Spokojnie, w "DogManie" żaden pies nie ginie. Wręcz przeciwnie. To czworonogi są tu zabójcze i na polecenie swojego nie tyle pana, co przyjaciela, potrafią nawet podbiec do mafijnego bossa i chwycić go zębiskami za jaja. Szkoda, że sam film nie może pochwalić się podobną brawurą.
OCENA
Scena pierwsza: ciemna deszczowa noc. Policja zatrzymuje ciężarówkę z mężczyzną w stroju Marilyn Monroe za kierownicą, który w przyczepie wiezie całe stado psów. Nie awanturuje się, ani nie śpieszy. Jego spokój staje się wręcz frapujący. Sądowa psycholożka będzie z nim miała twardy orzech do zgryzienia. Enigma otaczająca głównego bohatera z czasem zacznie się rozrzedzać. Scenarzysta i reżyser Luc Besson jak za rączkę zamierza nas bowiem przeprowadzić przez całą jego biografię.
Scenariuszowo "DogMan" przypomina biopiki najgorszego sortu. Pełno w nim niepotrzebnych scen z życia głównego bohatera. Zaczynamy od jego wczesnego dzieciństwa, kiedy to znęcał się nad nim despotyczny ojciec. Nawet kiedy już zrozumiemy, że to wtedy zaprzyjaźnił się z głodzonymi przez rodzica psami, biorącymi udział w nielegalnych walkach, Besson brnie w ten wątek dalej. Ma bowiem jeszcze do wyjaśnienia, w jaki sposób Douglas wylądował na wózku inwalidzkim. Do celu w końcu dochodzi, ale najpierw nadaje wątkowi charakteru biblijnej przypowieści i skacze po osi czasu swojej opowieści. Tym samym wprowadza do narracji coraz więcej chaosu, przez co zawiązanie akcji tak naprawdę niczego nie zawiązuje. Można o nim zapomnieć, bo dopiero w ostatnim akcie będzie miało jakiś wpływ na fabułę.
Więcej o filmach z psami poczytasz na Spider's Web:
DogMan - recenzja nowego filmu Luca Bessona
"DogMan" ciągnie się niczym jamnik, ale nie powiem nie powiem, żeby pomimo braku jakiegokolwiek napięcia, nie miał w sobie czegoś intrygującego. To studium dewiacji społecznej zadłużone jest poetyce kina gangsterskiego. Dorosły Douglas funkcjonuje niczym ojciec chrzestny, do którego zgłaszają się ludzie, aby rozwiązał ich problemy. Wątek ten zostaje jednak potraktowany po macoszemu, bo Besson woli spuszczać z gatunkowego tonu. Bardziej niż na akcję stawia na melodramatyzm swojej opowieści. Tu bohatera opuszcza matka, tam czeka na niego złamane serce.
Besson podkreśla sztuczność podejmowanej konwencji, obdarowując Douglasa zamiłowaniem do teatru i wysyłając go na scenę. Główny bohater występuje jako Edith Piaf i Marlene Dietrich w wersji drag, porywając jednocześnie publiczność - tak tę zebraną w filmowym klubie, jak i przed ekranami. Te muzyczne interludia są najmocniejszymi elementami całej produkcji. Tanią metaforykę religijną i wątle uzasadnioną zabawę genderową zastępuje w nich prawdziwa miłość do sztuki.
Daleko "DogManowi" do największych widowisk reżysera. Więcej wspólnego ma z jego wczesnymi dziełami. Tęskniąca za hollywoodzkim przesytem opowieść, ma nadrabiać charakterystycznym dla francuskiego neobaroku przegięciem wizualnym. To co kiedyś było u Bessona obiektem podziwu, wyrazem buntu i autorskim pazurem, zostaje tu sprowadzone do nieznośnej maniery. Chociaż film wygląda powalająco, sposób kadrowania, wypełnianie ekranu twarzą głównego bohatera, oparcie siły produkcji na dialogu, zdaje się nieudolną próbą ukrycia niskiego budżetu.
Narracja przypomina rozochoconego szczeniaczka, bo jest natarczywa, ale na pewno nie uciążliwa. Duża w tym zasługa Caleba Landry Jonesa. Podporządkowuje on sobie całe mise en scene - włada spektaklem z urokiem Jokera. Nie miał wcześniej okazji do takiego popisu swoim talentem, a tutaj w pełni rozwija swoje skrzydła. Douglas w jego wykonaniu jest kimś więcej niż efektem działań czynników zewnętrznych. Staje się raczej bohaterem tragicznym, z którego wycieka cały ból i krzywda, jakich doznał. Aktor ma zadatki na wielką gwiazdę i po tym filmie zechcecie, aby się nią stał.
"DogMan" na różne sposoby się do nas szczerzy i mizdrzy. Besson próbuje oślepić nas blaskiem bijącym niegdyś z jego filmów. Problem w tym, że ich światło jedynie się od produkcji odbija. Jest wątła i chwieje się w swoich posadach. Okazuje się zbłąkanym pieskiem na ulicy, którego chce się przygarnąć, zanim odtrąci nas jego szczekania i piana lecąca mu z pyska.
"DogMan" już w kinach.