Aktorka z "365 dni" twierdzi, że widzowie ją zjechali, bo myślą, że Laura Biel to ona. To wierutna bzdura
Anna-Maria Sieklucka gościła w programie "Kuba Wojewódzki". Nieprzypadkowo, bo dziś na Netfliksie premierę ma 2. część filmu "365 dni", czyli "365 dni: Ten dzień". To sądny dzień dla widzów, bo po zmiażdżonej "jedynce" niby żal oglądać, ale pokusa hate-watchingu jest silniejsza. "365 dni" z główną aktorką na czele oberwali nie dlatego, że wszyscy widzowie nie ogarniają i myślą, że Sieklucka to naprawdę Laura Biel, jak zasugerowała aktorka. Powody są inne, już tłumaczę.
Film "365 dni", czyli ekranizacja powieści Blanki Lipińskiej, doczekał się kontynuacji. Dziś na Netfliksie premierę ma "365 dni: Ten dzień", gdzie ponownie w rolę Laury Biel, ucieleśnienie marzeń patriarchatu o kobiecie, co mówi "nie", ale myśli "tak", wcieliła się Anna-Maria Sieklucka. Polska aktorka, która po premierze 1. części trylogii rozbłysła jak gwiazda, gościła w najnowszym odcinku "Kuby Wojewódzkiego". To jej druga wizyta w tym programie, pierwszą zaliczyła tuż po emisji "jedynki" i szmirowatym wywiadzie Vivy, w którym Roman Praszyński, dojrzały pan z dorobkiem dziennikarskim, dopytywał ją nieśmiało, czy lubi seks i jaką bieliznę miała na castingu do "365 dni". No wybornie, ale nie będę się tym znowu denerwować, bo minęły dwa lata, a Praszyński po skandalicznej rozmowie wyleciał z Edipresse Polska, co też w gruncie rzeczy budzi niesmak, jednak zostawmy to już za sobą.
Anna-Maria Sieklucka, gwiazda "365 dni: Ten dzień" u Kuby Wojewódzkiego
Anna-Maria Sieklucka do Kuby Wojewódzkiego przyszła nieco odmieniona. Rzeczywiście, co zauważył prowadzący - który oczywiście niby się wzbrania, bo przecież nie wypada tak o cielesności, ale wiadomo że to silniejsze od niego, więc sypie żartami o seksie z rękawa i słuchawki - była swobodniejsza niż dwa lata temu. Bardziej pewna siebie, nieco spokojniejsza, choć wciąż słuchając jej i obserwując jej zachowanie, wydaje się, że co i rusz robi uniki, jakby zabezpieczała się, żeby nie dostać żadnego ciosu. Mniej dyplomatycznie: była po prostu dość spięta, co maskowała uśmiechem i nieco buńczucznym nastawieniem, że niby jej ta krytyka już nie rusza i wszystko jest cacy, bo to jest jej zawód. Krótko mówiąc: miałam wrażenie, że jest w tym programie trochę na siłę, bo ktoś jej doradził, że nie wypada odmówić i trzeba się pokazać. A także, że startuje z pozycji oblężonej twierdzy, mimo że nie chce tego za bardzo pokazać.
Sieklucka wspomniała jednak, że potrzebowała chwili po premierze "365 dni", żeby się zdystansować, co było związane z zamieszaniem wokół filmu oraz jego krytyką. Powiedziała jeszcze jedną ciekawą rzecz, poprzetykaną pytaniami i komentarzami Wojewódzkiego, odnośnie tego, co było dla niej, jeśli chodzi o nieprzychylny odbiór publiki, najtrudniejsze:
Przeanalizujmy tę wypowiedź. Anna-Maria Sieklucka była przytłoczona krytyką "365 dni" ze strony kobiet. Z tym trudno polemizować - rozumiem, że kobietę boli krytyka kobiet. Zwłaszcza taką, która - jak mówi - przejmuje się ich losem, uważa, że stała się inspiracją dla części z nich i obiecuje założyć fundację, która te kobiety ma wspierać. Poza tym nieprzychylne słowa, kiedy jest się na ustach całej Polski, ba, świata, są bolesne. Nagle wszyscy się tobą interesują i komentują każdy twój ruch, grymas. Nierzadko nie umiemy sobie poradzić z niemiłym słowem szepniętym na uszko, a co dopiero kiedy skierowane są na nas flesze. Nie zazdroszczę.
Spójrzmy jednak na dalszy fragment wypowiedzi: To, co mi najbardziej przychodzi na myśl w tym momencie, to jest brak odróżnienia fikcji od rzeczywistości. Jestem aktorką i wydaje się mi, że jeszcze, w dobie obecnego wieku, nie wszyscy wiedzą, na czym polega ten zawód. Przepraszam, że co? Oczywiście nie twierdzę, że nie ma ludzi, którzy myślą, że Sieklucka siedzi na Sycylii z Massimo, gdzie przystojny Włoch ją przetrzymuje trochę wbrew jej woli, a trochę ku jej uciesze, ale sprowadzanie zalewu słusznej krytyki "365 dni" do tego, że ludzie notorycznie mylą Annę-Marię Sieklucką, aktorkę, z Laurą Biel, postacią z filmu, jest śmieszne. Jest, cóż, ignoranckie. Zrzucenie odpowiedzialności na widzów za ich rzekomą głupotę jest wygodne i jawi się jako niezła linia obrony. Ale nie, powiedzmy to głośno: "365 dni" to nie jest wspaniały film, tylko ludzie są głupi.
Dlaczego Siekluckiej oberwało się za rolę w filmie "365 dni" na podstawi książki Blanki Lipińskiej?
- Bo to jest zły film, a biorąc w nim udział, podpisujesz się pod nim;
- bo "365 dni" promuje kulturę gwałtu, robiąc z kobiety maskotkę, która mówi "nie", ale myśli "tak";
- bo, jeśli bierzesz udział w filmie, który promuje takie wartości jak toksyczna męskość i uwłacza kobietom, i jesteś z tego zadowolona, niejako przyczyniasz się do promowania tego typu wartości swoją pracą.
To nie jest spisek krytyków i widzów. To wyciąganie wniosków. Od lat w mediach toczy się dyskusja na temat tego, jak rozdzielić twórczość danego artysty, czy to aktora, reżysera, czy muzyka, od jego prawdziwego "ja". I toczy się ona na dwóch gruntach. Po pierwsze, czy jeśli dorobek danego twórcy jest wspaniały, a on, krótko mówiąc, w życiu był/jest według wielu złym człowiekiem albo zrobił głupotę, powinniśmy go unieważnić i banować jego sztukę wraz z nim. Te rozmowy powracały przy Michaelu Jacksonie, Woodym Allenie, a teraz przy J.K. Rowling, Willu Smicie, Ambear Heard i Johnnym Deppie.
Druga rzecz, która związana jest z postawą Siekluckiej, to czy jeśli dana osoba publiczna mówi o pewnych wartościach lub chce być przez pryzmat jakichś wartości postrzegana, powinna współpracować przy projektach, które tym wartościom przeczą, bo robią je ludzie, którzy mają od nich inny światopogląd. Pamiętam, jaką burzę wywołał angaż Mai Ostaszewskiej w filmie "Botoks" Patryka Vegi, przeciwnika aborcji, która jednocześnie robi swój atrybut z czarnej parasolki.
Gdzie kończy się nasza rola zawodowa, a zaczyna nasza prywatność, jeśli Pudelek o nas pisze? A nawet jeśli nie pisze, to co? Czy cancel culture się nam nie zagalopowało, a my razem z nim? Jak zważyć grzechy i grzeszki, za które można odpokutować, a jak te, które powinny nas wyrzucić poza nawias przestrzeni publicznej? I nie twierdzę, że na te pytania łatwo znaleźć odpowiedzi. Nie wiem często sama, zastanawiam się nad tym i myślę, że z jednej strony (pop)kulturowo zapędziliśmy się w kozi róg i tam drepczemy jak po polu minowym, w tym kącie. Z drugiej zaś strony, jestem przekonana, że są rzeczy, na które nie powinno być przyzwolenia, na które nie może być miejsca, które trzeba jasno potępić. I biorąc pod uwagę, że wspólny system wartości, godzący wszystkich, możemy włożyć między bajki, nie jest to łatwe zadanie.
Anna-Maria Sieklucka, biorąc udział w "365 dniach", "365 dniach: Ten dzień" i nadchodzącej 3. części trylogii, na pewno nie zasługuje na wyrzucenie poza nawias. Ale być może odpowiedzią na to, dlaczego spotkała ją taka krytyka, jest pewna niespójność. Nieszczerość? Aktorka twierdzi, że tej w niej nie ma. Jeśli jednak chcesz stawać po stronie kobiet, to może im być trudno wybaczyć ci, że promujesz swoją twarzą film, który "daje okejkę" kulturze gwałtu. I przez to, że ta twarz jest znana, oberwiesz bardziej niż inni. A nie dlatego, że Polacy są durni i mylą fikcję z rzeczywistością.
* Zdjęcie główne: Netflix/Karolina Grabowska