Poprzednie części serii: "365 dni" i "365 dni: Ten dzień" były globalnymi dominatorami na VOD. Nie dziwi więc, że Netflix tak szybko uderzył z kolejną częścią. "Kolejne 365 dni" zawiodły jednak oczekiwania platformy. Oglądalność niby nie jest zła, ale do porównywalnego z poprzednimi filmami hitu jest bardzo daleko. Co rodzi dalsze pytania o przyszłość marki Blanki Lipińskiej.
"Kolejne 365 dni" hitem platformy Netflix? Tak, ale już nie takim jak poprzednia odsłona serii polskich erotyków. Spadek oglądalności wydaje się wręcz uderzający. Wygląda więc na to, że widzowie poszli po rozum do głowy i w końcu posłuchali krytyków adaptacji prozy Blanki Lipińskiej. Oby twórcy tych filmów zrobili to samo.
"Kolejne 365 dni" od zeszłego piątku rozgrzewa użytkowników Netfliksa na całym świecie. Zgodnie z naszymi oczekiwaniami, najnowsza odsłona polskiego erotyka z miejsca wpadła na listę globalnych hitów serwisu zeszłego tygodnia. Oglądano ją przez ponad 39 mln godzin - to prawie 4,5 tys. lat. Tyle czasu łącznie poświęciliśmy na trzecią adaptację prozy Blanki Lipińskiej w jeden weekend.
Czyli co, mamy jednoznaczny sukces? Otóż właśnie nie. Na liście najpopularniejszych filmów anglojęzycznych zeszłego tygodnia platformy Netflix, "Kolejne 365 dni" zadebiutowało zaledwie na trzecim miejscu. To najlepiej pokazuje, że w porównaniu do wyników poprzedniej odsłony serii, nastąpił spory spadek. "365 dni: Ten dzień" po premierowym tygodniu zdominowało zestawienie, bo oglądano go przez niemal 78 tys. godzin, czyli prawie dwukrotnie więcej. Czyżby ogień popularności polskich erotyków się wypalił?
Kolejne 365 dni - spadek popularności polskich filmów erotycznych
Oczywiście, film "365 dni: Ten dzień" miał więcej czasu, aby osiągnąć lepszy wynik niż "Kolejne 365 dni". Na Netfliksie pojawił się bowiem w środę. Dwa dodatkowe dni dla najnowszej odsłony serii nic by jednak nie zmieniły. Różnica między oglądalnością obu produkcji jest zbyt duża. Dlatego wychodzi na to, że krytycy serii mieli rację, pisząc, ,że ta nie ma publiczności nic do zaoferowania.
Polacy stali w awangardzie ostrzegania widzów przed "365 dniami". Mieliśmy fory, bo pierwsza część pojawiła się u nas w kinach. Kiedy więc film trafił na Netfliksa i zagraniczni krytycy załamywali nad nim ręce, myśmy już przeszli do porządku dziennego. Potem gdy pojawiła się druga odsłona serii, wszyscy, jak jeden mąż pisaliśmy, jaka jest żenująca. A zagraniczni krytycy na Rotten Tomatoes podążali za naszym przykładem. Zdawało się jednak, że użytkownicy serwisu nas nie słuchają.
Przygotowując się do "365 dni: Ten dzień" subskrybenci Netfliksa namiętnie oglądali poprzednią odsłonę serii. Z tego powodu po premierowym tygodniu dwójki, jedynka razem z nią trafiła do zestawienia najpopularniejszych filmów anglojęzycznych platformy na świecie. W przypadku "Kolejnych 365 dni" sytuacja ta już się nie powtórzyła. Niezależnie od powodów takiego stanu rzeczy, jest to bardzo dobry znak.
To już koniec 365 dni?
Za sprawą spadku popularności serii, jej twórcy mają dosadny dowód na to, że nie można bez końca oferować widzom filmowej żenady. Blanka Lipińska i spółka wreszcie przesadzili. Po głupawych zwrotach akcji ze złym bratem bliźniakiem Massimo na czele, publiczności przejadł się charakterystyczny dla "365 dni" erotyczny absurd. Czy to oznacza, że nadszedł kres naszych mąk i więcej adaptacji prozy Blanki Lipińskiej nie dostaniemy?
Na razie nie ma kolejnej części książkowych "365 dni". Blanka Lipińska odgrażała się jednak swojego czasu, że może jeszcze powrócić do świata Laury i Massimo, aby przedstawić całą historię z perspektywy mężczyzny. Jeśli tak się stanie, trzymamy kciuki, żeby Netflix zauważył porażkę "Kolejnych 365 dni" i nie wykorzystał otwartego zakończenia jako furtki do realizacji kolejnej części.
"Kolejne 365 dni" obejrzycie na Netfliksie.
*Tekst pierwotnie ukazał się 24 sierpnia.