REKLAMA

Spokojnie, to tylko wampiry. Recenzujemy „Krwawe niebo” od Netfliksa

Pasażerowie zamknięci w samolocie na wysokości tysięcy metrów, terroryści i... wampirzyca? Absurdalny koncept Netflix zmienił w całkiem dobry film. „Krwawe niebo” to bardzo miłe zaskoczenie.

krwawe niebo netflix recenzja
REKLAMA

Mieszanki gatunkowe pokroju thrillera lotniczego z wampirami w roli głównej są domeną The Asylum. Przy odrobinie wysiłku ze strony twórców moglibyśmy otrzymać kolejną serię pokroju „Rekinado” lub przedziwne kuriozum w stylu „Węży w samolocie” (bez kultowej kwestii Samuela L. Jacksona o motherfucking wężach w motherfucking samolocie). Za „Krwawe niebo” odpowiada jednak Netflix. Biorąc pod uwagę, jak wyglądały „Wampiry kontra Bronx” (a nawet połączenie buddy cop movie z fantasy w „Bright”), istniało duże prawdopodobieństwo, że wyjdzie to naprawdę źle.

Peter Thorwarth dobrze jednak wie, co robi i jak rozwinąć absurdalną koncepcję, aby obyło się bez zażenowania. Przyciąga naszą uwagę już w pierwszej scenie, kiedy to na lotnisku ląduje samolot, rzekomo opanowany przez terrorystów. Wychodzi z niego 10-letni chłopiec, który opowiada służbom, co wydarzyło się na pokładzie. A było tego sporo. Bo kiedy tylko zamachowcy ujawnili swoje zamiary, jego matka postanowiła chronić go za wszelką cenę. Z licznych retrospekcji poznajemy jej historię i odkrywamy, że wiele lat wcześniej Nadja została zamieniona w wampirzycę. Chociaż do tej pory kontrolowała żądzę krwi, teraz pozwoli wziąć górę swojej mrocznej naturze.

REKLAMA

W przeciwieństwie do „Planu lotu”, gdzie przyjmowaliśmy perspektywę Kyle, poszukującej swojej zaginionej córki na pokładzie samolotu, tutaj narracja zogniskowana jest wokół Eliasa.

W teorii powinno to pozwolić twórcom na niczym nieskrępowaną zabawę. Jednakże to właśnie brak pełnego zaakceptowania gatunkowego absurdu jest największym mankamentem „Krwawego nieba”. Chciałoby się, aby Thorwarth pozwolił sobie na więcej eksploatacyjnego szaleństwa w stylu „Od zmierzchu do świtu”. To w końcu film, w którym wampirzyca walczy z terrorystami. Aż prosi się o solidną rozpierduchę. Jest jej nieco za mało, bo reżyser skupia się na portrecie psychologicznym Nadji i relacji bohaterki z synem.

Wymiar wampiryzmu jest tu bowiem alegoryczny. Nadja zachowuje się jakby walczyła z nieuleczalną chorobą. Wybrała się w podróż przez ocean, ponieważ lekarz w Nowym Jorku obiecał jej skuteczną terapię. Oczami jej syna oglądamy przedstawiane wydarzenia i widzimy, jak matka marnieje w oczach. Przez to wśród wszystkich tematów podejmowanych w „Krwawym niebie”, na pierwszy plan wysuwa się opowieść o próbie pogodzenia się z utratą rodzica. W efekcie podczas eksponowania wątków melodramatycznych i przeciągających się w czasie retrospekcji aż ma się ochotę wyskoczyć do kuchni, aby przygotować sobie jakąś przekąskę.

Jeśli zdecydujecie się na taki krok, lepiej zróbcie to szybko.

Pomimo wszystkich niedociągnięć seans „Krwawego nieba” dostarcza mnóstwa frajdy. Jakże przyjemnie patrzy się na wampiry, które nie opalają się w blasku klaty Edwarda Cullena i pozbawione są romantycznego wymiaru znanego z filmów Neila Jordana. Swoim z ducha ekspresjonistycznym wyglądem przypominają Nosferatu, a charakteryzuje je jedynie żądzą krwi. Twórców nie interesują wątki subwersywne, ani niuanse psychologiczne bohaterów. Najlepiej widać to na przykładzie zamachowców.

Nie znamy motywacji terrorystów. Pasażerowie zastanawiają się, czy może chodzi im o wpłynięcie na wynik prezydenckich, czy jednak o wzbogacenie się na giełdzie. Nie jest to jednak ważne. Mamy ich po prostu nienawidzić. Cudownie z tego względu przerysowany jest Krecha, który ze stereotypowego homoseksualisty, przeistacza się w pozbawionego skrupułów zwyrodnialca. Kiedy na rozkaz wytypowania pasażera do ewentualnej egzekucji, wybiera małą dziewczynkę, nie możemy się doczekać, żeby zobaczyć, w jakich męczarniach zginie. Dzięki takim właśnie zabiegom film ogląda się z niesłabnącym zainteresowaniem.

REKLAMA

Tym samym, paradoksalnie „Krwawe niebo” jest czymś więcej, a zarazem dostarcza o wiele mniej niż zapowiada jego koncept. W takim wypadku mogłaby więc wyjść pozbawiona charakteru papka. Na szczęście twórcy potrafią wycisnąć ze swojej historii dokładnie tyle, ile trzeba, aby tak się nie stało. Także spokojnie, podczas seansu wasze oczy nie będą krwawić i ubawicie się na tyle, że zechcecie zapiąć pasy.

„Krwawe niebo” obejrzycie na platformie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA