Rosario to horror, w którym chwila czekania zmienia się w koszmar. Recenzja

Patronat Medialny

Nie ma lepszego czasu na premiery horrorów niż Halloween - to prawda stara jak świat. Jednym z nich jest "Rosario", dotykający tę sekcję kina grozy związaną z okultyzmem, podejrzanymi zwyczajami i rodzinną przeszłością. Na papierze brzmi to solidnie, ale sprawdziłem, jak ta mieszanka wypadła w praktyce. Choć nie zawsze jest idealnie, warto dać temu filmowi szansę.

OCENA :
6/10
rosario film recenzja horror

Do oglądania horrorów generalnie nie trzeba mnie przekonywać - od długich lat uczestniczę w maratonach filmowych, mogę uczciwie powiedzieć, że zanim zwróciłem się ku kinu w całej gatunkowej rozciągłości, horrory były moim konikiem i głównym obiektem zainteresowania. Nadchodzący weekend jest istną kumulacją kinowych premier, a jednym z przykuwających uwagę tytułów jest "Rosario", reprezentant kina, w którym tematyka kulturowa przeplata się z okultystyczną grozą i rodzinnymi sekretami.

Rosario - recenzja filmu. Noc z babcinymi zwłokami

Tytułową bohaterkę (Emeraude Toubia) początkowo zastajemy jako mieszkającą na Brooklynie córkę imigrantów, dziewczynkę spędzającą czas na rodzinnej uroczystości z okazji swojej komunii. Dużo ludzi, gwarno, muzyka gra. Gdy zostaje oddelegowana do poszukania babci, jej oczom ukazuje się niecodzienny i dość przerażający widok z udziałem babci. Staruszka zbywa ją, zachowując się podejrzanie. Lata później Rosario wiedzie dostatnie życie - jest maklerką giełdową na Wall Street, spoglądającą z góry potężnego apartamentu na resztę świata. Wkrótce otrzymuje telefon z informacją o śmierci babci. Targana wyrzutami sumienia postanawia udać się do jej mieszkania i zająć się ciałem zmarłej. Oczekiwanie na karetkę zmieni się w coraz dłuższy i intensywniejszy koszmar.

Był sobie kiedyś taki horror, "Wrota do piekieł". Legendarny Sam Raimi w 2009 roku wydał na świat film, któremu daleko do miana klasyki gatunku, ale wyróżniał się, jakkolwiek to brzmi, inteligentnym emanowaniem obrzydliwością. Nie była to produkcja wielce zaskakująca fabularnie, ale udawało jej się pomysłowo i w wywracający bebechy sposób straszyć, a także sprawnie czerpać z okultystycznych zagadnień. Jest to zbyt epicki film, by posługująca się zbliżonym zestawem sztuczek "Rosario" mogła go w moich oczach przebić (czasami da się dostrzec pewne inspiracje, nie wiem na ile świadome), ale doceniam starania.

Emeraude Toubia, kadr z filmu "Rosario" - materiały prasowe Galapagos Films

Debiutancki film Felipe Vargasa nie jest ani pierwszym, ani ostatnim, który podejmuje temat związany z wierzeniami, tajemniczymi przedmiotami, klątwami, symbolami - wszystkim tym, co rozumiemy jako okultyzm. Głęboko wniknął on w szeroko rozumianą kulturę, zwyczaje praktykowane przez określone środowiska czy jednostki. Reżyser wrzucił do filmowego kociołka całkiem sporo artefaktów i symboliki, ale szczęśliwie nie rozwodnił niepotrzebnie akcji. To, co jest duchowe, przerażające i ujawniające się coraz mocniej, łączy się tu nierozerwalnie z motywem rodziny - w szczególności babki, self-made szamanki, która zagłębiła się w specyficzne rytuały. Choć służą one tutaj głównie do straszenia, widać, że jest w tej historii pewna czystość intencji, chęć wejścia głębiej w te tematy. Niewątpliwie dałoby się jeszcze ciekawiej narysować rodzinno-kulturowe zależności w tej historii, niemniej wszystko jest tutaj wystarczająco czytelnie podane.

Widać, że Vargas ma ambicje, by opowiedzieć coś więcej, a nie tylko bawić się w straszenie.

Nieraz z fabuły przebija nieco bardziej "społeczna" tematyka - Rosario zdaje się być postacią, która gdy doszła na szczyt, realnie odcięła się od "dołów", zaczęła używać zamerykanizowanego imienia i zaniedbała ojczysty język, słowem - z własnej woli zamknęła się w złotej klatce. Film próbuje też dotknąć kwestii ekonomiczno-imigracyjnych, związanych z nimi marzeń. Myślę, że gdyby metraż nie był tak krótki (całość trwa mniej niż 90 minut), te elementy historii wybrzmiałyby znacznie lepiej, niż w wersji, którą oglądamy.

Główna bohaterka na przestrzeni filmu nieraz popełnia wszystkie możliwe błędy, jakie można robić w horrorze - wszędzie zagląda, dotyka, wypowiada nazwy, których prawdopodobnie nie powinna, komentuje na głos to, co się dzieje, a remedium na pokonanie klątwy szuka w prawie rozładowanym telefonie - wszyscy znamy ten schemat działania i widzieliśmy w kinie grozy nieraz. Mimo tego głowa nie boli zbyt mocno, a niedostatki w fabule są sprawnie zalepiane przez umiejętnie budowany klimat - obok nienajgorszych jumpscare'ów i ciekawie wykorzystywanego drugiego planu, jest miejsce na całkiem dobrze wykonane, wspomniane wcześniej "emanowanie obrzydliwością", dzięki czemu poczucie zamknięcia w cuchnącym trupem mieszkaniu może udzielić się widzowi. Vargas bliżej finału serwuje również dość interesujące twisty, które rzucają nieco ciekawsze światło na - nie spoilerując nadmiernie - pozycję głównej bohaterki.

Emeraude Toubia nie jest postacią anonimową ani niedoświadczoną w świecie filmu - ma na koncie udział w serialu " Z miłością", ale przede wszystkim jest zapewne kojarzona z roli Isabelle Lightwood w "Shadowhunters". Nie ma co się czarować - ta rola raczej nie zaprowadzi jej do aktorskiej ekstraklasy, natomiast Toubia robi co może, by nadać swojej postaci życie i charyzmę. Twórcy za często traktują ją jako typową "laskę z horroru", ale aktorce udaje się złapać balans pomiędzy uchwyceniem stanowczości swojej postaci a coraz silniejszym zrezygnowaniem czy bezradnością.

Jednym z czołowych elementów promocji tego filmu był David Dastmalchian. Jest to ciekawy przypadek, zważywszy, że aktor, choć często obecny w różnych produkcjach, niezwykle rzadko otrzymuje główne role - twórcy zwykle sytuują go jako "drugoplanowca idealnego". Choć w "Rosario" jest podobnie, Dastmalchian znów pokazuje, że niezależnie od tego ile czasu ma na ekranie, wyciska z niego to co trzeba. Przypada mu rola Joe - sąsiada babki Rosario, który za każdym razem, gdy się pojawia, wzbudza swoją obecnością niepokój i wątpliwości, co do zamiarów. Prezencja i talent aktora bardzo porządnie wynagradza jego, niestety skromny udział w filmie. Pamiętaj widzu: jeśli David Dastmalchian prosi o frytkownicę, po prostu mu ją daj.

David Dastmalchian, kadr z filmu "Rosario" - materiały prasowe Galapagos Films

"Rosario" niewątpliwie nie można nazwać produkcją spełnioną na każdym polu. Nie wykorzystano pełnego potencjału tej historii, a dość krótki metraż działa na jej niekorzyść. Mimo tego Felipe Vargas sprawnie czerpie z horrorowego dobrodziejstwa i umiejętnie buduje wokół fabuły otoczkę grozy. Czy jest to film, który umieszczę w osobistym zestawieniu najlepszych filmów z gatunku, jakie widziałem? Nie. Czy warto dać mu szansę i pozwolić się oddać jego klimatowi? Jak najbardziej.

"Rosario" w kinach od 31 października.

Więcej o horrorach przeczytacie na Spider's Web:

Patronat Medialny
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-10-29T16:15:32+01:00
Aktualizacja: 2025-10-29T14:12:34+01:00
Aktualizacja: 2025-10-28T09:23:11+01:00
Aktualizacja: 2025-10-27T20:09:00+01:00
Aktualizacja: 2025-10-27T09:01:14+01:00