Margot Robbie chce dalej grać Harley Quinn. A ja mam już jej serdecznie dosyć, bo zaczyna odwalać chałturę
Margot Robbie jako Harley Quinn była bez wątpienia najlepszym elementem filmu „Legion samobójców” z 2016 roku. Rola byłej dziewczyny Jokera przyniosła aktorce globalną popularność i występy w dwóch kolejnych produkcjach DC. Problem w tym, że z każdym kolejnym tytułem Margot Robbie coraz bardziej jedzie na autopilocie.
Uwaga! Tekst zawiera spoilery z filmu „Legion samobójców: The Suicide Squad”. Naszą bezspoilerową recenzję znajdziecie na Rozrywka.Blog.
„Legion samobójców” z 2016 roku przez wielu fanów komiksów DC jest uznawany za najgorszy moment w najnowszej historii tego wydawnictwa. Produkcja zapowiadająca się przed premierą na olbrzymi hit finalnie okazała się fatalnie zmontowaną, nijaką i schematyczną do bólu opowieścią. Właściwie w każdej reakcji na „Legion samobójców” dało się jednak znaleźć pochwalny fragment poświęcony Harley Quinn i grającej ją Margot Robbie. Filmowa wersja antybohaterki DC okazała się pełna życia i fantazji. Miała w sobie inteligencję, uliczne cwaniactwo, seksapil, wewnętrzną siłę, a także sporą dawkę humoru. Nie wątpliwości, że w niektórych scenach kamera traktowała ją jako obiekt seksualny i to na pewno wypadało w przyszłości poprawić. Natomiast ogólna ocena i tak była niezwykle pozytywna.
Dlatego Harley Quinn, jako jedna z niewielu postaci wykreowanych w ramach DCEU, przetrwała początkową czystkę. Inaczej niż towarzyszący jej na ekranie Joker w wykonaniu Jareda Leto, który najpierw próbował przeszkodzić powstaniu filmu z Joaquinnem Phoenixem, a potem dostał epizod pocieszenia w „Lidze Sprawiedliwości Zacka Snydera”. Fani komiksów mają w ostatnich latach manierę przesadnego narzekania na nadmiar kobiecych bohaterek, ale nawet oni przyjęli entuzjastycznie zapowiedź dalszej współpracy z Robbie. Aż do momentu premiery filmu „Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)”.
Drugi występ Margot Robbie jako Harley Quinn był pozbawiony dawnej energii.
Produkcja w reżyserii Cathy Yan wyszła bardzo przeciętnie i w dużej mierze bez pomysłu na siebie (a przynajmniej takiego, który by wykraczał poza hasło girl power). Tylko czy należy to uznać za wystarczające usprawiedliwienie zawodu ze strony Margot Robbie? Bo przecież o „Legionie samobójców” też nie bardzo dało się wypowiedzieć w superlatywach, a mimo to Australijka potrafiła w tamtym dziele zabłysnąć. Tymczasem w „Ptakach Nocy” wydawała się pozbawiona dawnego uroku, wręcz nudnawa. Nie pomogło na pewno, że film Yan był wybitnie nieśmieszny. Tylko Ewan McGregor próbował desperacko nadać mu trochę luzu, lecz między nim i Margot Robbie doszło do zaledwie garstki scen.
Natomiast problemy związane z tą wersją Harley Quinn kryły się głębiej. DC poszło całkowicie w kreowanie swojej bohaterki na postać godną naśladowania. Trochę zwariowaną, nieco ekscentryczną, ale od kiedy w świecie komiksów są to jakieś wady? A innych negatywnych cech charakteru byłej doktor Quinnzel w „Ptakach nocy” nie uświadczyliśmy. Podobnie zresztą jak w filmie „Legion samobójców: The Suicide Squad”. Problem w tym, że Harley Quinn jest po prostu ciekawsza jako niejednoznaczna postać, balansująca na granicy między dobrem i złem oraz między szaleństwem i równowagą. Zrobienie z niej bohaterki takiej jak dziesiątki innych w hollywoodzkich filmach na pewno Margot Robbie nie pomogło. Tylko czy aktorka spróbowała coś z tym zrobić? Nie bardzo da się odnieść takie wrażenie.
Harley Quinn była najlepszą częścią 1. „Legionu samobójców”, a w sequelu jest dokładnie na odwrót.
Problemy są tu i od strony scenariuszowej, i aktorskiej. Harley Quinn tak naprawdę nie pełni żadnej roli dla fabuły filmu Jamesa Gunna aż do samego finału. A nawet wtedy jej udział w całej opowieści jest minimalny i właściwie skończyłoby się tak samo, gdyby jej tam nie było. Można jak najbardziej narzekać, że wątek Jokera u Davida Ayera został fatalnie poprowadzony (pełna zgoda), ale jego obecność w „Legionie samobójców” przynajmniej zwiększała wagę Harley. James Gunn próbuje wybrnąć z tego problemu, robiąc de facto film w filmie. Główny wątek „Legionu samobójców: The Suicide Squad” w pewnym momencie nagle wyhamowuje i dostajemy zamkniętą opowieść o ty, jak Harley Quinn spotkała przywódców rządu na Corto Maltese.
- Czytaj także: Postępująca heroizacja członków Task Force X to problem, który dotyczy obu filmów. A bohaterka grana przez Margot Robbie jest tego zjawiska największa ofiarą.
Wspomniana sekwencja ma bardzo minimalne powiązanie z resztą filmu i jest dosyć nudna. Daje jednak okazję twórcom, by po raz kolejny przedstawić byłą psychiatrę jako czystej krwi superbohaterkę zdolną pokonać cały oddział żołnierzy uzbrojonych w broń palną bez jakiegokolwiek treningu bojowego. A przynajmniej bez takiego, o którym byśmy cokolwiek wiedzieli. Gdyby zamknięta opowieść o Harley Quinn była przynajmniej zabawna lub zaskakująca, dałoby się wybaczyć jej niepowiązanie z głównym wątkiem. Niestety nie jest. To schematyczna zbitka scen, które Australijka odgrywa, jakby nie chciało się jej zaangażować choć odrobiny serca.
Margot Robbie niedawno zadeklarowała, że –wbrew krążącym po Hollywood plotkom – wciąż chce grać Harley Quinn.
W rozmowie z portalem Entertainment Tonight aktorka podkreśliła, że na razie nie została zaangażowana do żadnego oficjalnego projektu ze świata DC. Zareagowała jednak entuzjastycznie na wieść o zatrudnieniu Leslie Grace do roli Batgirl w jej solowym filmie i zaczęła żartować o pojawieniu się razem na ekranie. Jasno wypowiedziała się też na temat wcześniejszych doniesień, iż chce zrobić sobie przerwę od doktor Quinzel:
Nie, miałam wystarczającą przerwę. Jestem gotowa znów ją zagrać. Zrobiłam „Ptaki Nocy” i „Legion samobójców: The Suicide Squad” od razu po sobie, więc to było dużo Harley jak na jeden rok. Teraz minęło od tego już trochę czasu. Zawsze jestem gotowa na więcej Harley
– zadeklarowała Margot Robbie.
Kiedyś zareagowałbym na to entuzjastycznie, lecz teraz w ogóle nie ma we mnie radości. Każdy film rządzi się swoimi prawami, więc teoretycznie kolejne występy Margot Robbie jako Quinn mogłyby się udać. Mowa przecież o wyjątkowo utalentowanej aktorce, którą stać na świetne role. Tylko czy naprawdę ma to sens? Najwięcej szans na pokazanie się w ramach DCEU dostały póki co takie postaci jak Batman, Wonder Woman, Superman, Aquaman i właśnie Harley Quinn. Zdania na temat właściwie każdej z tych postaci są obecnie podzielone wśród widzów. Niektóre chcemy zobaczyć na dużym ekranie ponownie, innymi jesteśmy już trochę zmęczeni.
Warto zastanowić się nad pytaniem, czy potrzebujemy kolejnego filmu o Harley. Czego możemy się jeszcze o niej dowiedzieć? Jakie pokłady osobowości kryją się nadal w tej bohaterce? Fenomenalny komiks „Harleen” z zeszłego roku pokazał, że nawet po tylu latach da się powiedzieć o Harleen Quinzel więcej. Trzeba mieć jednak pomysł na historię, która prawdziwie dotykałaby jej wnętrza. W ostatnich dwóch filmach Quinn była niczym gość w cudzym filmie. Niby na ekranie było jej dużo, ale tak naprawdę niczego nowego się o niej nie dowiedzieliśmy. Dlatego takiego powrotu Harley Quinn nie chcę. Zamydlanie widzom oczu scenami walki w kolorach tęczy po prostu przestaje działać i coraz bardziej widać pustkę tej bohaterki w wykonaniu Margot Robbie. Dopóki samo DC nie zda sobie z tego sprawy, wolałbym oglądać produkcje poświęcone innym superbohaterom i superzłoczyńcom.
- Czytaj także: W 3. sezonie serialu animowanego „Harley Quinn” twórcy chcieli pokazać scenę seksu oralnego między Batmanem i Kobietą-Kot. DC powiedziało: „Nie”, a powód był cudownie absurdalny.