„Ósma noc” to nie do końca horror, raczej thriller okultystyczny z mocno zarysowanym wątkiem kryminalnym i czarnym humorem. Ten misz-masz gatunkowy z Korei Południowej opowiada historię z dreszczykiem osadzoną w fascynujących, egzotycznych realiach. Szkoda tylko, że ciągnie się jak kimchi z olejem.
OCENA
Południowokoreańska kinematografia od ładnych kilkunastu lat gromadzi coraz większy fandom nie tylko wśród k-poperek, ale i widzów znudzonych Hollywoodem. Oscarowy sukces „Parasite” był tylko formalnością. Wcześniej przez lata filmoholicy zachwycali się niesztampowymi produkcjami – również tymi z gatunku „straszaków” – które Koreańczycy urozmaicili o wątki typowe dla dramatów rodzinnych i społecznych.
To właśnie z tego kraju pochodzi jeden z ulubionych filmów Quentina Tarantino - „Host: Potwór”. Każdy fan horrorów na pewno kojarzy też takie tytuły jak „Zombie Express”, „Opowieść o dwóch siostrach”, „Lament”, a także też świeższe, netfliksowe, jak „#Alive” i „The Call”. „Ósma noc” najbardziej przypomina „Lament”, choć aż tak bardzo nie żongluje gatunkami. Ma za to rozbudowaną mitologię.
„Ósma noc” opowiada o potworze z buddyjskiej legendy, który przypomina mi... Saurona z „Władcy Pierścieni”.
Dwa i pół tysiąca lat temu pewien potwór o wielu oczach chciał otworzyć na Ziemi wrota do piekieł, ale na drodze stanął mu Budda. Zabrał mu Czarne i Czerwone Oko, które były źródłem jego mocy. Typowe rozwiązywanie konfliktów w boskim świecie.
Niesforne Oczy zaczęły jednak zwiewać od Buddy, więc ten zamknął je w magicznych pojemnikach i ukrył na wschodzie i zachodzie. Jego uczniowie mieli ich strzec jak nomen omen oka w głowie, bo kiedy para znów się spotka, no to będzie nie za wesoło.
I teraz przenosimy się do współczesności, w której jedno Oko potwora zostaje przebudzone przez zawziętego archeologa. W kalendarzu zaznacza sobie opętanie siedmiu „ludzi-kamieni”, by ósmej nocy połączyć się z drugim Okiem, odrodzić się i dokończyć swój plan sprzed dwóch milleniów.
Brzmi to zagmatwanie i niedorzecznie, ale właśnie to jest w tym najpiękniejsze. Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam folkowe horrory, a ten ma naprawdę angażujące tło i nie jest kolejnym filmem o złośliwym duchu z nawiedzonego domu.
W filmie śledzimy losy całkiem wesołej i nietypowej gromadki. Jest w niej m.in. odkrywający cywilizację mnich ze ślubami milczenia (Nam Da-reum), mnich-egzorcysta z siekierą i metalowym różańcem (Lee Sung-min), wiecznie niezadowolony i sfrustrowany detektyw (Park Hae-joon) i tajemnicza niewiasta (Kim Yoo-jung).
Do tego dochodzą jeszcze spisywane krwią talizmany i swastyki, pełno swastyk, które w tamtejszej kulturze mają inne znaczenie niż w naszej. I są odwrócone. Chłonąłem to wszystko gąbka.
Nieszablonowe postacie połączone z orientalną historią sprawiają, że nowy horror Netfliksa chce się oglądać. Czy jest jednak straszny?
No, nie do końca. Co prawda mamy wręcz obowiązkowy moment z upiorną Azjatką w mundurku szkolnym, a z głośników często słyszymy charakterystyczny dźwięk wykręcanych kości, ale raczej nie jest to horror, który będziemy oglądać z duszą na ramieniu. Nie ma w nim też jumpscare'ów, przez które trzeba zmienić bieliznę po seansie.
Jest za to naprawdę mroczna atmosfera budowana nastrojowym światłem i świetnymi kadrami. Rzadko się zdarza, by horrory były tak porządnie nakręcone. Kuleje trochę CGI. Zwłaszcza animacje dodatkowych oczu na opętanych postaciach, ale na to można przymknąć – wiadomo co.
Napięcie z kolei budowane jest przede wszystkim odliczaniem kolejnych dni do przepowiadanego końca świata i kolejnymi zgniłymi ciałami, które zdołało opętać Oko. W pewnym momencie początkowe emocje ulatniają się.
Film debiutującego Tae-Hyung Kima spokojnie mógłby mieć kilka krótszych scen, a w szczególności rozciągniętą na pół godziny końcówkę, która po drodze traci tempo. Jeżeli jednak będziemy wyspani i cierpliwi, dane nam będzie obejrzeć intrygujący, choć mało straszny horror.
Koreański horror „Ósma noc” możecie obejrzeć online na Netfliksie.
* zdjęcie główne: kadr z filmu „Ósma noc” / Netflix