REKLAMA

„Czarna owca” to śmieszna polska komedia. Tak, też nie mogę w to uwierzyć

Polskie komedie przez lata cieszyły się dużą renomą wśród widzów, ale ostatnie dwie dekady, przepełnione identycznymi jak dwie krople wody komediami romantycznymi, zmieniły ten stan rzeczy. Dlatego każda udana produkcja tego typu jest sporym zaskoczeniem. Co sprawia, że „Czarna owca” bawi zamiast żenować?

czarna owca film recenzja polskie komedie
REKLAMA

Gdyby zapytać przeciętnego widza, jaki jest jego ulubiony polski film, prawdopodobnie wskazałby którąś z kultowych produkcji Stanisława Barei, Juliusza Machulskiego lub innego z rodzimych mistrzów komedii. Czasy „Seksmisji”, „Kilera” czy „Poranku kojota” dawno jednak minęły, choć czasem próbuje się do nich wracać za sprawą sequeli takich jak zapowiedziany ostatnio „Fuks 2”. Od lat na rynku dominuje inny typ produkcji, czyli tworzone taśmowo pod algorytm komedie romantyczne. Wrzucanie ich wszystkich do jednego worka nie ma sensu, niektóre były dużo lepsze od innych, ale ich wpływu na odbiorców nie wolno lekceważyć.

Nagle komedie przerodziły się ze złotego dziecka polskiego kina w gatunek powszechnie wyszydzany i uważany za absolutny chłam. Jego honoru na przestrzeni ostatniej broniły tylko pojedyncze produkcje, do których należał „Juliusz” w reżyserii Aleksandra Pietrzaka. Krytycy i widzowie jednym głosem wychwalali film z 2018 roku za nienachalny humor oraz postaci z krwi i kości. Wiele osób doceniło też umiejętność balansowania między inteligentnymi żartami a zupełnie niewyszukanymi gagami, których mieszanka okazała się zaskakująco skuteczna. Dlatego też sukces „Czarnej owcy” w jakimś sensie nie powinien dziwić. Na stołku reżysera ponownie zasiadł bowiem Aleksander Pietrzak.

REKLAMA

Czarna owca film – recenzja:

Nową produkcję tego reżysera można w dużym skrócie nazwać pogodną (choć momentami dosyć absurdalną) rodzinną komedią z odrobiną goryczy. Głównymi bohaterami „Czarnej owcy” są typowy średniej klasy youtuber Tomek oraz jego rodzice Arek i Magda żyjący ze sobą już od 25 lat. Na pozór ich rodzina wydaje się dosyć zwyczajna, by nie powiedzieć wręcz „nudna”. Pod powierzchnią buzują jednak dawno skrywane emocje, które nareszcie wybuchają pewnego feralnego dnia. Asia, wieloletnia dziewczyna Tomka mająca dosyć jego dziecięcego zachowania, postanawia z nim zerwać, a kilka minut później Magda oświadcza zszokowanym mężowi i synowi, że jest lesbijką.

W klasycznym polskim dramacie takie wyznanie zapewne potraktowano by jako wstęp do rozliczenia wspólnych rodzinnych grzechów i dawno skrywanych tajemnic. Akcja takiego filmu zapewne toczyłaby się w ciągu jednego dnia i opierała się na serii małych emocjonalnych wybuchów prowadzących do finałowej konfrontacji wszystkich zaangażowanych. Aleksandrowi Pietrzakowi i odpowiedzialnemu za scenariusz Bartoszowi Kozerze („Kamień”, „39 i pół tygodnia”) wyraźnie zależy jednak bardziej na pokazaniu, jak te dwa momenty zmienią bohaterów w dłuższej perspektywie.

Chcą ich na nowo budować, a nie skupiać się na błyskawicznym rozpadzie. Dlatego znacznie większą uwagę poświęcają powrotowi do kawalerskiego życia Arka, próbach odnalezienia się w swoim ujawnionym „Ja” przez Magdę i dylematach Tomka, który będzie musiał wybrać między kontraktem kariery a wspólnym życiem z będącą w ciąży Asią. Taka perspektywa jest w rodzimym kinie rzadka i warto ją docenić. Zwłaszcza, że koniec końców okazuje się bliższa zwyczajnemu doświadczeniu każdego z nas niż destrukcyjny upadek postaci Smarzowskiego czy wielkie konflikty z typowych rodzinnych dramatów. Wszyscy bohaterowie „Czarnej owcy” są w gruncie rzeczy dosyć zwyczajni. Mają wobec siebie wiele ciepła i miłości, ale też zniecierpliwienia, zawiści i wyrzutów. Pietrzak i Kozera zdają się pokazywać, że w prawdziwych rodzinach tak naprawdę nikt nie jest tą tytułową „czarną owcą”. Każdy ma bowiem na koncie jakieś momenty, z których wcale nie jest dumny.

Humor „Czarnej owcy” na szczęście bardzo rzadko przekracza granicę żenady.

Nie znajdziecie tam gagów sprawiających, że cała sala będzie wybuchać gromkim śmiechem. To nie ten rodzaj komedii. Twórcy filmu stawiają raczej na absurdalność sytuacji i cięte dialogi. „Czarna owca” udowadnia również jak mocnym asem w talii każdego komedianta potrafi być odpowiednio rzucony wulgaryzm. W przeciwieństwie do tytułów Patryka Vegi, gdzie „k*rwy” sypią się jak z rękawa bez ładu i składu tutaj korzysta się z nich dużo oszczędniej. I na szczęście zdecydowanie bardziej z głową. Oczywiście wszystko to nie byłoby możliwe do przeprowadzenia bez odpowiednio dobrych aktorów. Na pierwszy plan wychodzi tu zdecydowanie Arkadiusz Jakubik, co chyba nikogo już nie dziwi.

Pięćdziesięciodwuletni aktor świetnie odnajduje się w komediowej gamie emocji od zagubienia, przez wściekłość, aż po flirt i nieco głupawy humor. W jakiej konfiguracji by się w „Czarnej owcy” nie znalazł, zawsze wychodzi z tego obronną ręką. Inna sprawa, że ma też trochę łatwiej, bo wątek jest postaci jest zdecydowanie najlepiej rozpisany. Narzekać na dobry materiał nie może też Kamil Szeptycki grający Tomka. Niestety, kobiece postaci w porównaniu do tej dwójki kuleją. Magdalena Popławska i (przede wszystkim) Agata Różycka dostają tutaj niewiele do zagrania, zwłaszcza w sferze komediowej. Wątek miłości LGBT+ zostaje przez scenarzystę poprowadzony dosyć ostrożnie i sensownie, ale mimo wszystko trochę po łebkach. Nie chcę powiedzieć, że został doczepiony na siłę, bo to byłoby nie fair wobec osób nieheteronormatywnych czekających na podobne historie. Natomiast na pewno dało się z niego wycisnąć więcej.

REKLAMA

Drobne scenariuszowe niedoróbki, nierównowaga wątków między poszczególnymi postaciami i okazjonalne wpadki z dowcipami nie zmieniają jednak ogólnej oceny „Czarnej owcy”. A ta jest jak najbardziej pozytywna. Być może filmom Aleksandra Pietrzaka dajemy trochę fory, bo cała Polska strasznie stęskniła się za komediami na poziomie. Nie wykluczałbym tego. Pozytywne zaskoczenia zawsze są jednak czymś miłym i nie ma co na siłę zaglądać darowanemu koniowi w zęby. Przyjemna, zabawna i niegłupia opowieść komediowa zdarza się w tym kraju na tyle rzadko, że lepiej po prostu przyjąć taki prezent. Wcale niekoniecznie szybko się powtórzy.

* Autorką zdjęcia głównego jest Sylwia Olszewska/TVN.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA