REKLAMA

"Niewidzialna wojna" udowadnia, że Patryk Vega kocha kino. Szkoda tylko, że bez wzajemności

Podczas uroczystej premiery "Niewidzialnej wojny" Patryk Vega zapewniał, że nie postawił sobie pomnika, bo "to byłoby idiotyczne". To nieprawda. Jego filmowa autobiografia to pomnik trwalszy niż ze spiżu. Produkcję od dna mogłaby oddzielać jednak miłość do kina, gdyby była choć trochę odwzajemniona.

patryk vega niewidzialna wojna premiera
REKLAMA

Dołącz do Disney+ z tego linku i zacznij oglądać głośne filmy i seriale.

Patryk Vega zasłynął jako twórca, który lubi obnażać mroczne kulisy świata. Tu z buta wjeżdża w rzeczywistość twardych policjantów, tam punktuje Big Pharmę, a potem rozprawia się z hipokryzją polityków. Teraz niepokorny reżyser postanowił pokazać, jak wyglądała jego droga na szczyt. W "Niewidzialnej wojnie" opowiada o swoim życiu, tak jak ma to w zwyczaju - bez cenzury i znieczulenia. Lub, jak ktoś woli, wulgarnie i prostacko.

"Niewidzialna wojna" to, jak podczas uroczystej premiery zapewniał Vega, z jednej strony inspirująca w zamyśle historia w stylu "od pucybuta do milionera", ale też opowieść o "walce ciemności ze światłem". Reżyser nie ukrywa niechlubnych kart ze swojej historii. Owszem, chwali się, że od dziecka był przedsiębiorczy, pomagał matce finansowo i został wpisany do polskiej Księgi Rekordów Guinnessa jako najmłodszy twórca telewizyjnych czołówek komputerowych. Otwarcie pokazuje jednak też, jak to pakował się w kłopoty, popadał w zatargi z prawem, przesadzał z używkami, czy zdradzał partnerkę.

REKLAMA

Niewidzialna wojna - recenzja autobiografii Patryka Vegi

Mimo scen rozpusty i gangsterki, do której w kinie Vegi jesteśmy przyzwyczajeni, niech nam reżyser oczu nie mydli, że "Niewidzialna wojna" to nie pomnik. To laurka, którą wystawia samemu sobie. "Zawsze był dobrym chłopakiem, tylko zdarzało mu się pogubić" - po seansie chciałoby się rzec z matczyną pobłażliwością. Mamy tu bowiem do czynienia z portretem człowieka niezłomnego, pewnego siebie i kierowanego wielkimi ambicjami. Nie wyszło mu z grafiką komputerową? Zostanie reporterem. Zawsze bowiem znajduje jakiś sposób na wyjście z trudnej sytuacji i wierzy, że tym razem uda mu się osiągnąć sukces.

Vega już jakiś czas temu przeszedł duchową przemianę i od tamtej pory jak tylko może wprowadza do swoich filmów motywy biblijne. W "Pętli" dostaliśmy parafrazę przypowieści o synu marnotrawnym, a w ostatnim "Pitbullu" nie zabrakło nawiązań do "Księgi Wyjścia". "Niewidzialna wojna" ma natomiast w sobie coś z "Księgi Hioba". Główny bohater jest tutaj ciągle wystawiany na próby. Niby daje się wodzić na pokuszenie, ale ogólnie nic nie jest w stanie go złamać. On zawsze uparcie obstaje przy swoim, bo jest predestynowany do zostania wielkim, przynajmniej we własnym mniemaniu, reżyserem. Tak mu dopomóż Bóg!

Niewidzialna wojna - Patryk Vega

Kiedy Vega odnajduje już właściwą ścieżkę, czyli zaczyna realizować filmy, zawsze robi to w jakimś celu. Początkowo dla kasy - posiłkując się radami od wróżki (sic!). Potem jednak odnajduje Boga (w kościele przechodzi go zimny dreszcz i czuje dotyk na karku). "Niewidzialna wojna" mogłaby wręcz być kolejną częścią serii "Bóg nie umarł", bo to christploitation pełną gębą. Wątki religijne dominują w drugiej połowie produkcji, z której dowiemy się m.in. jak to siła wyższa natchnęła go, aby stworzyć "Botoks" i rozprawić się z lobby aborcyjnym. Podczas rozmowy z księdzem prócz znanego z trailera tekstu o orle i kruku, usłyszy też, że to Bóg nakierował go na reżyserię i rozpalił w nim kinową pasję.

Niewidzialna wojna - Vega kocha kino

Nawet jeśli wątek samych filmów Vegi traktowany jest pobieżnie i poznamy historie stojące jedynie za garstką tytułów z jego obfitej filmografii, to "Niewidzialną wojnę" napędza miłość do kina. Już w pierwszych minutach produkcji zobaczymy jak mały "Pacio" zachwyca się X muzą. To istne "Cinema Paradiso". Nie ma tutaj jednak podobnej magii, bo reżyser ogranicza się do przebitek z dobrze nam znanymi scenami z "2001: Odysei kosmicznej", "Ucieczki z Nowego Jorku", czy "Pulp Fiction".

W pewnym momencie Vega próbuje zdać na studia reżyserskie, a komisja pyta go o Bergmana. Z właściwą sobie swadą przyszły "król polskiego box office'u" odpowiada, że zna twórców, o których oni nawet nie słyszeli. I aż chciałoby się spytać: kogo? Stanleya Kubricka? Johna Carpentera? A może Quentina Tarantino? Ta cała rzekoma miłość do kina jest całkowicie nieodwzajemniona, bo "Niewidzialna wojna" okazuje się filmem nieudolnym i nie ma w niej miejsca na nic, poza niepopartą niczym butą reżysera.

Niewidzialna wojna - jak wypada Rafał Zawierucha w roli Patryka Vegi?

REKLAMA

Vegę na ekranie kreuje łącznie sześć osób. Najważniejszy jest jednak Rafał Zawierucha. Robi on co może, aby cokolwiek wycisnąć z miałkiego scenariusza. Koniec końców z kamienną twarzą wypowiada jednak teksty w stylu: "mam IQ na poziomie 164, jestem milionerem, gdybym był jeszcze wysoki, byłoby to niesprawiedliwe względem innych mężczyzn". Aktor ma tu do zagrania tak naprawdę jeszcze mniej niż w "Pewnego razu... w Hollywood", gdzie pojawiał się może w dwóch ujęciach. Tarantino nie dał mu zabłysnąć na ekranie, a w "Niewidzialnej wojnie" jego talent niknie pod pretensjonalnym podejściem reżysera.

"Jego życie napisało najmocniejszy scenariusz" - głosi tagline na plakacie "Niewidzialnej wojny". Szkoda, że niepokorny twórca nie pomyślał, aby rzeczony scenariusz pokazać na ekranie w ciekawy sposób. Pod koniec filmu główny bohater zaznacza, że potrzebuje większego budżetu, aby stworzyć swoje opus magnum (w imię Boga, oczywiście). Zgodnie z zapowiedziami swoją autobiografią reżyser żegna się z Polską i od teraz zamierza kręcić już tylko za zagraniczne pieniądze. Mam dla niego jednak złą wiadomość. Nie ma takiej sumy, która mogłaby zrobić z niego dobrego artystę.

Publikacja zawiera linki afiliacyjne Grupy Spider's Web.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA