Wizja sztucznej inteligencji w tym filmie na Amazonie iści się w 2024 roku. To niepokojące i piękne zarazem
Lista filmowych przewidywań dotyczących przyszłościowego rozwoju technologii jest naprawdę długa. Teraz wiemy już, jak bardzo nieprawdopodobne były niektóre z nich. Przepowiadano, że z początkiem 2020 roku będziemy już przemieszczać się w latających samochodach. Odważniejsi twierdzili z kolei, że androidy zastąpią ludzi prędzej, niż możemy się tego spodziewać. Jak widać, tak się nie stało. Wśród tych wszystkich wizji były jednak takie, które z dzisiejszej perspektywy wcale nie były aż tak absurdalne. Jedną z nich przedstawia film „Ona”, który można od niedawna oglądać na platformie Amazon Prime Video.
Spike Jonze wyreżyserował film „Ona” w 2013 roku. Po ponad 10 latach widzowie mają w końcu okazję, aby odświeżyć sobie ten tytuł. Ktokolwiek podjął decyzję o tym, aby akurat teraz umieścić go w serwisie VOD, miał doskonałe wyczucie czasu. Czapki z głów. Aktualnie jesteśmy świadkami dynamicznego rozwoju sztucznej inteligencji, z pomocy której coraz więcej osób korzysta na co dzień. Powoli staje się ona towarzyszem w rozwoju zawodowym, rozwiązywaniu nurtujących nas zagadnień czy wykonywaniu podstawowych czynności w ciągu dnia, takich jak np. gotowanie. Czy kiedyś będzie ona mogła stać też życiowym partnerem lub partnerką? Nie trzeba przekonywać się o tym na własnej skórze, lepiej na początek obejrzeć film „Ona”.
Ona: bliskość technologii nabiera nowego znaczenia
Produkcja opowiada historię pisarza imieniem Theodore (w tej roli Joaquin Phoenix), który w codziennej pracy, można powiedzieć, zagłębia się w relacje obcych ludzi. Zawodowo pisze za innych wzruszające listy na każdą okazję. Prawdopodobnie to właśnie dzięki niemu wiele par uniknęło rozstania, a niektórzy zdążyli na czas wysłać notki z kondolencjami lub gratulacjami. Trzeba przyznać, że Theodore jest naprawdę dobry w tym, co robi. Wylewa uczucia na kartkę komputera (brzmi dziwnie, ale tak właśnie jest) z dużym zaangażowaniem i ogromną emocjonalnością. Można zatem przypuszczać, że jest to człowiek otwarty i kontaktowy. Zawsze wie co i komu powiedzieć. Rzeczywistość jest jednak skrajnie inna. Mężczyzna jest typem introwertyka, który raczej nie dzieli się swoimi uczuciami z innymi. Jego życie jest puste, a w szczególności po tym, jak odeszła od niego miłość z gatunku „jednej na milion”.
Spotykamy go w najprawdopodobniej najgorszym momencie życia. Żona, Catherine (Rooney Mara) postanowiła się z nim rozwieść, przez co zatracił sens własnej egzystencji i stał się człowiekiem przede wszystkim bardzo samotnym. Pisząc od lat miłosne listy obcych ludzi zbliża się do nich bardziej, niż do kogokolwiek we własnym otoczeniu. Jeżeli już z kimś rozmawia, to jest to mieszkająca w sąsiedztwie przyjaciółka Amy (Amy Adams), a i tak na początku utrzymuje z nią relacje bardziej zdystansowane. Gdy słucha się ich konwersacji, to czuć, że nie wiedzą, jak się ze sobą kontaktować. Przepełnione są one wieloma momentami niezręcznej ciszy, które są niekomfortowe nawet dla widza po drugiej stronie ekranu. Jednak można powiedzieć, że coś ich łączy. Dla kobiety również nie jest to najszczęśliwszy czas w życiu. Nie może odnaleźć w sobie artystycznej inspiracji, która jest jej niezbędna do pracy. Poza tym tkwi w toksycznym związku z mężczyzną nieustannie obniżającym jej poczucie własnej wartości. Praktycznie cały czas sugeruje jej, w przebiegły sposób, bo pod płaszczykiem udzielania dobrych rad w trosce o jej samopoczucie, co powinna w sobie zmienić i co robić, żeby w końcu coś jej się udało. Dobrze, że szybko fabularnie żegnamy się z tym osobnikiem, ponieważ strasznie ciężko się to ogląda.
Więcej na temat produkcji dostępnych na platformie Amazon Prime Video, czytaj na łamach Spider's Web:
Zagubiony Theodore postanawia kupić sobie najnowszy „cud” technologii – wirtualnego asystenta, który może mu towarzyszyć na każdym kroku. Szukający bliskości mężczyzna, podczas konfiguracji, wybiera oczywiście damski głos systemu operacyjnego. Tak właśnie w jego życiu pojawia się kobieta imieniem Samantha (Scarlett Johansson). Jest co prawda nieposiadającą fizycznej formy sztuczną inteligencją, ale dzięki dokładnej personalizacji ustawień zaspakaja wszystkie potrzeby pisarza. Przede wszystkim w kwestii towarzystwa bratniej duszy, ponieważ od czasu odejścia żony, cierpi na jej chroniczny brak. Szybko okazuje się, że wirtualna świadomość to nie tylko zwyczajny pomocnik w codziennych sprawach. Samantha i Theodore zaczynają budować faktyczną relację opartą na… prawdziwych emocjach.
Szara rzeczywistość w kolorowych fatałaszkach
Można śmiało stwierdzić, że film „Ona” to opowieść o miłości zakazanej. O relacji dwóch „osób”, które chcą być razem pomimo tego, że dla wielu jest to związek, delikatnie mówiąc, niestandardowy. Do tej pory szara rzeczywistość mężczyzny w końcu nabiera jaskrawych barw i nie chodzi już tylko o kolory ubrań. Swoją drogą jest to jakże subtelna, ale jak najbardziej trafiona metafora świata, w którym na co dzień funkcjonuje naprawdę dużo osób. Cały czas szukamy przecież dla siebie bezpiecznego miejsca, odrobiny prawdziwości w otoczeniu ciągłych oczekiwań innych względem nas. Często tą „strefą zen” okazuje się być właśnie najbliższa osoba. Ktoś, kto sprawia, że ściągamy maski i jesteśmy po prostu szczęśliwi. Tego właśnie potrzebował Theodore. Niestety mógł on jedynie cieszyć się głosem w słuchawce.
Podczas seansu można kompletnie zatracić się w opowieści. Raz na jakiś czas przypominamy sobie, że przecież Samantha jest „tylko” komputerowym systemem. Sztuczną inteligencją celowo zaprogramowaną w taki sposób, aby jak najbardziej dostosować się do jej użytkownika. Jednak relacja tej dwójki ukazana jest w tak piękny, delikatny i przerażająco prawdziwy sposób, że racjonalne myślenie szybko schodzi na dalszy plan. Film „Ona” to zaskakująco realna historia o budowaniu relacji, problemach wynikających z różnic „ludzkich charakterów” i emocjonalnym chaosie w głowie zakochanej jednostki. Ciężko jest nie być zaangażowanym w te miłosne perypetie. Można się bronić rękami i nogami, powtarzać sobie w kółko, że to jest przecież skrajnie niedorzeczne, fizyczna więź jest tak istotna – nie da się tego obejść. Filmowi „Ona” się udało. Szczerz polecam odrzucić, chociaż na moment, racjonalność. Jest o wiele przyjemniej.
Produkcja w reżyserii Spike’a Jonze’a to obraz niesamowicie kojący. Jest podróżą w stronę czegoś, co aktualnie dopiero poznajemy. Sztuczna inteligencja uczestnicząca w naszych życiach w obecnym stanie rozwoju to temat, w który powoli zagłębiamy się coraz bardziej. Już teraz mówi się także o potencjalnych niebezpieczeństwach wynikających z nadmiernego użytkowania. Gdzie jest granica? Co się stanie, jak zajmie nasze miejsce? To pytania pojawiające się w głowie nie bez powodu. Przeraża przecież najbardziej to, czego nie widzimy. Trochę taki potwór spod łóżka. Mimo tych wszystkich negatywnych odczuć pojawiają się także te o wiele bardziej pozytywne. Sporo emocji się tu wkradło jak na to, że poruszamy tematykę technologiczną, prawda? Tak właśnie działa film „Ona”. Łączy wiele poglądów i tworzy z nich historię poruszającą, angażującą i pozostawiającą ogromne pole do własnej interpretacji.
Sztuczna inteligencja przepełniona emocjami
„Ona” to film przerażający i wzruszający zarazem. Z jednej strony bardzo niepokojące jest to, jak bardzo przedstawiona w produkcji wizja przyszłości przypomina obecną rzeczywistość. Aktualnie widząc coraz więcej osób, zastępujących tradycyjne elektroniczne sprzęty goglami VR, można nawet stwierdzić, że przewidywania z 2013 roku pukają już do naszych drzwi. Z drugiej jednak - jest to zwyczajna historia o radzeniu sobie z emocjami. Zachęcająca odbiorcę do głębszych przemyśleń na temat własnych wartości. Zostawia widzów z wieloma otwartymi pytaniami i trudnymi do odczytania odczuciami. Osobiście uwielbiam tytuły niejednoznaczne. Nie starają się one na siłę moralizować widowni lub demonizować pewnych zdarzeń, które są nieodłącznym elementem rozwoju. Przedstawiają tylko (lub aż) swoje spojrzenie na to „co by było gdyby”. Lubię uczucie zawieszenia w próżni, a to właśnie zapewnił mi seans filmu „Ona”.
Można pokusić się o stwierdzenie, że jest to również opowieść o tym, jak sztuczna inteligencja wpływa na postrzeganie siebie przez… nas samych. Fabuła skupia się oczywiście na odbiorze relacji człowieka z wirtualnym asystentem przez osoby postronne, jednak nie to wychodzi na pierwszy plan. Głównie możemy być świadkami emocjonalnej, wewnętrznej podróży mężczyzny oraz rozwoju świadomości oprogramowania. Ta historia płynie powoli, bez pośpiechu, co nadaje jej dodatkowego uroku. Wspaniałe aktorskie występy to element, który całkowicie dopełnia dzieło. To, jak Joaquin Phoenix gra własną mimiką twarzy jest, mówiąc krótko, niesamowite. Można się też rozpływać nad hipnotyzującym głosem Scarlett Johansson. Aktorka ani razu nie pojawia się fizycznie na ekranie, a mimo tego jest to jedna z jej najlepszych ról.
Czasami naprawdę warto wracać do tytułów sprzed lat. W szczególności wtedy, gdy okazują się one zaskakująco aktualne. Skoro udało się już wszczepić implant Elona Muska pierwszemu człowiekowi na świecie, to kto wie, może niedługo romantyczna relacja z dopasowanym do konkretnych potrzeb oprogramowaniem nie będzie wcale dziwić?