Jeden z najpiękniejszych filmów roku nareszcie w streamingu. Daisy Ridley jest tu wspaniała
„Czasem myślę o umieraniu” Rachel Lambert wymyka się gatunkowemu szufladkowaniu. To obraz bardzo nieoczywisty, unikalny w swej atmosferze, mieszający psychologiczny dramat z komedią, romans z autentycznością. Przykre, że większość polskich widzów nie miała szans zobaczyć tej produkcji w kinach - na szczęście niezawodny streaming śpieszy z pomocą. Polecam z niej skorzystać.
„Czasem myślę o umieraniu” to dopiero drugi pełnometrażowy film Lambert (swoją drogą, nakręcony po siedmiu latach przerwy), a mimo tego nietrudno odnieść wrażenie, że reżyserka zdążyła już zjeść na opowiadaniu obrazem niemało zębów. Reżyserka wzbija się ponad gatunkowe i konwencjonalne podziały, niuansuje swoją opowieść i bohaterów, sprawia, że wierzymy w każde jej słowo, czy może raczej: obraz. A potrafi tym obrazem opowiadać świetnie, kreując historię psychologiczną autentycznie, a jednak okraszoną nieoczywistym urokiem. Jej film zachwyca, smuci i uwodzi.
Ale po kolei. Fran (Daisy Ridley, która wreszcie udowadnia, że naprawdę potrafi grać) to wycofana, nieco aspołeczna pracownica biura. Większość czasu spędza samotnie, fantazjując o własnej śmierci. Jako introwertyczka i osoba neuroróżnorodna lęka się ludzi, nie przepada za interakcjami z nimi, nie mówiąc już o wejściu w głębszą relację. Ceni sobie wtórną, poukładaną, wolną od większych odstępstw i perturbacji codzienność. Nuda? Nie dla Fran - bohaterka urozmaica sobie przebywanie pod kloszem bezpieczeństwa marzeniami o śmierci. Swojej śmierci, dodam. Gdy jednak poznaje w pracy nowego kolegę - a ten, o dziwo, jest nią zainteresowany - coś się zmienia. Bańka izolacji pęka. Rzecz w tym, że to nic nie zmienia: życiowe transformacje przerażają Fran. Co dalej?
Czasem myślę o umieraniu: obowiązkowy film na weekend
Mogłoby się wydawać, że Lambert boleśnie zderzy się z banałem - tymczasem nawet się o niego nie ociera. Choć Fran wycofuje się w głąb własnego świata, nic nie wskazuje na to, by był on bardziej ciepły czy przyjazny - to świat samotny, ale przynajmniej dobrze znany. Fran nie ma pasji, nie znajduje pocieszenia w typowych dla ludzi rozrywkach. Jest (niezdrowo?) rozmarzona, ale i pusta w środku.
Lambert unika prostych diagnoz, nie podsuwa odpowiedzi. Zamiast tłumaczyć nam Fran, skupia się na jej prywatnym tu i teraz. Tym bardziej przyziemnym, bardziej onirycznym. Piękno północno-zachodniego Pacyfiku miksuje z fantazjami bohaterki - prawdziwe życie przeplata się z marzeniami, otulająć całość atmosferą surrealizmu. Dzięki temu przyjmujemy perspektywę bohaterki: to mocno subiektywna narracja. Dlatego też wiele elementów filmu zostaje niewyjaśnionych. Możemy je odczytywać po swojemu.
Reżyserka tka opowieść z niuansów i subtelności. Co ciekawe, ten typ filmu mógłby łatwo wykoleić się na kiepskim castingu. Fran to centrum, serce, esencja obrazu - reszta pozostaje tłem. Okazuje się jednak, że Daisy Ridley była strzałem w dziesiątkę - jest wspaniała i to nie dlatego, że odzywa się dopiero po 20 minutach (uprzedzam: to nieśpieszny, dość statyczny film). Wie, że całość spoczywa na jej barkach, na szczęście doskonale czuje tę formę. To dzięki niej Fran nie jest konglomeratem stereotypów - jeśli spodziewacie się typowego portretu samotnej, społecznie niezręcznej dziewczyny, będziecie zaskoczeni. Sprawia wrażenie zagadki, zdaje się bujać w obłokach; operuje mikroekspresją, a spojrzeniem zdaje się błądzić, patrzeć nie na kogoś, a przez kogoś. To kreacja nadająca postaci pełną autonomię.
Dlatego też „Czasem myślę o umieraniu” jest filmem innym - kroczy swoją ścieżką. Lambert postawiła na delikatność, czułość i empatię. Zaoferowała widzom medytację nad samotnością, wręcz poetycką eksplorację izolacji i trudów interakcji. I piękna, które może się w nich czaić. Wspaniałe antidotum na niedołężne i wtórne filmy o samotnikach.
Czasem myślę o umieraniu zobaczycie w Premiery Canal+.
Czytaj więcej o filmowych nowościach na Spider's Web: