Polski dokument o pandemii w weekend na HBO Max. Nie za wcześnie na koronawirusowe filmy?
Nowy dokument Pawła Łozińskiego pt. "Film balkonowy" dołącza do grona tytułów Max Original. Produkcja bardzo i szybko została przejęta przez HBO Max. Premiera już w ten weekend. Tylko czy nie za wcześnie na koronawirusowe kino? Netflix z jego "Bańką" wydaje się być innego zdania.
"Bańka" już na Netfliksie, a "Film balkonowy" w kinach i od 17 kwietnia w HBO Max. Oba te tytuły dotykają tematu pandemii koronawirusa. Tyle co minister zdrowia pozwolił nam zdjąć maseczki, a X muza atakuje nas obrazami z rzeczywistości, za którą nie tęsknimy. Miejcie litość, to nie jest jeszcze czas na produkcje przypominające nam o COVID-19.
W "Bańce" oglądamy perypetie aktorów, którzy w czasie pandemii koronawirusa utykają w hotelu, aby zagrać w kolejnej części hitowej serii o latających dinozaurach. W "Filmie balkonowym" Paweł Łoziński serwuje nam pełnometrażową wersję etiudy zrealizowanej w ramach antologii "W domu". Produkcje różni tak naprawdę wszystko. Łączy je za to poczucie niepokoju, jakie mogą wzbudzić podczas seansu w momencie, kiedy COVID-19 daje nam nieco odetchnąć.
Bohaterowie "Bańki" nieraz chodzą w maseczkach, świrują zamknięci na kwarantannie w pokoju, ktoś im ciągle przypomina, że nie mogą się dotykać i powinni zachować bezpieczny dystans. W "Filmie balkonowym" Paweł Łoziński z okna zagaduje ludzi przechodzących koło jego domu, przypominając nam, jak to sami nie mogliśmy wychodzić i wariowaliśmy przez brak kontaktu z innymi osobami. Ogląda się to wszystko z lekką dozą irytacji. Przecież nie tęsknimy za czasami, kiedy tak wyglądało nasze życie.
Pandemiosploitation - filmy eksploatujące temat pandemii COVID-19
Jeszcze do niedawna byliśmy w zupełnie innej sytuacji. Kiedy wybuchła pandemia cały świat stanął na głowie. Musieliśmy się w tym jakoś odnaleźć. Nie trzeba było długo czekać, a Full Moon Features postanowiło opowiedzieć o tym co się dzieje. Na szybko sklecili film z włoskiej pulpy i kilku dogranych scen. Tak dostaliśmy "Corona Zombies", gdzie można było się pośmiać z licznych żartów z potrzeby zachowania dystansu. Wtedy faktycznie było to zabawne.
Nie było nam jednak do śmiechu podczas seansu "Songbird. Rozdzieleni". Twórcy przenieśli nas w niedaleką przyszłość do czwartego roku pandemii. Aua, to tyle będzie trwało? W tej niemalże postapokaliptycznej wizji rozmowy między zakochanymi mogą odbywać się jedynie przez drzwi, a jak tylko pojawi się podejrzenie, że ktoś jest zakażony, u jego drzwi pojawia się cały oddział żołnierzy i medyków. Pod koniec 2020 roku taka perspektywa była bardzo niepokojąca. Na szczęście nic takiego się nie zdarzyło, a kino zaczęło wracać na właściwe sobie tory.
Kiedy tylko nieco poluzowano zasady, twórcy szukali sposobu, aby branża wyszła z zapaści. Dostaliśmy serię kameralnych dramatów w stylu "Malcolma & Marie" i Hollywood zaczęło eksploatować otaczającą nas rzeczywistość. W "Skazanych na siebie" oglądaliśmy więc losy pary, która chciałaby się rozstać, ale lockdown im na to nie pozwala. W ramach terapii małżeńskiej wspólnie postanawiają ukraść drogocenną biżuterię. Było lekko, przyjemnie, a przede wszystkim zabawnie. Wydawało się, że jesteśmy już oswojeni z pandemią i nauczyliśmy się w niej funkcjonować.
Bańka - kino pandemicznego niepokoju
Kiedy zaczęliśmy się szczepić, mogliśmy poczuć nieco wolności. Chociaż na salach obowiązywały limity, wszyscy musieli siedzieć w maseczkach i nie wolno było jeść przekąsek na seansach, kino skutecznie pozwoliło nam zapomnieć o wszelkich niedogodnościach. Na ekranach pojawiły się filmy, których premiery były od dawna przesuwane. Tu "Szybcy i wściekli" polecieli autem w kosmos, tam Daniel Craig po raz ostatni jako James Bond ratował świat, a jakby tego było mało Denis Villeneuve zabrał nas na "Diunę". Uff, w końcu wróciliśmy do normalności.
Ok, gdzieś tam w "Na Ziemi" dogoniły nas demony COVID-19, a potem Patryk Vega pokazywał puste ulice Warszawy w "Miłości, seksie & pandemii". Nie było i nie ma tego tak wiele. I wtedy na Netfliksie pojawia się "Bańka". Przed jej obejrzeniem za każdy film Judda Apatowa dałbym sobie rękę uciąć. Byłbym teraz bez ręki, bo to produkcja zrobiona na większe "odwal się" niż mockbustery The Asylum (np. "Rekinado").
"Bańka" mogła być sprawną satyrą na czas pandemii i jej odbioru przez celebrytów. Znajdziemy tu chociażby odniesienia do sytuacji z planu "Mission: Impossible 7", czy gwiazd użalających się nad sobą w trakcie lockdownu w swoich willach z basenem. Jest naprawdę mnóstwo mrugnięć do zorientowanego widza, ale wszystkie one zostają przykryte prostackimi żartami z koronawirusa, sraczki, rzygania i penisów latających dinozaurów. Judd Apatow podobnym (ale nieco bardziej wyrafinowanym) humorem potrafił do tej pory tchnąć nowy urok w wytarte schematy gatunkowe. Tutaj jedynie żenuje. Nie to jest jednak najgorsze.
Fabuła filmu jest tak mocno osadzona w kontekście pandemii i tak bardzo nieudolnie śmieje się z koronawirusa, że aż żal na to patrzeć. Cała produkcja wywołuje flashbacki z nie tak dawnych czasów rygorystycznych obostrzeń. Jeszcze rok temu na "Bańkę" można by było spojrzeć o wiele przychylniej. Ok, powstała, kiedy media codziennie informowały nas o liczbie zakażonych COVID-19, Judd Apatow próbuje to wyśmiać, Hollywood jeszcze się nie podniosło, więc pal licho żałosne wykonanie. Dzisiaj podczas seansu idzie się tylko wkurzyć.
Film balkonowy - spóźniony dokument na czas pandemii
W przeciwieństwie do "Bańki" "Film balkonowy" jest świetny niemal pod każdym względem, ale wywołuje niemal te same odczucia. Paweł Łoziński zaczepia przechodniów z nie mniejszym urokiem, niż jego brat Tomasz robił to w parku jako dziecko w dokumencie ich ojca "Wszystko może się przytrafić". Chociaż jest już o wiele starszy, zachował tę młodzieńczą otwartość na ludzi, dlatego z przyjemnością patrzy się, jak ciągnie kolejne osoby za język.
Zaczepiani przez reżysera przechodnie chętnie się zatrzymują na krótką pogawędkę. Rozmawiają o życiu, swoich planach, a nawet proszą go o pomoc. "Film balkonowy" jest w swej wymowie bardzo humanistyczny. Tego właśnie potrzebowaliśmy jakiś czas temu. Wiem, o czym mówię. Miałem przyjemność obejrzeć produkcję podczas ostatniej edycji Millenium Docs Against Gravity, kiedy to wcale nie zapowiadało się, że za parę miesięcy będziemy mogli pożegnać się z maseczkami.
W czasach wciąż szalejącego koronawirusa przekaz podprogowy produkcji brzmiał: damy radę, będzie dobrze. Z kina wychodziło się więc nabuzowanym od optymizmu. Dzisiaj sprawa ma się zupełnie inaczej. Co mamy przetrwać? Przetrwaliśmy i nie chcemy do tego wracać. Chociaż zdjęcia do "Filmu balkonowego" rozpoczęły się jeszcze przed pandemią, to właśnie w jej czasie najbardziej go potrzebowaliśmy. Teraz już nawet go nie chcemy, bo z racji sposobu realizacji przypomina nam o niedogodnościach związanych z lockdownem.
Kino będzie kiedyś musiało zmierzyć się z pandemią
W "Filmie balkonowym" czujemy dystans międzyludzki. Paweł Łoziński zbliża się do swoich bohaterów poprzez rozmowę, pozwala nam poznać ich historię, ale to wciąż mężczyzna zamknięty we własnym domu zaczepiający obcych ludzi, jakby był spragniony bliskości i nowych relacji. Podczas lockdownu wszyscy tego doświadczyliśmy i nie chcemy do tego wracać. Przynajmniej na razie. Kiedyś jednak przyjdzie na to czas.
Kino bez wątpienia będzie musiało przepracować jeszcze pandemię. Na pewno w bliższej lub dalszej przyszłości pojawi się szereg filmów, które będą do niej nawiązywać. Jeśli jakiś nowy wariant koronawirusa nas nie sparaliżuje, to za rok, za dwa lata będziemy na to spoglądać inaczej. Z dumą, że przetrwaliśmy te wszystkie niedogodności. Potrzebujemy chwili, aby wszystkie złe wspomnienia zostały zatarte. Dlatego drodzy dystrybutorzy, dajcie nam jeszcze trochę czasu.