"Patriotyczna tradycja, nowoczesna wizja" - tak brzmi hasło wyborcze w kampanii prezydenckiej głównej bohaterki "Różyczki 2". Jak usłyszymy w filmie, jego pierwszy człon ma trafiać do ludzi w wieku rodziców Joanny Warczewskiej, a drugi - do jej rówieśników. Trudno o lepsze podsumowanie idei requeli w polskim kinie. Wspominam o nim, bo "Fuks 2" requelem właśnie jest.
Dla jasności: requel (bądź legacy sequel) to kontynuacja rozgrywająca się dużo później po wydarzeniach przedstawionych w poprzedniej części serii lub oryginalnym filmie. Pojawiają się w niej nowi bohaterowie, ale starzy również mogą odgrywać w fabule mniej lub bardziej istotną rolę. Dlatego tak, w "Fuksie 2" powracają znani nam z jedynki Aleks i Mazur. Są jednak dużo starsi, bo między produkcjami, przez ponad 20 lat, ciągle funkcjonowali gdzieś poza zasięgiem naszego wzroku. Rozwijali się i dojrzewali, są na zupełnie innym etapie życia.
Chociaż po sukcesie "Miszmaszu czyli Kogla-Mogla 3" requele coraz mocniej zaznaczają swoją obecność w polskiej kinematografii, "Fuks 2" wyróżnia się na ich tle. Do przesady wręcz minimalizuje role powracających bohaterów, większość z ich działań obracając w zabawne wtręty. W końcu Aleks nie jest tu już pełnym werwy 18-latkiem, tylko przeoranym przez życie i cierpiącym na nadciśnienie ojcem dorosłego syna. Wraz z byłym już gliną Mazurem pojawia się na ekranie głównie po to, aby nadać filmowi posmaku pierwszej części. Żeby fani oryginału mogli się uśmiechnąć pod nosem, kiedy ich zobaczą.
Więcej o polskim kinie poczytasz na Spider's Web:
Fuks 2 - recenzja polskiego filmu
Powodów do uronienia nostalgicznej łezki znajdzie się zresztą więcej. Film ma niezaprzeczalny urok komedii gangsterskich, którymi polskie kino atakowało nas pod koniec lat 90. "Fuks" pojawił się już u schyłku ich popularności i dzisiaj rodzimych filmowców pochłaniają już inne formuły gatunkowe. Choć przecież tę konkretną próbowano na przestrzeni ostatnich lat kilkukrotnie wskrzesić. "Fuks 2" na szczęście nie rozpada się jak "Sztos 2", ani tym bardziej nie jawi się jako zlepek przestarzałych gagów niczym "Futro z misia". Stojący za kamerą Maciej Dutkiewicz serwuje nam bowiem nienachalny i całkiem przyjemny powrót do przeszłości.
Dla Dutkiewicza i współscenarzysty Arkadiusza Borowika fabularnym punktem wyjścia staje się charakterystyczny dla polskich komedii gangsterskich lat 90. motyw qui pro qui, zgodnie z którym udawanie kogoś innego wywołuje lawinę nieporozumień. Żeby nie psuć nikomu zabawy, napiszę tylko, że Maciej - syn Aleksa - poznaje dziewczynę powiązaną z bezwzględnym gangsterem. Ona wplątuje go w rodzinne porachunki, a kiedy ojciec głównego bohatera zostaje dotkliwie pobity, chłopak postanowi stuknąć przestępcę na grubą kasę.
"Fuks 2" to heist movie, który opiera się na kolejnych zwrotach akcji. Mamy tu tak naprawdę narrację zapożyczoną z pierwszej części, tylko zostaje ona zaktualizowana. Dutkiewicz opowiada swoją historię nowoczesnym językiem, pojmując go jako intensyfikację znanych nam z oryginału atrakcji. Dociska więc pedał gazu do dechy, aby było szybciej, bardziej i zabawniej. Mknie przez fabułę tak, abyśmy nie mieli nawet czasu dojrzeć w niej dziur logicznych. A jest ich całkiem sporo.
Film od początku do końca próbuje być cool, ale jego młodzieżowa poza nieraz staje się pustym szpanem. Nie brakuje tu bowiem niezamierzonego cringe'u. Produkcja rozpływa się w aktualnych kontekstach i z ekranu dobiegnie nas nawet hasło znane ze Strajków Kobiet. "Fuks 2" potrafi jednak przemawiać do nas językiem typowego boomera. Z tego właśnie względu bohaterki są wyzwolonymi i aktywnymi kobietami, ale nie stanowi to dla twórców przeszkody, aby przyglądać im się z rubasznym uśmiechem wąsatego wuja.
"Fuks 2" wydaje się filmem, który chciałby być bardziej zadziorny, chuligański wręcz. Dlatego zapuszcza się w rejony nieuzasadnionego erotyzmu, a aktywizm ekologiczny sprowadza do walki o grzybki halucynogenne. Jest w tym coś wywrotowego, ale to wciąż produkcja przezroczysta, pozbawiona wyrazistego charakteru. Fani oryginału tej szybkiej kinowej przejażdżki raczej jednak nie pożałują. Co do reszty... Hm, sam nigdy nie należałem do miłośników jedynki, a mimo to bawiłem się całkiem nieźle.