REKLAMA

Lilo i Stitch - recenzja filmu. Najlepsze live-action Disneya od lat

Polityka ożywiania przez Disneya swoich słynnych animacji trwa. Tym razem padło na słynną bajkę sprzed 23 lat, kiedy to zostaliśmy zabrani na Hawaje i byliśmy świadkami międzygatunkowej przyjaźni pomiędzy małą dziewczynką a kosmitą. Ponowna eskapada do tego świata okazała się znakomitym pomysłem.

lilo i stitch recenzja filmu
REKLAMA

Mam w sobie wielki sentyment do bajek Disneya. Oczywiście, zwłaszcza tych z przełomu i początku lat 2000., kiedy to przyszedłem na świat. Może właśnie dlatego nie kręcę nosem na wersję live-action - lubię wracać do znanych z dawnych lat historii, sprawdzać jak udało się je przełożyć zarówno na współczesne czasy, jak i na możliwą do ocenienia grę aktorską. Mam dobre wspomnienia z najnowszej "Małej syrenki", całkiem przyzwoite z "Aladyna", coś we mnie wierzy, że kiedyś doczekam się ożywienia "Dzwonnika z Notre Dame". Na razie jednak wybieramy się w ponowną podróż na Hawaje.

Lilo i Stitch - recenzja. Tak się opowiada o rodzinie!

REKLAMA

Małą mieszkanką tych stron jest Lilo Pelekai (Maia Kealoha) - dziewczynka z równie ogromnymi pokładami uroku co skłonnością do psot, nieciesząca się sympatią rówieśników, uznawana za dziwaczkę. Jej starsza siostra, Nani (Sydney Agudong) coraz trudniej wiąże koniec z końcem, jest na "celowniku" opieki społecznej, a zajmowanie się Lilo staje się dla niej coraz większym wyzwaniem. W tym samym czasie na Ziemi, niedaleko domu dziewczyn, ląduje kosmiczny statek. Jego "zawartością" jest obiekt 626 (znany oczywiście jako Stitch), który uciekł przed swoim twórcą oraz Federacją, chcącą go unieszkodliwić. 

Zasadniczo nie trzeba dodawać, że "z biegiem czasu Lilo i Stitch dowiedzą się, jak bardzo są sobie potrzebni" - to się rozumie samo przez się. Zwykle w przypadku ponownego podejścia do materiału, zwłaszcza transferu z animacji do "realnego świata" rodzi się pytanie: co twórcy zachowają, jak podejdą do materiału źródłowego. Mówiąc wprost - jak potraktują oryginał i czy uda im się opowiedzieć historię na nowo w kreatywny sposób? Za stery odświeżonego "Lilo i Stitcha" wziął się Dean Fleischer-Camp, o którym wiadomo, że ma talent - kto pamięta "Marcela Muszelkę w różowych bucikach", ten o tym doskonale wie. Reżyser zdecydowanie nie zawiódł i tym razem. 

Fleischer-Camp z pomocą scenarzystów zachował, a nawet chyba jeszcze mocniej uwydatnił to, co w tej opowieści najbardziej chwytało za serce - temat rodziny/ohany. Popękanej, nieidealnej, nietypowej, ale kochającej się i mogącej na sobie polegać. Zanim Lilo, Stitch i Nani taką stworzą, minie trochę czasu - scenarzyści pozwalają widzom wejść do rzeczywistości bohaterek, posłuchać z rozbrykaną dziewczynką Elvisa, dzielić zdenerwowanie Nani na niesłuchającą jej siostrę. Łatwo możemy dostrzec, że choć obie dziewczyny łączy miłość, troska i ciepło, to te uczucia nie zawsze przeniosą góry - nie zapłacą zaległych rachunków, nie uchronią przed trudnymi decyzjami, nie zaspokoją oczekiwań opieki społecznej. Skoro o niej mowa - cieszy mnie, że nie zdecydowano się na jej demonizację: oczywiście działa ona na trudnym polu, biurokracja nie zawsze odpowiada na rzeczywistość, ale ma swoje podstawy do działań - w przypadku Lilo i Nani to widać.

No dobra, ale gdzie tu miejsce dla Stitcha? O to się nie ma co martwić - dość prędko dowiadujemy się o co z nim chodzi, czym jest (a raczej czym może być), i że raczej jest mu pisana neutralizacja niż radosny byt. Niebieski potworek zdecydowanie nie zostaje porzucony przez scenarzystów - film stawia nacisk zarówno na rozwój jego postaci, jak i na naturalnie kiełkującą relację pomiędzy nim a jego małą opiekunką. Stitchowa demolka rzeczywiście jest demolką, a twórcy zdecydowanie nie próbują go ugrzeczniać - to po prostu nieokiełznany i piekielnie przebiegły mały demon. Jak to w bajkach jednak bywa - znajdzie się sposób na to, by stwór dostrzegł w swojej sytuacji nie tylko szansę na przetrwanie, ale przede wszystkim na rodzinę, której nigdy nie miał. Stitch jest odpowiedzialny za sporą dawkę komedii, ale zadbano też o to, by niektóre sceny z jego udziałem bez poczucia sztuczności wycisnęły łzy.

Nie przypominam sobie aż tak wspaniałego dziecięcego debiutu, jak ten, który zaserwowała nam Maia Kealoha. Jest niesamowita w roli Lilo.

Autentyzm historii opowiadanej w "Lilo i Stitch" to oprócz solidnej scenopisarskiej i reżyserskiej pracy, gigantyczna zasługa aktorów. Nie przypominam sobie aż tak wspaniałego dziecięcego debiutu, jak ten, który zaserwowała nam Maia Kealoha. Jest niesamowita w roli Lilo - ma łobuzerstwo i charakterek wypisane na buzi, gigantyczny urok, dziecięcą naturalność w interakcjach z każdym z bohaterów. Świetną robotę zrobiła też Sydney Agudong w roli Nani. To kluczowa postać w tej historii - starsza siostra pełniąca funkcję matki, przytłoczona obowiązkami i porzucająca swoje marzenia na rzecz konieczności opieki nad Lilo. Agudong świetnie oddaje kłócące się ze sobą emocje Nani, czyni z niej postać, którą się po prostu rozumie. Obie aktorki mają doskonałą chemię, a w ich niełatwe, ale pełne miłości siostrzeństwo da się uwierzyć od pierwszych chwil.  

Choć siostry wraz ze Stitchem widzimy na ekranie najczęściej, mamy też niezły drugi plan. W dużej mierze stanowi go para tropiących Stitcha agentów - Pleakley i Jumba. Pierwszy, dzięki nieskończonym komediowym talentom Billy'ego Magnussena jest bezbłędnym comic reliefem jako kosmiczny ziemiofil, zafascynowany ludzkimi zwyczajami. Świetnie uzupełnia się z porządnie granym przez Zacha Galifianakisa Jumbą - rubasznym kosmitą o genialnym umyśle i niecnych intencjach względem niebieskiego stwora (warto jeszcze wspomnieć, że sam Stitch ma absolutnie znakomity design). Krótkie, ale zapadające w pamięć kreacje notują również Amy Hill jako dziarska i pełna ciepła Tutu czy Tia Carrere, która dawniej podkładała głos Nani, a teraz wcieliła się w panią Kekoę z opieki społecznej.

"Lilo i Stitch" to świetny przykład tego, jak warto przekładać animację na wersję aktorską. Twórcy nie przepisali historii całkowicie na nowo, uszanowali oryginał, jednocześnie nadając znanej historii nowe życie i rozbudowując niektóre wątki. Ten film potrafi brawurowo rozbawić, potężnie wzruszyć, po prostu zapewnić niecałe dwie godziny bardzo dobrego, familijnego, wrażliwego kina.

Więcej informacji ze świata kina znajdziecie na Spider's Web:

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-05-26T15:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-05-24T14:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-05-23T13:00:48+02:00
Aktualizacja: 2025-05-23T09:36:30+02:00
Aktualizacja: 2025-05-23T08:07:37+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA