Nie dziwię się, że to fantasy nie trafiło do naszych kin. Nawet jeśli kręcono je w Polsce
Adaptacja opowiadania George'a R.R. Martina z Dave'em Bautistą i Millą Jovovich w rolach głównych? Brzmi jak perełka. A jednak, choć zdjęcia do tego dark fantasy z gwiazdorską obsadą powstawały w Polsce, rodzimi dystrybutorzy nie chcieli wprowadzić go do kin. Trafił od razu na VOD. Czemu? Bo jest słaby.
OCENA

Taka sytuacja: potężna wiedźma Gray Alys na życzenie królowej wyrusza w podróż ku mrocznym krainom, aby odnaleźć wilkołaka. W misji pomaga jej niestrudzony i twardy łowca Boyce. Razem muszą stawiać czoła kolejnym niebezpieczeństwom, a przede wszystkim zgubić żądnych ich krwi członków zakonu z inkwizytorskimi zapędami. W "Na zaginionych ziemiach" widać na pewno antymonarchistyczne i antyreligijne ambicje. Ta anarchistyczna w swym duchu opowiastka znacznie lepiej by jednak wybrzmiewała, gdyby stojący za kamerą Paul W.S. Anderson nie zachowywał się, jakby tyle co odkrył, że ChatGPT potrafi generować obrazki.
Trudno mówić w tym wypadku o rzeczywistym filmie, skoro produkcja wychodzi poza granice bezpośredniości, jakich do tej pory nawet Netflix nie przekroczył (jeszcze!). Boyce wchodzi na tereny idealne na zasadzkę, aby nas poinformować, że to miejsce idealne na zasadzkę i potem w rzeczoną zasadzkę wpaść i się z niej wydostać. Bo "Na zaginionych ziemiach" nie potrafi odciąć się od swojego literackiego oryginału. Co chwilę łamie zasadę "pokaż, nie mów", lubując się w sztucznie brzmiących dialogach, które łopatologicznie tłumaczą nam przedstawiane wydarzenia. A przecież, nawet jeśli twórcy mieszają ze sobą porządki gatunkowe i stylistyczne - nie boją się folku i horroru, a przy okazji flirtują z westernem czy steampunkiem - fabuła wcale nie jest jakaś skomplikowana. To taka "Mroczna wieża" z Temu.
Na zaginionych ziemiach - opinia o filmie fantasy
Już na samym początku Boyce, jakby zwracał się bezpośrednio do nas, twierdzi, że to nie jest kolejna baśń. A jednak cały film ogląda się jak przydługie deja vu - wszystko już gdzieś było, jeśli nie tysiące, to na pewno setki razy. Inaczej nie dałoby się tak łatwo przewidzieć finałowego twistu. Ale "Na zaginionych ziemiach" nie próbuje szukać własnych ścieżek, gdyż nawet potwory swoim designem nawiązują do "Gry o tron". Wbrew zapowiedziom głównego bohatera, produkcja stawia na przetwórstwo popularnych tropów gatunkowych i wyświechtanych klisz, gubiąc się w tym recyklingu.
Na ekranie panuje totalny chaos, bo pomimo całkiem pokaźniej filmografii, Anderson nigdy nie nauczył się ani porządnie opowiadać, ani tym bardziej tworzyć pełnowymiarowych światów. Swoją markę zbudował na podrzędnych adaptacjach gier wideo, nieco (o ile w ogóle) lepszych od tych, sygnowanych nazwiskiem Uwe Bolla. I tutaj narrację też traktuje, jak w grze wideo. Na mapie przeskakuje z punktu A do punktu B, czymś na wzór cutscenki sugeruje narracyjny rozwój, po czym z uśmiechem na ustach dochodzi do wesołej rozwałki.
Dave Bautista w roli Boyce'a każdy konflikt rozwiązuje strzelając na lewo i prawo, a Milla Jovovich jako Gray Alys kopie przeciwnikom tyłki, wykonując salta i inne akrobacje w slow motion. "Na zaginionych ziemiach" pławi się w ekscesie, tylko nigdy nie potrafi przekroczyć tej granicy, za którą przesada wynagradza miałką opowieść. Jest dużo wybuchów, walk, strzelanin, ale żadna nie jest satysfakcjonująca. Tym bardziej że nieraz trzeba mrużyć oczy, żeby w ogóle dojrzeć, co dzieje się na ekranie. Bo to film ciemniejszy niż ostatni sezon "Gry o tron".
Ten wszechobecny mhrok Anderson ewidentnie rozumie jako styl, gdyż podporządkowuje mu całą swoją opowieść. Mimo to nie wydaje się on świadomie wykorzystywanym środkiem wyrazu, a raczej sposobem na zakrycie braków budżetowych. Dostajemy film przestarzały już w dniu swojej premiery, bo reżyser polega na komputerze w równym stopniu, co wczesny (obecny zresztą też) Zack Snyder. Nie ma tu sekundy bez natrętnego CGI. Z tego właśnie względu to nie jest produkcja, która opiera się na nieudolnych efektach specjalnych, co po prostu jest nieudolnym efektem specjalnym.
Gdyby "Na zaginionych ziemiach" było postacią w książce George'a R.R. Martina, autor zabiłby ją na pierwszej stronie. I nikt nie miałby o to do niego żalu. Bo dostajemy esencję twórczości Andersona: nawet jeśli posiada jakieś ambicje i ciekawe pomysły, wszystkie nikną pod natłokiem złych decyzji (pseudo)artystycznych. Morał staje się przez to tak jasny, że aż przezroczysty - nie dawać reżyserowi pieniędzy na kolejne filmy. Oby dotarł do kogo trzeba.
Więcej o nowościach VOD poczytasz na Spider's Web:
- Genialny serwis z kinem niezależnym wreszcie odpalisz na telewizorze z Android TV
- Śnieżka lada moment wpadnie do VOD. Nie minęły nawet 2 miesiące od kinowej premiery
- Najlepsze science fiction tego roku trafiło na VOD. Koniec wymówek, żeby go nie oglądać
- Podoba ci się nowy hit akcji Netfliksa? Wcześniejsze filmy jego reżysera wywalą cię z butów
- Grzesznicy: kiedy obejrzymy nowy horror online? Na VOD można go już zamawiać