„House of the Dragon” musi odkupić winy po finale „Gry o tron”. Jest na to szansa – serial ma jedną ważną przewagę
„Gra o tron” to opowieść o największym sukcesie i porażce w historii telewizji. Dlatego oczekiwania fanów wobec prequela „House of the Dragon” są równie wielkie co ich obawy. Dlatego warto sprawdzić serię „Ogień i krew”, z której możemy dowiedzieć się dużo o szansach i zagrożeniach spin-offa.
Prace nad „House of the Dragon” oficjalnie ruszyły w połowie poprzedniego miesiąca, czego efektem opublikowane wczoraj przez HBO pierwsze oficjalne zdjęcia z planu. W alternatywnym świecie, gdzie „Gra o tron” zakończyła się pośród globalnego podziwu i pochwał, byłby to przyczynek do olbrzymiej ekscytacji i toczonych w całym internecie dyskusji na temat przedstawionych postaci. Tymczasem na Ziemi reakcje na publikację były zgoła inne.
W pierwszych godzinach po zaprezentowaniu fotografii dwójki Targaryenów, Otto i Alicent Hightowerów oraz Corlysa Velaryona grający ich aktorzy mogli przeczytać na swój temat dużo negatywnych komentarzy. Szczególnie mocno zaatakowano Steve'a Toussainta, który zdaniem części fandomu z racji swojego koloru skóry nie powinien grać słynnego Węża Morskiego. Również w polskim internecie nie zabrakło rasistowskich żartów na jego temat.
Fandom reaguje negatywnie na „House of the Dragon”. Dlaczego? Bo ma żal o finał „Gry o tron”.
Nie usprawiedliwia to oczywiście w żadnym wypadku rasistowskich ataków, ale tłumaczy kręcenie nosem na rzekomo kiepskie peruki czy niewłaściwy dobór aktorów do postaci Rhaenyry i Daemona Targaryenów. Fani „Gry o tron” wciąż nie wybaczyli HBO, co doskonale pokazała olbrzymia klapa świętowanej w kwietniu 10. rocznicy premiery serialu. I choć „House of the Dragon” ma szansę odmienić ich uczucia, to wcale nie będzie to łatwe.
W widzach od jakiegoś czasu toczą bowiem walkę bardzo sprzeczne uczucia. Z jednej strony bardzo tęsknią za epickim serialem fantasy. pokroju „Gry o tron”. „Wiedźmin” nieszczególnie sprawdził się pod tym względem, a późniejsze tytuły od HBO stawiały raczej na inne gatunki i elementy filmowego rzemiosła. Upodobanie odbiorców do wciągającego fantasy o imponującym i różnorodnym świecie przeważa czasem nawet nad racjonalnymi argumentami. Dobrze tłumaczy to zresztą, dlaczego serial o tak przeciętnej i sztampowej fabule jak „Cień i kość” zyskał duże grono fanów.
A historia opowiedziana w „House of the Dragon” zdecydowanie wyróżnia się z tłumu pod tym względem. Na bazie dotychczasowych informacji podanych przez HBO można założyć, że prequel „Gry o tron” rozpocznie się w trakcie panowania króla Viserysa I Targaryena i w swoim 1. sezonie pokaże zarzewia konfliktu między Czarnymi oraz Zielonymi. Czytelnicy cyklu „Ogień i krew” z pewnością pamiętają, że chodzi o dwa stronnictwa wspierające prawa do tronu odpowiednio Rhaenyry Targaryen i Aegona II. Ich spór doprowadził do wybuchu wojny domowej, która zdewastowała Westeros.
Taniec Smoków to jedna z najważniejszych i najbardziej krwawych opowieści George'a R.R. Martina.
Nie dziwi więc, że HBO pozytywnie oceniło potencjał jej serialowych adaptacji. Zapewne również ze względu na podobieństwo do głównej serii. Tytułowa „gra o tron” od początku stanowili olbrzymi plus produkcji HBO i fantastyczny haczyk na widzów, którzy przerodzili się w kibiców sportowych dopingujących swoje ulubione rody. Każdy z nas miał swoich faworytów, których sukcesów w walce o Żelazny Tron pragnął. Dopiero w finałowych sezonach akcent został przeniesiony z rywalizacji o koronę w stronę walki ludzkości o przetrwanie, co zdaniem wielu fanów nie było krokiem w dobrą stronę.
Na szczęście w przypadku „House of the Dragon” również będzie komu kibicować, choć sama rywalizacja nie będzie tak różnorodna jak w „Grze o tron”. W Tańcu Smoków udział wzięły praktycznie wszystkie rody Westeros, ale należały do dwóch wspomnianych stronnictw. Nie było żadnej trzeciej siły, która próbowałaby oszukać i Zielonych, i Czarnych. Krwawa wojna między Targaryenami w jakimś sensie może się więc okazać dla części widzów nudna. Tym bardziej, że HBO na pierwszy rzut oka wydaje się iść dosyć mocno w promocję Rhaenyry Targaryen i ich popleczników. Choćby z racji tego faktu, że wbrew woli ojca odebrano jej koronę, ponieważ była kobietą. A Hightowerowie w roli antagonistów nie wydają się nawet w połowie tak ciekawi jak Lannisterowie.
House of the Dragon kontra Gra o tron – który serial wyjdzie zwycięsko z walki?
Z powodu wspomnianego założenia serialu, nie wydaje się też możliwe, byśmy w „House of the Dragon” mieli śledzić losy tak wielu postaci co w „Grze o tron” i odwiedzić równie wiele lokacji. Północ i Południe miały stosunkowo niewielki wpływ na Taniec Smoków. Oczywiście, nic nie broni scenarzystom, zatrudnionym przez HBO, poszerzyć niektórych wątków lub dodać oryginalnych postaci, choć po negatywnym odbiorze autorskich pomysłów D.B. Weissa i Davida Benioffa powinni być dosyć ostrożni z tego typu decyzjami.
Przy czym „House of the Dragon” na pewno ma jedną bardzo wyraźną przewagę nad adaptacją „Pieśni lodu i ognia”. Chodzi o smoki. W omawianych czasach było ich w Westeros jeszcze dużo, a pojedynki toczone przez smoczych jeźdźców przeniesione na mały ekran zapowiadają się doskonale. Jeżeli HBO przeznaczy odpowiedni budżet na CGI, to nawet jeden tego typu powietrzny pojedynek przyciągnie przed telewizory i smartfony miliony widzów. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.
Droga nowego serialu fantasy od HBO do globalnego sukcesu nie będzie łatwa i usłana różami. Produkcja musi przezwyciężyć negatywne konotacje pozostałe po 8. sezonie „Gry o tron”, przełożyć na język kina bardzo kompaktowy i obfity w szczegóły materiał źródłowy, a poza tym sprostać wygórowanym oczekiwaniom czytelników. Trudno powiedzieć, czy „House of the Dragon” kiedykolwiek będzie równie dobrą serią co „Gra o tron” w swoich najlepszych momentach. Potencjał kryjący się w opowieści o Tańcu Smoków jest ogromny, ale zagrożenia i problemy również. Warto natomiast dać tej produkcji szansę i nie uprzedzać się do niej na podstawie kilku opublikowanych zdjęć.