mimika, gesty. A te leżą i kwiczą jak sami wiecie kto pod sami wiecie kim. Aktorzy mają jeden wyraz twarzy, są zawsze źli, mrukliwi i poważni. Zapomnijcie o tych rozgadanych Włochach polewających wam wino i zagadujących, jak wam się podoba w Italii. W "365 dniach" facet z poczuciem humoru, to nie facet. Musi być męsko, twardo i samczo. Ona musi wiedzieć, że jej miejsce jest w kuchni, a jeśli z niej wyjdzie, to niech ładuje się pod stół, bo on ma akurat ochotę na deser lodowy po obiedzie.
Jakby tego było mało, postaci podejmują durne decyzje. Trzy cytaty z Laury: "Czasem zachowuję się irracjonalnie", "Byłam tak naiwna", "Uczę się na błędach". Skomentuję: tak, tak i nie. Nie, nikt tu nie uczy się na błędach, ani aktorzy i aktorki, ani Barbara Białowąs z resztą ekipy filmowej. Gdzie jest ten film o filmie w ramach filmu, ja się pytam?
"365 dni: Ten dzień" mnie obraża, złości i żenuje.
Jeśli taki był cel, winszuję. Udało się go osiągnąć w 100 procentach i za to daję 10/10. Nie mam pojęcia, czy twórcom "365 dni: Ten dzień" przyświecała głupota czy cynizm, bo przecież widzowie i tak obejrzą, choćby dla beki. W końcu odcinanie kuponów od kontrowersji na pewno da się skomercjalizować. Nowe "365 dni" Netfliksa jest jak koleś, który podbija do ciebie w klubie i pyta: "Hej, mała, co pijesz?" zamiast zagadać: "Hej, patrzę na ciebie od 15 minut i zastanawiam się, czy czegoś się ze mną napijesz?". On nie zauważa widza, on go sprowadza do poziomu mięsa. On nie próbuje z nim grać, on uważa, że wygrał już na starcie, bo jest ekranizacją "śmiałej" powieści. On nie jest dla widzów i widzek, on widzów i widzki sprowadza do parteru. Wytrzymajcie w tych klęczkach jeszcze trochę, bo 3. część "365 dni" wjedzie na Netfliksa w tym albo w przyszłym roku. Powodzenia.
"365 dni: Ten dzień" obejrzysz na Netfliksie.
* Zdjęcie główne: Netflix/Karolina Grabowska