REKLAMA

Twórca "Watchmenów", "Zagubionych" i "Pozostawionych" ma dla nas nowy serial. Jest fenomenalny!

Damon Lindelof, twórca m.in. znakomitych serialowych "Watchmenów", wybitnych "Pozostawionych" czy kultowych "Zagubionych", powraca z nową produkcją. Na HBO Max wylądowały właśnie pierwsze odcinki "Pani Davis" - i wszystko wskazuje na to, że laureat Emmy znów dostarczył widzom perełkę.

pani davis hbo max serial recenzja opinie
REKLAMA

Jasne - to nie tak, że Damon Lindelof ma na koncie same spektakularne scenariusze, nie można jednak zaprzeczyć, że stworzone przez niego seriale to pozycje wyjątkowe. Ba, w moim przekonaniu serialowi "Watchmeni" biją na łeb filmową adaptację Zacka Snydera, a "Pozostawieni" to jedna z najwybitniejszych współczesnych produkcji telewizyjnych.

Moje oczekiwanie na nowe projekty twórcy siłą rzeczy wypełnione jest zatem wiarą w to, że i tym razem zaoferuje nam coś przynajmniej unikalnego, godnego uwagi i dyskusji. Napisałbym, że "wiara czyni cuda", ale to nie ona - to Lindelof, zdolny artysta, który raz jeszcze sprezentował nam świetny serial, współtworząc tytuł z Tarą Hernandez (autorka odcinków "Teorii wielkiego podrywu" czy "Młodego Sheldona"). 

REKLAMA

W dużym skrócie: "Pani Davis" od Peacock (dostępna na HBO Max) przedstawia nam Simone (znana m.in. z "GLOW" Betty Gilpin) - zakonnicę, która wyrusza do walki ze sztuczną inteligencją.

Pani Davis na HBO Max: recenzja pierwszych czterech odcinków serialu

Już bezkompromisowe pierwsze minuty "Pani Davis" - prolog rozgrywający się w 1307 roku - to czyste mięsko; gęsta zapowiedź tego, co nas czeka. W brutalnej, krwawej sekwencji pozornie niegroźne przedstawicielki zakonu Templariuszy stają do przerysowanej walki z polującymi na Świętego Graala zbrojnymi.

Czytaj także:

Święty Graal? Ten nadużywany McGuffin? Owszem, albowiem "algorytmy uwielbiają banały, a nie ma bardziej wytartej kliszy niż poszukiwanie Graala" - dokładnie takie słowa padają w jednym z odcinków. Legendarnego "kielicha" będzie poszukiwać wspomniana siostra Simone, która dotychczas spędzała całe dnie na robieniu dżemu truskawkowego w opactwie pod Reno. Misję odnalezienia Graala przydzieliła jej sztuczna inteligencja, czyli tytułowa Pani Davis. I choć nasza zakonnica gardzi AI, zgodzi się przyjąć jej ofertę. Ma ku temu swoje powody.

REKLAMA
Pani Davis

Wyjąwszy Graala, serial wydaje się wręcz napawać mnogością przeciwieństw wyświechtanych chwytów. "Pani Davis" uwielbia dezorientować; proponuje nam surrealistyczne scenografie, przetworzoną symbolikę, odloty pokroju międzywymiarowych związków czy komiksową bezpardonowość. Banał tonie tu w potoku kreatywności - celowy kontrast, sprzeciw wobec bezpiecznych i zachowawczych zabiegów i opowieści, wobec nudy i przewidywalności. W taki sposób "Pani Davis" komentuje konfrontacje współczesnej twórczości z wytworami sztucznej inteligencji; ani na moment nie traci jednak lekkości i humoru, dzięki czemu łatwiej jest przymknąć oko na pewne niespójności czy wagę sfery metafizycznej. Zgodnie z zapowiedziami, nowy twór Lindelofa okazuje polem eksploracji konfliktu wiary (i nie tylko!) z technologią.

Lubię dystopie, które rezygnują z nadmiernej powagi; gdy do tego wszystkiego pokazują środkowy palec scenariuszowym standardom i sprawiają, że popularne tropy zmierzają w ekscytująco nieprzewidywalnych kierunkach, jestem kupiony. Tym bardziej, że nawet pęknięcia w narracji są tu cementowane spójnością idei i konsekwencją w brawurze, generowaniu emocji i audiowizualnym szaleństwie. "Pani Davis" to antidotum na wszystkie te seriale, z których szydzi się słowami: "ten scenariusz musiał pisać ChatGPT!". Twórcy pokazali, że kreatywny artysta wciąż jeszcze nie musi widzieć w AI zagrożenia, potrafi bowiem robić to, czego algorytm tak zgrabnie nie zbuduje: przekształcić wymęczone motywy w sposób odświeżający, ambitny i angażujący. Nie chcę kończyć tej przygody.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA