Chcecie świetnego „Legionu samobójców”? Obejrzyjcie serial „Liga Sprawiedliwych” z najlepszym Task Force X w dziejach
Nowy „Legion samobójców” nie podbił kin w pierwszy weekend, ale wielu krytyków wychwala film Jamesa Gunna. W rzeczywistości najlepsza wersja Task Force X pojawiła się nie na dużym a małym ekranie. Chodzi o poświęcony Legionowi samobójców odcinek w kultowej animacji „Liga sprawiedliwych bez granic”.
Film „Legion samobójców: The Suicide Squad” jest bez wątpienia lepszy od swojego poprzednika z 2016 roku. W tej ocenie jak najbardziej zgadzam się z dziesiątkami amerykańskich krytyków, którzy są zachwyceni wersją Jamesa Gunna. Nie oznacza to jednak, że jest idealnym dziełem superbohaterskim. Wątek Harley Quinn nie ma niemal nic wspólnego z główną opowieścią, żarty stoją na bardzo nierównym poziomie, a chęć zrobienia z bohaterów filmu postaci godnych naśladowania sprawiła, że twórcy zatracili gdzieś pod drodze prawdziwą duszę Legionu samobójców.
Wszystkie te elementy oczywiście nie zamazują mocnych stron produkcji Jamesa Gunna i nie wolno o tym zapominać. Tak świeże i nietypowe postaci jak Peacemaker nie zdarzają się często we współczesnym kinie superbohaterskim, dlatego warto docenić jego debiut na dużym ekranie. W takich chwilach nie sposób jednak zapomnieć o tym, że ktoś już kiedyś zrobił Task Force X lepiej niż David Ayer i James Gunn razem wzięci. Fani kultowego i absolutnie fenomenalnego serialu animowanego „Liga Sprawiedliwych” domyślają się zapewne, o kim mówię, ale dla reszty przyda się kilka słów wyjaśnienia.
„Liga Sprawiedliwych” i jej kontynuacja „Liga Sprawiedliwych bez granic” to części słynnego DCAU.
Łączone uniwersum animowanych produkcji DC, do którego należały też m.in. „Batman”, „Superman” czy „Batman przyszłości”, zostało stworzone przez duet Bruce Timm i Paul Dini wraz z grupą wiernych współpracowników. Inicjatywa okazała się olbrzymim sukcesem i dostarczyła telewizja jedne z najlepszych superbohaterskich seriali w historii. W serii „Liga Sprawiedliwych bez granic” pomysłodawcy DCAU pokazali, że doskonale rozumieją nie tylko największe ikony tego świata takie jak Wonder Woman czy Batman, ale też mniej znanych komiksowych bohaterów.
Główny wątek 2. sezonu dotyczył znanej z „Legionu samobójców” Amandy Waller i jej Projektu Cadmus. Rozpoczęte przez nią poszukiwanie alternatywnej siły dla Ligi Sprawiedliwości nie mogły nie zahaczyć o tak kultową drużynę jak właśnie Legion samobójców. Stało się tak w poświęconym im w całości epizodzie pt. „Task Force X”. Zasady cenzury nie zezwalały na użycie słowa „samobójstwo” w produkcji dla nastolatków, dlatego bardziej znana nazwa grupy nie pada tam ani razu. W niczym nie umniejsza to jednak jakości odcinka.
Do składu animowanego Task Force X należą znani nam z filmów Rick Flag, Deadshot i Kapitan Bumerang, często będąca częścią drużyny w komiksach Plastique oraz mniej znany przeciwnik Batmana znany jako The Clock King. Cała piątka dostaje zadanie odzyskania z rąk herosów stworzonej przez Hefajstosa broni znanej jako Annihilator. To wymaga jednak wkradnięcia się do krążącej po orbicie siedzibie Ligi Sprawiedliwości.
Twórcy DCAU doskonale rozumieli Legion samobójców i nie próbowali zrobić z nich na siłę pozytywnych bohaterów.
Wręcz przeciwnie. Ani na moment nie zapominamy tu, że choć Amanda Waller wierzy w słuszność sprawy, to decyduje się na współpracę z „diabłami”. Tylko Rick Flagg Jr. zostaje tutaj pokazany jako dobry żołnierz i patriota, który nie brata się z kryminalistami i złoczyńcami z własnej woli. Co więcej, w „Task Force X” jesteśmy de facto zmuszeni do kibicowania postaciom występującym przeciwko realnym bohaterom serialu. W komentarzu dołączonym do wersji „Ligi sprawiedliwych bez granic” na DVD producenci animacji przyznali, że początkowo pomysł na ten odcinek był dosyć konwencjonalny. Cała historia z jakiegoś powodu jednak nie działała. Dlatego uznano, że lepiej ustawić punkt widzenia po stronie Task Force X i przeciwko Lidze Sprawiedliwości.
Wyszło naprawdę fenomenalnie i to z kilku różnych powodów. Po pierwsze mamy tutaj rzeczywiście z tajną operacją, która opiera się na sensownie skonstruowanym planie i nie wybucha w pierwszych pięciu minutach. Task Force X nigdy nie miało być drużyną, która mierzy się apokaliptycznymi wyzwaniami i końcem świata. Nie znajdziemy tam takich mocarzy jak Superman, Martian Manhunter czy Wonder Woman. Ich zadaniem było wykonanie skrytych misji opartych się na sprycie bardziej niż sile. Oczywiście w razie pojawienia się kłopotów Legion samobójców często potrzebował też kogoś zdatnego do walki wręcz (stąd częsty udział King Sharka i Killer Croca), ale w porównaniu do takiej Ligi Sprawiedliwości ich moc uderzeniowa miała być niezwykle skromna.
W serialu „Liga Sprawiedliwych bez granic” zostaje to przedstawione w doskonale.
Cała akcja zostaje obmyślona ze szczegółami i przez większość czasu członkom Task Force X udaje się uniknąć konfrontacji. Gdy jednak do niej dochodzi, wiedzą jak się bronić i jak wykorzystać słabości bohaterów przeciwko nim. Bo Legion samobójców powinien korzystać z bezwzględności i okrucieństwa swoich członków. W innym wypadku to naprawdę nie ma sensu. Finałowe minuty epizodu pokazują to odważniej niż którykolwiek z pełnometrażowych filmów wytwórni Warner Bros. W Task Force X nie ma miejsca na przyjaźnie i dobroć serca. Dla Ricka Flagga Jra i Amandy Waller liczy się powodzenie misji, a dla skazańców z bombą w głowie tylko i wyłącznie przetrwanie.
Oczywiście w takich okolicznościach nie jest łatwo sprawić, by oglądane na ekranie postaci nie odrzucały widzów swoją antypatycznością. Twórcom serialu udało się to jednak dzięki odpowiednio dawkowanemu humorowi, absolutnie bezczelnemu bravado Deadshota, twardemu kręgosłupowi Flagga Jra i przede wszystkim wykorzystaniu starej dobrej zasady, że kibicujemy słabszym. Dlatego w pewnym momencie łatwo złapać się na tym, że chcemy porażki Ligi Sprawiedliwości. Nawet jeśli to uczucie pojawi się tylko na moment, to wystarczy, by niełatwe do przełknięcia zakończenie zabolało nas tym mocniej. Bo w rzeczywistości przez ostatnich 20 minut oglądaliśmy nie czystych jak łza herosów, a grupę kryminalistów mających do wykonania zadanie. Właśnie tym powinny być filmy o Legionie samobójców, ale niestety Hollywood musiałoby zmienić się nie do poznania, żeby być gotów na podobne blockbustery.