Elliot Page: noszenie sukienek prawie mnie zabiło. Polacy: a dzieci w Afryce głodują. Serio?
Zapamiętaj jedno: jeśli jesteś bogaty, sławny i masz przynajmniej trochę farta w życiu, nie możesz cierpieć. Taki wniosek można wysnuć, kiedy zapozna się z reakcjami komentujących na osobisty tekst Elliota Page'a dla "Esquire". Skąd w nas ciągła potrzeba umniejszania emocji i bólu innych? Czy chodzi o to, aby samemu poczuć się lepiej? A może o to, żeby po prostu komuś dowalić i to jak najmocniej?
Elliot Page, transseksualny mężczyzna, znany aktor, napisał dla "Esquire" osobisty tekst. Mówi w nim o tym, jakie było jego życie przed coming outem i jakiego bólu doznawał. Przyznaje w nim, że mierzył się z depresją, stanami lękowymi, atakami paniki. Opowiada o tym, jakich epitetów słuchał pod swoim adresem, np. fu*king fa*got, czyli z angielskiego na nasze: "pie*dolony p*dał". Odwołuje się też do premiery słynnego filmu ze swoim udziałem, "Juno", kiedy w ramach promocji tytułu kazano mu założyć sukienkę, mimo że - wtedy będąc jeszcze przed tranzycją - nie chciał. Page przywołuje reakcje na tę informację, która już jakiś czas temu obiegła świat. Pisze:
"Och, pie*dol się, jesteś sławny, masz pieniądze i musiałeś nosić sukienkę, boo-hoo". Nie rozumiem tej reakcji. (...) chciałbym, żeby ludzie zrozumieli, że to gówno dosłownie mnie zabiło.
fragment tekstu Eliota Page'a dla "Esquire"
Elliot Page cierpi na depresję. A ludzie w Polsce mówią, że inni mają gorzej
Przenieśmy się na chwilę do Warszawy, którą zamieszkują prawie 2 mln ludzi. Dodajmy do tego jeszcze Kraków (prawie 800 tys.) i dołóżmy Wrocław i Katowice (razem prawie 1 mln mieszkańców). I teraz wyobraźcie sobie, że ci wszyscy ludzie chorują na depresję. A teraz dodajcie do tego resztę Polski i pomnóżcie ją dziesięć razy. Według WHO (dane przywołane w 2021 roku) 5 proc. ludzi na całym świecie - jest nas prawie 8 miliardów - cierpi na depresję. Robi wrażenie, co? Depresja prowadzi do śmierci. Tak jak i życie, skomentowaliby nihiliści. I mają rację. Ale życie z depresją może prowadzić do tej śmierci szybciej i jest dalekie od ideału. Jest ciągłą walką.
Nawet jeśli masz pieniądze, jesteś sławny, ludzie chcą sobie robić z tobą zdjęcia, nie masz trądziku i wszyscy twierdzą, że najlepiej opowiadasz żarty. Depresja nie wybiera, tak jak i inne choroby: alkoholizm czy rak. I chociaż podejście w Polsce się zmienia na lepsze (nie jeśli chodzi o dofinansowanie psychiatrii i łatwość dostania się na terapię albo jej koszty, które - uwaga - rosną), tak czasem mam wrażenie, że to tylko jakaś moja medialna bańka. A może bańka ludzi, z którymi rozmawiam więcej, a nie tylko prowadzę small talki, bo te z roku na rok coraz bardziej mnie męczą i zwykle szkoda na nie czasu.
Elliot Page, a wcześniej rodzina królewska na czele z Meghan Markle, stał się w Polsce symbolem tego, że można bez konsekwencji i "w to mi graj" unieważniać cudze emocje, lęki, obawy, choroby, tylko dlatego, że inni mają gorzej.
Aż chciałoby się przywołać Kazika - mój ból jest większy niż twój, bo ten tekst, co prawda nie do końca na temat, idealnie oddaje nastawienie rzeszy ludzi. Wychodzą oni z założenia, że jeśli masz pieniądze, jesteś sławny, bogaty i - na pozór - w życiu ci się poszczęściło, nie masz prawa narzekać. I co to właściwie znaczy "gorzej"? Oczywiście, łatwo sobie wyobrazić, że perspektywa kogoś w kryzysie bezdomności (również prowadzącym do depresji) czy kogoś, kto ma mieszkanie, ale ledwie wystarcza mu na utrzymanie, będzie - przynajmniej obiektywnie - nieporównywanie gorsza niż kogoś, kto może sobie pozwolić na luksus. Wciąż żyjemy w świecie, gdzie ludzie mieszkają w kanałach, umierają z głodu, są uchodźcami wojennymi albo właśnie stracili całą rodzinę przez wojnę.
Nie widzę jednak łącznika, który pozwala zdyskredytować cudze cierpienie - a dodajmy do tego, że dane na temat społeczności LGBT, choćby w Polsce, jeśli chodzi o myśli samobójcze i depresję nie poprawią nastroju nawet optymistom (55 proc. deklaruje myśli samobójcze, 44 proc. cierpi na depresję). Elliot Page w swoim tekście nie unieważnia cudzych problemów, mówi o swojej perspektywie, bo wyraża siebie przez bardzo osobisty tekst. Zaskakuje mnie nieustanna potrzeba stawiania czegoś w kontrze do czegoś, zwłaszcza jeśli chodzi o problemy natury psychicznej. Czytam komentarze, odnoszące się do zmuszania Page'a, by ubrał sukienkę:
Ale pieniądze wzięte
komentarze z serwisu Facebook; pisownia oryginalna
Problemy pierwszego świata...
To jest dramat ludzki xD a księża noszą sukienki cały czas i nie narzekają
Straszne no po prostu tak straszne jak kamienowanie kobiet w krajach muzułmańskich bo pokazała jakaś oczy.
Chciałbym mieć takie problemy
Czytam i oczom nie wierzę. Chciałabym zapytać: naprawdę chciałbyś mieć depresję? Naprawdę chciałbyś mieć ataki paniki? Naprawdę chciałbyś być pionkiem w wielkiej machnie? Fakt, że ktoś dostał gażę za rolę i resztę benefitów, nawet jeśli niebotycznych, i takich, które nie zmieściłyby się w naszych 40 metrach kwadratowych mieszkania, gdyby je przemienić na nominały po 100 zł każdy, nie oznacza, że ktoś taki nie zasługuje na szacunek i jakąś autonomię. Możliwość decydowania o sobie. Ale on zdecydował - moglibyście krzyknąć. Tak, pewnie. Będąc u progu kariery, chcąc się rozwijać, ponosimy różne koszty. Każdy z nas godzi się na różne rzeczy, które mu się nie podobają. Czasem ze strachu, czasem w nadziei, że za chwilę sobie to "odbije" i będzie lepiej.
Ale można krzywić się i marudzić na Polaków, że naśmiewają się z Elliota Page'a, jego tożsamości seksualnej i jego problemów. Bardziej frapuje mnie: dlaczego to robią? Myślę, że winę za to ponosi cały system, w którym tkwimy. I nie chodzi tutaj o to, że wszystko chcę zrzucić na kapitalizm. Ale spójrzmy na to z tej strony: siedzisz sobie w nieswojej kawalerce za 2,5 kafla miesięcznie, zastanawiasz się, czy jutro ziemniaki z kefirem czy mrożona pizza na obiad, a tu wjeżdża ci artykuł o tym, że Elliot Page nie chciał ubrać sukienki, ale musiał, a przy okazji, że to powodowało u niego taki stan, że chciał umrzeć. Z perspektywy twojego, a nie, przepraszam, mieszkania twojego landlorda, taki problem rzeczywiście wydaje się irracjonalny. Problem głodu na świecie też przejmuje nas mniej, kiedy musimy liczyć każdą złotówkę, kupując podstawowe produkty żywnościowe.
Odbyłam dzisiaj krótką rozmowę z kolegą na ten temat. Napisał: "Trudno mi czuć z nimi (ludźmi dobrze sytuowanymi, popularnymi - przyp. red.) jakąkolwiek więź, bo wiem, że są ludzie, którzy mają znacznie gorzej i pies z kulawą nogą się nimi nie interesuje. Nie kwestionuję bólu, kwestionuję wartość, jaką ma doświadczenie bólu, gdy nie masz żadnych innych trosk, zwłaszcza trosk bytowych". Nie jest to pozbawione sensu i szczerze rozumiem tę perspektywę. Wyczuwam w niej jednak pewne niepogodzenie się ze stanem faktycznym i próbę odwrócenia nurtu rzeki przez zaciekłe zanurzanie w nią kija. Rzeka się nie odwróci, ty się spocisz, i na co ci to było.
Zasadnym wydaje mi się spojrzenie na to z innej perspektywy. Po pierwsze, nie zdradzę chyba wielkiej tajemnicy, jeśli powiem głośno, że pisanie o ludziach sławnych jest opłacalne nie tylko dla ludzi sławnych, ale i dla mediów. Podejrzewam, że transseksualny chłopak z południa Stanów Zjednoczonych Ameryki mógłby mieć diablo gorszą perspektywę i jeszcze gorsze sytuacje na koncie (znowu te "gorsze"!; ale pozwólcie mi na ten "obiektywizm") niż Elliot Page. Tylko co z tego? To tylko dowodzi tego, że jedne problemy i osoby będą bardziej medialne od drugich, ale to wciąż ten sam system, ta sama machina, której zębatki pracują i tylko czasem przeskoczą o kilka ząbków za daleko - wtedy pojawia się coś nowego, zyskuje rozgłos i tak to się dalej kręci.
Jednak fakt, że to idol rzeszy ludzi, osoba rozpoznawalna dostała głos i mówi o ważnych rzeczach, odzierając je z tabu, może przyczynić się do wielu dobrych rzeczy. Nastolatek z południa Stanów Zjednoczonych może poczuć, że nie jest sam. Może zrozumieć i uświadomić sobie, nawet jeśli to się nigdy nie ziści, że on też ma szansę na sukces i realizowanie się w dziedzinie, która go interesuje. Może to banialuki idealistki, ale pokazywanie ludzi, którzy zwykle prezentowani są, jakby grafik w czasie rzeczywistym ciągle majstrował w Photoshopie, z bardziej ludzkiej strony, jest cenne. Dokładnie tak samo jak oglądanie w reklamach kremów przeciwzmarszczkowych kobiet dojrzałych, ze zmarszczkami, a w reklamach środków przeciwtrądzikowych ludzi z trądzikiem albo śladami po nim. To pozwala nam trochę zrzucić z siebie ciągłą presję bycia zajebistym. Bo nie jesteśmy cały czas zajebiści. Ja nie jestem.
Po drugie, warto zastanowić się, co nam realnie daje kwestionowanie cudzych uczuć, doświadczeń i problemów? Czy dzięki temu nasze staną się mniejsze? Jeśli czerpiemy satysfakcję z czyjegoś bólu, to znaczy, że jesteśmy gdzieś tam w środku nieszczęśliwi i - uwaga - to jest okej, to normalne. Pewnie efektywniejsze będzie dla nas poszukanie własnego remedium na nasze krzywdy. Złość, agresja to zwykle nieuświadomione smutek, żal i rozczarowanie. I nie należy się ich wstydzić, a zdrowiej dla nas będzie się z nimi oswoić i je zrozumieć.
Po trzecie, czy rzeczywiście poczucie bycia wyrocznią w sprawie jest uzasadnione? "Nie kwestionuję bólu, kwestionuję wartość, jaką ma doświadczenie bólu, gdy nie masz żadnych innych trosk (...)". Skąd ta potrzeba nakładania filtra wartości, oceny na ból, szczęście, smutek, złość? Gdzie jest jakieś miejsce, w którym mogę zmierzyć wartość swoich emocji? Ocena uczuć innych, ale też swoich, prowadzi nas do jednego - czujemy się coraz gorzej. To jest zwyczajnie nieefektywne, bo przecież chodzi o to, aby czuć się dobrze, prawda? Warto też dodać, że wspaniałym byłby świat, w którym jest miejsce dla wszystkich. Mówienie o jednym, nie wyklucza zwrócenia uwagi na coś innego.
Dopuszczam, choć z trudem, jeszcze myśl, że poza warunkami życia, systemem, perspektywą własnego nosa i swoim doświadczeniem, które z jakiegoś powodu nastawiają nas jakoś do danego tematu, są jeszcze ludzie, którzy chcą komuś dokopać, bo tak. Uciekają się do górnolotnych stwierdzeń typu: "Straszne no po prostu tak straszne jak kamienowanie kobiet w krajach muzułmańskich bo pokazała jakaś oczy". Komentarz nic nie wnosi, nie pomaga żadnej ze stron konfliktu, który zrodził się w głowie komentującego, jest po prostu zapchajdziurą, która na ten moment ma pomóc autorowi poczuć się lepiej, być może pokazać jego dobre serce, a może ironię czy dystans (?).
Po chwili dochodzi jednak do mnie to, że pozwalam sobie tego nie rozumieć. Zrzucam z siebie jakiś wewnętrzny przymus, by rozumieć wszystko i dać szansę każdemu. Wiecie dlaczego? Bo Elliot Page chciał dać się poznać i pozwolił sobie oswoić wstyd przed sobą i przed nami. A tutaj widzę budowanie muru, do którego cegiełki zwyczajnie nie chcę dokładać.
* Zdjęcie główne: fragment okładki "Esquire"