Lana Wachowski odkryła, o czym był pierwszy "Matrix". Mogła tę wiedzę wykorzystać o wiele lepiej
Lana Wachowski odkryła, o czym był pierwszy "Matrix". Powiedzieli jej to fani, a ona wsłuchała się w ich głos i powtórzyła ich teorie w "Zmartwychwstaniach". Niestety potraktowała znaczenia oryginału w ten sam sposób, co we wcześniejszych sequelach. Z tego względu najnowsza odsłona kultowej serii najpierw pluje w twarz wszystkim, którzy chcą ją oglądać, potem mówi nam jak mamy ją odczytywać, aby na koniec zaserwować fabularną woltę.
"Matrix Zmartwychwstania" to bardzo dziwny film. Lana Wachowski próbuje nam w nim wytłumaczyć o co chodziło w oryginalnej trylogii. Jakby wczytała się w głosy fanów po pierwszej części kultowej serii i teraz postanowiła zadośćuczynić jej miłośnikom za wyprane ze znaczeń sequele. Albo po prostu wyśmiać ich teorie. Jedno z dwóch. Trudno stwierdzić z całą pewnością.
Jest to bowiem film tak meta, że już bardziej meta się nie da. Dość wspomnieć o pierwszym akcie, w którym reżyserka wyśmiewa hollywoodzką sequelozę. Thomasa Andersona poznajemy, kiedy niczego nieświadomy żyje sobie w Matriksie i jest słynnym projektantem gier. Przed laty stworzył hit o nazwie, a jakżeby inaczej, Matrix. Po latach od wydania trzeciej części serii, firma chce, aby zrobił kolejną kontynuację.
Matrix Zmartwychwstania - film powstałby bez udziału Lany Wachowski?
Macierzysta firma growego studia, w którym zatrudniony jest główny bohater to, oczywiście, Warner Bros. Kiedy szef Andersona mówi mu, że zrobią "Matriksa 4" bez niego, wydaje się to kolejnym żartem z polityki wielkich wytwórni. Tak przynajmniej było do niedawna. Bo teraz okazuje się to jednym z wielu meta odniesień, gdyż producent filmu James McTeigue zdradził w jednym z wywiadów, że studio rozważało realizację "Zmartwychwstań" bez udziału Wachowskiej.
Studio było więc zdeterminowane, aby zrobić "Matriksa 4", a Lana Wachowski w przeciwieństwie do swojej siostry wyraziła zainteresowanie projektem. Po czym poszła po linii najmniejszego oporu. Gdy już kończy bowiem naśmiewać się w filmie z hollywoodzkiej sequelozy, zaczyna tłumaczyć o co chodziło w oryginalnej trylogii. Jest nawet scena, w której twórcy gier zastanawiają się czym jest Matrix. Pada więc, że to opowieść o transpłciowości. Że to krytyka kapitalizmu. Że to akcja. Że to nigdy nie była bezmyślna akcja. Zaraz. To są odczytania narzucone przez fanów.
Matrix Zmartwychwstania - jak czytać Matriksa?
Pierwsza część "Matriksa" była takim objawieniem, że doczekała się prawdziwego kultu. Fani interpretowali opowieść na wszelkie możliwe sposoby i w każdym ujęciu doszukiwali się jakichkolwiek znaczeń. A kto szuka w końcu znajduje. Zaroiło się od różnorakich teorii, które snuto do momentu pojawienia się sequeli. Wtedy można było je wyrzucić do kosza. Bo na dobrą sprawę żadna się nie potwierdziła.
Fani chcieli, aby "Matrix" był głębszy niż w rzeczywistości. Okazało się jednak, że to oni zaimplementowali mu znaczenia, a nie same twórczynie. Głębia jedynki objawiła nam się przypadkowo, była efektem ubocznym działań Wachowskich. Gdyby siostry wczytały się w krążące tu i ówdzie teorie, być może sequele nie wyprałyby opowieści z całej jej symboliki, zmieniając ją w to, czym nigdy nie chcieliśmy, żeby była - bezmyślnym akcyjniakiem. Dzisiaj możemy na ten temat tylko gdybać. W "Zmartwychwstaniach" widać jednak, że Lana na pewno odrobiła już zadanie domowe.
Reżyserka próbuje nam udowodnić, że fani mieli rację. To co twierdzili zawsze było w Matriksie. Wachowski mówi nam to wprost we wspomnianej scenie, bądź wprowadzając postać rzucającą przypadkowymi neologizmami. Nie ma to jednak większego znaczenia, bo koniec końców otrzymujemy nijaki sequel z fabularną woltą w ostatnim akcie. Po co? Na co? Niestety, tego się już nie dowiemy.
"Matrix Zmartwychwstania" to film, który chce uderzać w nostalgiczne tony, ale nigdy mu to nie wychodzi. Do osiągnięcia odpowiedniego efektu potrzeba bowiem czegoś więcej niż dosłownego cytowania poprzednich części. Wachowski mota się tak w znaczeniach oryginału, jak w swojej historii. Nie potrafi stworzyć z tego spójnej całości. Nie potrafi odnaleźć własnej ścieżki. Pomimo wielu problemów, jakie posiada ta produkcja, ten okazuje się największy.
Matrix Zmartwychwstania - można było zrobić to lepiej
Mamy już przykłady jak robić takie rzeczy w należyty sposób. Nasuwa się bowiem skojarzenie z... "Cobra Kai". W tym serialu twórcy również zaglądają po latach do znanych nam bohaterów, ale pokazują wpływ, jaki miały wydarzenia z oryginałów na ich dorosłe życie. Zaglądają pod klisze, aby się z nimi rozprawić. Rozbierają wzory, jakie były promowane w latach 80. na części pierwsze, obnażając przed nami ich oddziaływanie na umysły widzów, którzy z wypiekami na twarzy oglądali kolejne części "Karate Kid".
"Cobra Kai" jest jednocześnie reinterpretacją oryginałów, jak i analizą fenomenu ejtisowych filmów sztuk walk. Pod wszystkimi żartami z nieobycia Johnny'ego Lawrence'a, ujęciami zdenerwowanego Daniela LaRusso, powrotem Johna Kreese'a i scenami walczących dzieciaków, kryje się mnóstwo znaczeń, które naszpikowano nostalgią i odniesieniami do "Karate Kidów". Próżno podobnego wyczucia szukać w nowym "Matriksie".
Wachowski pod przykrywką wyśmiewania schematów, jedynie utyka w nich na nowo. Rewolucji tutaj nie uświadczycie. Jeśli więc reżyserka chciała zmyć niesmak pozostawiony po sequelach "Matriksa" zupełnie jej to nie wyszło. Jeśli natomiast miała zamiar wyśmiać teorie fanów pierwsze części, to jest sadystką. Zrobiła to już bowiem we wcześniejszych kontynuacjach. Nie musiała ponownie pluć nam w twarz.