Finałowy sezon "Jeszcze nigdy..." jest kapitalny. Bije większość seriali o nastolatkach na głowę
Mindy Kaling dała Netfliksowi jeden z najlepszych seriali o nastolatkach w historii serwisu. "Jeszcze nigdy...", produkcja inspirowana przeszłością twórczyni, spotkało się z ciepłym przyjęciem widzów i krytyków; każdy z sezonów podbijał listę TOP 10 platformy i cieszył się olbrzymią popularnością. Czy finałowy sezon 4. to godne zamknięcie tej historii?
OCENA
Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy - w przypadku „Jeszcze nigdy...” koniec nadszedł, zgodnie z pierwotnym planem, wraz z 4. sezonem produkcji Netfliksa. I dobrze: od pewnego czasu mam bowiem wrażenie, że cztery sezony to pewnego rodzaju optimum, który pozwala bohaterom przejść pewną drogę i utrzymać pewną jakość fabuły, która na poziomie odsłon szóstej czy siódmej potrafi przeobrazić się w męczący, rozwleczony na siłę tasiemiec. W przypadku serialu Mindy Kaling decyzja była z góry zaplanowana: tytuł nie został skasowany za sprawą rozczarowującej oglądalności.
Tak oto żegnamy ciepłą i zabawną opowieść o pochodzącej z Indii nastolatce, która urodziła się już jako Amerykanka. Na przestrzeni dotychczasowych trzydziestu odcinków mogliśmy zobaczyć, jak bohaterka opłakuje tragiczną śmierć ojca i pogłębia obsesję na punkcie "ulepszania" swojego życia - co obejmuje m.in. rozmaite szkolne romanse. Devi Vishwakumar i jej przyjaciółki dzielą się doświadczeniami z eksploracji sfery seksualności i miłości, odkrywają siebie i otaczający je świat. "Never Have I Ever…" okazał się też sztandarowym przykładem zgrabnie, wiarygodnie ujętej różnorodności w produkcji odcinkowej oraz naprawdę zgrabnie napisanego, dojrzałego scenariusza (co w przypadku produkcji przeznaczonej dla młodych dorosłych jest rzadkością). Na szczęście finałowym epizodom udało się podtrzymać ten poziom - a nawet go przebić.
Czytaj także:
Jeszcze nigdy..., sezon 4. Recenzja finału serialu Netfliksa
Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy - w przypadku „Jeszcze nigdy...” koniec nadszedł, zgodnie z pierwotnym planem, wraz z 4. sezonem produkcji Netfliksa. I dobrze: od pewnego czasu mam bowiem wrażenie, że cztery sezony to pewnego rodzaju optimum, który pozwala bohaterom przejść pewną drogę i utrzymać jakość fabuły, która na poziomie odsłon szóstej czy siódmej potrafi przeobrazić się w męczący, rozwleczony do bólu tasiemiec. W przypadku serialu Mindy Kaling decyzja była z góry zaplanowana: tytuł nie został skasowany za sprawą rozczarowującej oglądalności.
Ostatni sezon robi to, co powinno robić każde solidne zwieńczenie: nakreślić naturalny, konsekwentny względem wcześniejszych wydarzeń rozwój historii. Przy tym wszystkim jest też przepełniony entuzjazmem, co wpasowuje się w wydźwięk całości, ale w przypadku niektórych wątków nieco trąci lenistwem. W najnowszej serii brakuje m.in. retrospekcji, które splatały w ze sobą różne ścieżki fabularne i pozwalały widzowi na odrobinę refleksji. Tym razem niemal każdy otrzymuje swój happy ending, co nie zawsze ma sens - i bardziej niż romantyzm przywodzi na myśl pośpiech w pokoju scenarzystów.
Podobne wrażenie pojawia się na szczęście nieczęsto. „Jeszcze nigdy...” pozostaje bowiem serialem dla nastolatków, który zgłębia różne obszary ludzkiej natury znacznie lepiej i bardziej wnikliwie, niż wiele z założenia poważniejszych dramatów. Nie obraża niczyjej inteligencji, zręcznie łącząc formułę sitcomu ze świetnym nakreśleniem i zrozumieniem psychologii postaci. Produkcja wciąż daje swoim bohaterom przestrzeń na popełnianie wiarygodnych błędów oraz rozwoju z nich wynikających. Finał pokazuje nam, jak daleko zaszła nie tylko Devi, lecz także wiele innych bohaterek i bohaterów; miejsce, w którym się znaleźli, jest w pełni naturalnym nowym rozdziałem. Co jednak najważniejsze, poszczególne postacie wywarły na siebie mniejszy lub większy wpływ; ich drogi się przecinały, a nabyte doświadczenia i wnioski umożliwiły wsparcie i rozwój innych. Jest ciepło, ludzko i momentami naprawdę poruszająco. Szkoda, że więcej seriali dla nastolatków nie ma tak wiele do zaoferowania.