Czy "Matki pingwinów" to cukierkowy obraz świata atypowych dzieci? O serialu rozmawiamy z Tomaszem Tyndykiem
"Matki pingwinów" to jeden z polskich seriali, który zrobił na Netfliksie prawdziwą rewolucję, a widzowie oglądali go na potęgę. I choć zdecydowana większość widzów pokochała rodzimą produkcję, wiele osób wyraziło krytykę wobec tytułu, zarzucając mu przedstawienie tylko jednej perspektywy rodziców atypowych dzieci. Co sądzi o tym Tomasz Tyndyk, serialowy Jerzy Lejman?
Fabuła serialu "Matki pingwinów", który z miejsca podbił serca polskich subskrybentów Netfliksa, skupia się na Kamili Barskiej (Masza Wągrocka), znanej zawodniczce MMA, która próbuje pogodzić życie sportowczyni z samotnym wychowaniem siedmioletniego syna w spektrum autyzmu. Sprawy komplikują się, kiedy Kama musi znaleźć Jaśkowi nową placówkę i wcale nie jest zadowolona z tego, że psycholożka z poradni sugeruje jej "Cudowną przystań".
Jednym z bohaterów produkcji jest również Jerzy Lejman, ojciec atypowej Helenki, który musi radzić sobie nie tylko z trudną sytuacją w związku z córką, ale również w toksycznej relacji z matką (Krystyna Janda) i nie do końca określonym życiu uczuciowym. W Jerzego wcielił się Tomasz Tyndyk, aktor teatralny i filmowy, który opowiedział nam o pracy na planie, współpracy z dziećmi i dlaczego jego zdaniem rozrywkowy aspekt został słusznie wpleciony w serial.
O serialu "Matki pingwinów" rozmawiamy z Tomaszem Tyndykiem - wywiad
Anna Bortniak: Jerzy Lejman, czyli bohater, w którego wcielasz się w serialu "Matki pingwinów", jest wyjątkowy - to samotny ojciec wychowujący atypowe dziecko, który jest orientacji innej niż ta normatywna. Czy od początku byłeś przekonany, że chcesz wcielać się w tę postać?
Tomasz Tyndyk: Byłem wręcz zachwycony i bardzo miło zaskoczony tym, jak ten wątek seksualny został opisany - nie został potraktowany w taki sposób, w jaki zwykle traktuje go kino. W wielu produkcjach taka postać homoseksualna funkcjonuje w filmie tylko po to, żeby być przyjaciółką lub przyjacielem głównego bohatera albo jest taką postacią, która ma za zadanie po prostu rozśmieszać. Ja już od dłuższego czasu mam w sobie taką niezgodę na granie takich nieheteronormatywnych postaci, które są zaledwie dodatkiem do świata heteronormatywnego. Dlatego też byłem bardzo zadowolony, że ta romantyczna relacja mojej postaci jest pokazana bardzo prawdziwie, wrażliwie i skromnie.
A wcześniej miałeś okazję grać też homoseksualnych bohaterów?
Tak, grałem i w teatrze, i w kinie. Były to projekty, które traktowały o tej tematyce w sposób, który mi odpowiadał. Jeżeli natomiast proponowano mi takie role na przykład w komedii romantycznej, gdzie taka postać ma służyć wyłącznie temu, żeby bawić widzów jakąś "różnorodnością", to odmawiałem - nie chciałbym, żeby osoby nieheteronormatywne były stygmatyzowane w jakikolwiek sposób lub pokazywane w zbyt dużym uproszczeniu. Ale w przypadku "Matek pingwinów", to było moim zdaniem super napisane - powiedziałbym, że bardzo wiarygodnie i z szacunkiem dla osób nieheteronormatywnych.
Czy to był twój pierwszy występ przed kamerą?
Nie, absolutnie nie. Grałem wcześniej w filmach fabularnych, może w takich bardziej arthousowych tytułach, a rola w "Matkach pingwinów" to była właściwie moja pierwsza komercyjna rola. Bardzo się cieszę, że mogłem dotknąć tego rodzaju zabawy w aktorstwo i sztukę - dopiero teraz widzę, jakie to szerokie ma zasięgi i jak zmienia podejście ludzi. Byłem bardzo mile zaskoczony, że moja postać dostała tak mało krytycznych uwag, również tych związanych z jej orientacją - pomyślałem sobie, że być może Polska zrobiła już jakiś drobny krok do przodu i ludzie traktują inność ją jako normę.
Dobrze, że poruszyłeś ten temat, ponieważ o to podejście ludzi chciałam dopytać. W sieci pojawiały się takie opinie, że bardzo trudno jest oceniać serial, który traktuje o niepełnosprawności czy atypowych dzieciach, bo wiadomo, że widownia będzie poruszona. Zaczęłam się zastanawiać, czy może też właśnie przez ten pryzmat ludzie porzucili swoje ograniczenia w głowie i dali się po prostu ponieść tym emocjom?
Wydaje mi się też, że w związku z niestandardowym przedstawieniem mojego bohatera widzowie zaczęli go pozytywnie odbierać - Jerzy jest ojcem, który kocha swoją córkę, a jego orientacja jest tak naprawdę dodatkiem do tej historii. To nie jest główny wątek tej opowieści. Wydaje mi się, że dzięki temu między widzem a moim bohaterem mogła pojawić się więź - ludzie po prostu wchodzili w ten jego kłopot z dzieckiem, z rodziną, ze szkołą. A dopiero później pojawiła się miłość i widzowie odebrali to w ten sposób, że nareszcie ktoś Jerzemu pomoże i zaopiekuje się nim. Współczuli mu, a nie go oceniali.
Twój bohater miał też sporo takich momentów, w których chciało mu się kibicować. Mnie szczególnie zapadła w pamięć toksyczna relacja z matką.
Każdy z nas miał swoje przeżycia z rodzicami i każdy się pewnie tutaj też jakoś utożsamia. Mimo że Jerzy jest bardzo wycofany i skryty, to decyduje się na taki akt odwagi i przeciwstawia się matce. Myślę, że to też ludzi bardzo pociąga w tej postaci, że nawet jeżeli sami nie potrafią w życiu prywatnym przeciwstawić się toksycznym rodzicom, to przynajmniej mogą obejrzeć to w serialu, jakoś się tym zainspirować. Wszystkie jego cechy złożyły się na to, że ta postać jest taka pełna, wzruszająca i bliska mojemu sercu.
Co było największym wyzwaniem we wcielaniu się w Jerzego?
Największym wyzwaniem było dla mnie na pewno zbudowanie relacji z Amelką, czyli aktorką, która grała Helenkę. W związku z tym, że musieliśmy zagrać ojca i córkę, bardzo zależało mi na tym, żeby złapać z nią porozumienie na płaszczyźnie emocjonalnej i fizycznej. Chciałem, żeby ludzie czuli, że jesteśmy naprawdę blisko ze sobą. Prywatnie nie mam dzieci, więc sporo rozmyślałem o tym, że może mogę być jakiś nieautentyczny w tej figurze ojca. W naszych scenach było dużo improwizacji - kiedy zobaczyłem, że mamy zbudowany te podstawy, o których mówiłem, to ja mogę po prostu tylko i wyłącznie na Amelkę w tych scenach reagować. Nie zakładałem niczego, nie napinałem się aktorsko na te sceny, tylko otwierałem się na serialową Helenkę.
Początkowo byłeś dla Amelki obcą osobą. Mieliście okazję poznać się jeszcze przed kręceniem serialu? Czy na planie byli obecni rodzice? Jak to wyglądało z technicznej strony?
Mieliśmy okazję poznać się bliżej. Po zakończeniu castingu w domu kultury zorganizowano dla nas warsztaty z dzieciakami - wtedy każdy aktor miał okazję spotkać się ze "swoim" dzieckiem. To były bardzo przyjemne chwile, bo wszystko polegało też na zabawie. Dopiero potem, jak już zaczęliśmy zdjęcia, dołączyła do nas drużyna opiekunów, a na planie zawsze byli obecni prawdziwi rodzice. Dzieci miały zorganizowany swój osobny mały obóz obok planu, a my właściwie przesiadywaliśmy tam całe dnie i wygłupialiśmy się razem z nimi. Później na planie to wszystko było zorganizowane raczej w formie zabawy - dzieci mogą spędzać na planie mało czasu, więc to było bardzo przestrzegane. I szczerze powiem, że dzięki tej dziwnej konstrukcji, która temu planowi towarzyszyła, my też mniej czuliśmy się jak w pracy. Właściwie bardziej czuliśmy się jak na jakiejś wycieczce czy obozie.
Zastanawiam się, jak wyglądał casting na dziecięcych bohaterów.
Wiem, że reżyserki stawiały na takie dzieci, które wcześniej nie grały w filmach czy serialach. Ja na castingu miałem kilkoro młodych partnerów i partnerek, ale to właśnie z Amelką zaiskrzyło. Ona weszła w tę rolę głęboko. Kiedy przyglądałem się jej pomiędzy ujęciami i na planie, to pomyślałem, że to niesamowite. W trakcie zdjęć nie byłem pewien, co z tego wyjdzie, ale podczas oglądania serialu byłem zachwycony i porażony tym, jak Amelka to cudownie odegrała.
Miałeś wcześniej doświadczenie z atypowymi dziećmi?
W liceum byłem na obozie inkluzywnym, gdzie opiekowaliśmy się osobami niepełnosprawnymi. To moje jedyne doświadczenie. W ogóle kręcąc ten serial, uświadomiłem sobie, że wychowałem się w takich czasach, kiedy taka odmienność była skrzętnie chowana przed ludźmi. Tu natomiast miałem takie skumulowane półroczne doświadczenie. I co ja z tego wyciągnąłem? Przede wszystkim, pozbyłem się swoich lęków czy blokad, które w sobie nosimy. Kiedy spotykamy się z takimi ludźmi, to od razu sznuruje nam się język - boimy się, że coś niestosownego powiemy lub zrobimy. Dzięki temu serialowi zrozumiałem, że można do tego podchodzić z humorem, że nie trzeba się tego tak bać. Osoby z niepełnosprawnościami są do tego przyzwyczajone - nie chcą być traktowane tak, żeby na nie jedynie chuchać. To są po prostu normalne osoby, które chcą normalnych międzyludzkich relacji, i chyba to zrozumiałem przede wszystkim.
Taki właśnie był syn Tatiany, w którą wcieliła się Magdalena Różczka. Mimo że wiedział o swoich ograniczeniach, to przecież chciał działać i żyć normalnie.
Tak, ten bohater jest cudowny. To akurat jest chłopiec, który rzeczywiście jest niepełnosprawny, tak jak to było pokazane w serialu. Jego prawdziwi rodzice też są niesamowici i myślę, że w tym wątku mocno inspirowano się ich życiem. Te czarne żarty serialowego Michała nie były zmyślone czy napisane po to, by zszokować widza - to był po prostu żartobliwy język tej rodziny.
Po premierze serialu pojawiło się sporo zarzutów, że produkcja przedstawia tylko fragment rzeczywistości osób niepełnosprawnych i rodziców atypowych dzieci. Bo, powiedzmy sobie szczerze, to była historia o ludziach, którzy mają środki na opłacenie szkoły, czy, tak jak serialowa Ula, mogą przyjmować dzieci w pięknym domu. Zastanawiam się, czy twoim zdaniem nie brakowało tutaj innej, bardziej przyziemnej perspektywy?
To nie miał być serial dokumentalny, interwencyjny, który chce odwzorować w stu procentach jakąś prawdę - to jest serial, który opowiada historię poprzez pewną metaforę. I fakt, jest na to nałożony jakiś filtr komercji, ale właśnie po to, żebyśmy my wszyscy przy tym serialu zostali, obejrzeli go i wyciągnęli wnioski. To jest jego "pułapką", która chyba była niezbędna, żeby właśnie móc o nim rozmawiać. Chodziło o to, żeby pokazać, że niezależnie od tego, jaki zawód wykonujemy, jaki jest nasz status społeczny, taka sytuacja może dotknąć każdego z nas. To było pierwsze podejście do tego wyjątkowego temat, łagodne, żeby obudzić dyskusję.
Wydaje mi się, że najważniejszym aspektem tego serialu było to, że on wzbudził tę dyskusję - kilka dni temu odbył się przecież protest.
Byłem na tym proteście z całą obsadą. Dla nas to już jest taki temat, z którym w jakimś sensie się utożsamiamy.
Nie mogę się doczekać drugiego sezonu.
Ja też, choć tak naprawdę jeszcze nic nie jest pewne - nikt nam niczego nie potwierdził, więc tego nie wiadomo na sto procent. Nie wiem, co pojawi się w kolejnej odsłonie serialu, jeśli będzie, ale nie mam wątpliwości, że ponownie będzie to inspirujące doświadczenie i poruszająca opowieść.
O polskich produkcjach Netfliksa czytaj w Spider's Web:
- Lepszego polskiego serialu Netfliksa w tym roku nie zobaczycie. "Matki pingwinów" - recenzja
- "Matki pingwinów": co z 2. sezonem? Analizujemy zakończenie polskiego serialu Netfliksa
- Polska produkcja doceniona przez "The New York Timesa". Znalazła się na liście najlepszych seriali 2024 roku
- Netflix: 20 najlepszych polskich filmów. Te rodzime produkcje warto obejrzeć w serwisie
- "Idź przodem, bracie": sezon 2. Co z kontynuacją polskiego serialu Netfliksa? To międzynarodowy hit