Ten horror trafił do ograniczonej międzynarodowej dystrybucji kinowej. Ominęła ona Polskę, przez co z opóźnieniem możemy się z nim zapoznać w streamingu. Nie tak dawno, cichaczem wpadł na SkyShowtime, gdzie jest dostępny bez dodatkowych opłat. Fani niewybrednego kina grozy na pewno seansu "Heart Eyes" nie pożałują.

"Heart Eyes" wpadło na SkyShowtime jakoś w połowie października, żeby zaginąć w zalewie horrorów udostępnianych przez platformy przed zbliżającym się Halloween. Znacznie lepszym terminem jego debiutu byłby jednak początek lutego. To przecież utrzymana w konwencji slashera opowieść rozgrywająca się w walentynki. Tak, ja wiem. Młodzieżowe kino grozy uwielbia święta i dni okolicznościowe, bo niewinne rytuały fajnie wdzięcznie kontrastują z makabrą. Dlatego też nieraz pisały listy miłosne ludzkimi wnętrznościami, czekoladki serwowały z nadzieniem z przemocy, a bukiety róż podlewały krwią.
Osadzając akcję w czasie walentynek, Josh Ruben nie robi więc nic odkrywczego. Już po samym opisie fabuły widać, że "Heart Eyes" jest produkcją raczej wtórną. W końcu przenosi nas do rzeczywistości, w której co roku 14 lutego brutalny zabójca sieje spustoszenie, zabijają zakochane pary. Jednakże już w pierwszej scenie przerywa romantyczne oświadczyny, mężczyznę trafiając z kuszy prosto w czoło, a kobietę zgniatając na miazgę. W ten sposób reżyser skutecznie zmienia wektor naszych oczekiwań z tego "co opowiada", na to "jak opowiada".
Heart Eyes - horror na weekend
Ruben już na samym początku wysyła nam jasny komunikat, że "Heart Eyes" nie wstydzi się klisz. Nawet tych najniższych lotów, bo przecież żeni w tym wypadku konwencję slashera z wytartą formułą komedii romantycznych. Przedstawia nam Ally - jak się za chwilę okaże zapracowaną dziewczynę z działu marketingu dla firmy jubilerskiej, która właśnie rozstała się z chłopakiem. W kawiarni przypadkiem poznaje przystojnego Jaya. Niby ma to być przelotne spotkanie, ale przekorny los ciągle pcha ich ku sobie. Mężczyzna okazuje się konsultantem zatrudnionym przez jej firmę i główna bohaterka ma z nim współpracować. Umawiają się więc na służbową kolację. Ale przez dziwny zbieg okoliczności (jak to w romcomach już bywa) obydwoje lądują u niej w mieszkaniu.
Stojący na widoku wibrator okazuje się najmniejszym problemem Ally, gdy okazuje się, że w szafie czai się na nią morderca. Nie bez powodu wziął ją i Jaya za parę i teraz nie da sobie tego wyperswadować. Rusza za głównymi bohaterami, zabijając każdego, kto stanie mu na drodze. Nawet na posterunku policji nikt nie może czuć się bezpiecznie, bo przecież nie ma wyjścia - w tego typu horrorach trup ściele się gęsto. Killsy są całkiem pomysłowe. Mięso armatnie pada od strzał, maczety i nawet żelaznego pręta, który przebija się przez usta napalonego mężczyzny.
Przemoc w "Heart Eyes" podlana jest oczywiście ironicznym humorem, bo przecież nawet miecz ze statuy św. Walentego można wykorzystać jako śmiercionośną broń. W ten sposób Ruben puszcza widzom oczko. Daje nam znać, że ta cała podkręcona przemoc - krwi i gore jest całkiem sporo - ma służyć naszej frajdzie. I tak się właśnie dzieje, bo otrzymujemy boleśnie przeciętną komedię romantyczną, ale całkiem niezły horror. Można oglądać w parach albo osłodzić sobie samotny wieczór.
Więcej o horrorach poczytasz na Spider's Web:
- Widzowie przerażeni jakością nowego hitu Netfliksa
- Jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat dostanie spin-off... ale nie do końca
- Good Boy kradnie serca i wyjada podroby. Recenzja nowego horroru
- To nie koniec Obecności. Będzie nowy, choć zupełnie inny film
- Rosario to horror, w którym chwila czekania zmienia się w koszmar. Recenzja







































