Nigdy nie dostaniemy drugiej takiej serii jak "Mad Max". Dlatego oglądajcie go na Netfliksie, póki macie okazję
"Mad Max" to wyjątkowa seria z wielu różnych powodów. Z jednej strony fenomenalne kino akcji, a z drugiej jeden z najbardziej metalowych postapokaliptycznych światów. Produkujące kolejne filmy superbohaterskie i całkowicie pozbawione oryginalności Hollywood nie dostarczy już chyba czegoś podobnego do dzieła George'a Millera.
Dla większości widzów młodego pokolenia najlepszych (i przeważnie pierwszym obejrzanym) "Mad Maxem" jest ten najnowszy. Nie ma w tym tak naprawdę nic dziwnego. Wszędzie tam, gdzie "Mad Max na drodze gniewu" stanowi pokaz arcymistrzowskiej techniki doświadczonego reżysera, oryginalny film z 1979 roku jawi się jako dzieło filmowca-amatora. Oczywiście dlatego, że (cóż za zaskoczenie) tym właśnie jest. George Miller wpadł na pomysł nakręcenia brutalnej produkcji o policjancie Maxie Rockatanskym walczącym z gangiem motocyklowym jeszcze w trakcie swojej praktyki lekarskiej i na skutek doświadczeń z młodości. "Mad Max" był jego pierwszym pełnometrażowym filmem w dodatku z mikroskopijnym nawet jak na tamte czasy budżetem, co przełożył się na okropnie surowy klimat produkcji.
Okazało się jednak, że właśnie czegoś podobnego chcieli widzowie. I to pomimo faktu, że film znalazł swoich bardzo głośnych przeciwników. Dla nich "Mad Max" był pozbawioną jakiejkolwiek głębi opowieścią o przemocy, w której nurzać mogliby chcieć tylko gwałciciele, mordercy i szaleńcy. Wyniki box office'u pokazały coś innego. Produkcja zarobiła ponad 100 mln dolarów poza Australią, dzięki czemu do dzisiaj w niektórych rankingach nosi tytuł najbardziej dochodowego filmu wszech czasów (chodzi o stosunek między budżetem i uzyskanym dochodem).
Niektórzy podważają jednak tę informację, bo w zależności od przyjętych zasad i pojawiających się w sieci danych dotyczących wydanych pieniędzy na to miano bardziej powinny zasłużyć "Gwiezdne wojny" lub "Przeminęło z wiatrem", na co wskazywał w zeszłym roku The Hollywood Reporter. W szerszym kontekście nie ma to jednak wielkiego znaczenia i nie podważa sukcesu australijskiej produkcji.
Pierwszy "Mad Max" był głośny, natarczywy, chaotyczny i cholernie "cool".
Miller bardzo słusznie uznał, że widzowie "nie kupią" jego filmu, jeżeli nie wytłumaczy, w jakiś sposób nadwyżki agresji u jego bohaterów. Postanowił na niezbyt odległą przyszłość, w której cywilizacja chyli się ku upadkowi na skutek malejących zasobów naturalnych i zanieczyszczenia środowiska. Postapokaliptyczny rys nie tylko nadał wiarygodności szalonym pościgom, strzelaninom i upadkowi społecznych norm, ale też otworzył przed "Mad Maxem" bramy sequelowego raju. Bo tak naprawdę oglądany z dzisiejszej perspektywy 1. film George'a Millera nie do końca wygląda jak część większej, spójnej całości. To bardziej wstępny model, którego szkielet posłużył do zbudowania czegoś większego i lepszego.
"Mad Max 2: Wojownik szos" trafił do kin dwa lata później i już do końca położył fundamenty pod najbardziej metalowe postapo w historii popkultury. To właśnie tej produkcji zawdzięczamy wiele wizualnych elementów kojarzonych dzisiaj nierozerwalnie z bohaterem granym przez Mela Gibsona a potem Toma Hardy'ego. Począwszy od pustynnych krajobrazów Australii kręconych w szerokim obiektywie przez Deana Semlera, a na postpunkowych kostiumach i charakteryzacji skończywszy. Sam Mad Max też został znacznie rozwinięty jako postać, choć Miller bardzo oszczędnie korzystał z dialogów. Co okazało się świetnym sposobem na zrobienie z Maxa milczącego bohatera, którym jest też w "Mad Max na drodze gniewu".
Kolejna część zatytułowana "Mad Max pod Kopułą Gromu" do dzisiaj jest najbardziej niejednoznaczną częścią oryginalnej trylogii. Część fanów odrzuca ją ze względu na bardziej hollywoodzkie podejście do głównych bohaterów i ogółem znacznie bardziej przyjazną widzowi estetykę i fabułę. Różnica naprawdę była kolosalna i to nawet w zestawieniu 2. częścią po działaniach cenzorów. Pierwotna wersja "Mad Maxa 2" straciła całe mnóstwo krwawych i mocnych scen pokazujących brutalność barbarzyńskiego świata po wojnie nuklearnej. Nie brak natomiast też obrońców wyprodukowanego w 1985 roku filmu. Chwalą oni dalsze pogłębianie osobowości tytułowego bohatera oraz fenomenalną i bardzo oryginalną choreografię walk.
"Mad Max" to seria, której udał się nawet miękki reboot. Jak wiele podobnych znajdziemy w Hollywood?
Nie muszę dołączać się do grona dziennikarzy i zwykłych kinomaniaków chwalących od lat jakość filmu "Mad Max na drodze gniewu". Powrót George'a Millera do uniwersum Maxa Rockatansky'ego okazał się absolutnie niepodważalnych sukcesem. Australijski reżyser nie tylko udowodnił miękkim rebootem swój kunszt, ale też pokazał całemu Hollywood, jak istotne są prawdziwe efekty specjalne i zatrudnienie fenomenalnych specjalistów od kaskaderki. Mało? To co powiecie na to, że jednocześnie Miller bezboleśnie przeniósł (siłą rzeczy) nieco leciwą serię w objęcia współczesnego kina? Co ważne, zrobił to, zachowując w nienaruszonym stanie najważniejsze elementy, dzięki którym oryginalna trylogia z Melem Gibsonem była czymś tak specjalnym. Jak wielu popularnych bohaterów przetrwało pojawienie się nowego aktora tak bezboleśnie? Chyba tylko Batman miał tyle szczęścia co Max.
W trakcie pisania tych słów zdałem sobie sprawę, że obiecałem nie rozpływać się nad "Mad Max na drodze gniewu" i poniosłem spektakularną porażkę. To po prostu tak dobry film akcji, niemożliwy do powtórzenia w branży zdominowanej przez kopiujące po sobie bez ładu i składu filmy superbohaterskie i tworzone na jedno kopyto współczesne kino akcji spod znaku twardych najemników. Dlatego z tak wielką niecierpliwością wypatruję pierwszych scen z oficjalnie zapowiedzianego prequela "Furiosa" i jednocześnie gorąco zachęcam do skorzystania z okazji, by obejrzeć wczesne przygody Maxa Rockatansky'ego na VOD.